Utrzeć komisarzom nosa
  • Paweł LisickiAutor:Paweł Lisicki

Utrzeć komisarzom nosa

Dodano:   /  Zmieniono: 

Dawno już przy Wiejskiej nie dochodziło do tak dramatycznych scen jak w piątek. Wszystko zaczęło się od wystąpienia premier Beaty Szydło, które było odpowiedzią na przygotowaną przez Komisję Europejską opinię na temat Polski. Jeśli wierzyć „Rzeczpospolitej”, znalazła się w niej surowa ocena rządu. Ponoć KE uznała nawet, że w „Polsce nie obowiązują standardy demokratyczne”. Na wystąpienie szefowej rządu odpowiedział Grzegorz Schetyna, twierdząc, że Polacy wstydzą się za premier Szydło.

Kto się kogo wstydzi, to jest pytanie. W każdym razie pomysł, żeby debatę na argumenty zastępować pyskówką, jak to zrobił szef PO, wydaje się co najmniej niemądry. Tym bardziej że, jak słusznie mówiła premier, w istocie spór dotyczy tego, kto jest w Polsce suwerenem. Wyśmiewanie tego i wyszydzanie jest oznaką niedojrzałości.

Bruksela zachowuje się wobec Warszawy tak – można mieć wrażenie – jak kiedyś Moskwa wobec satelitów. Grozi sankcjami, poucza, karci, wyznacza miejsce w szeregu. Dość groteskowe przy tym jest to, że Frans Timmermans, który tyle uwagi poświęca obronie pozycji Trybunału Konstytucyjnego w Polsce, jest politykiem holenderskim, w Holandii zaś nie tylko że tej instytucji nie ma, lecz także nie istnieje sądowa kontrola ustaw przyjmowanych przez parlament. Unia uznała, że w stosunku do Warszawy może sobie pozwolić na dużo i to nie licząc się z możliwymi reperkusjami. Jedną z nich na pewno będzie wzrost eurosceptycyzmu w Wielkiej Brytanii, gdzie wkrótce odbędzie się referendum. Czyżby Komisja chciała wypchnąć Brytyjczyków z Unii?

Trudno też nie zauważyć, że Komisja Europejska mówi głosem polskiej opozycji. Tak PO, jak i Nowoczesna stosują osobliwą taktykę, którą można podsumować jednym zwrotem: im gorzej, tym lepiej. Nie mogę jej zrozumieć. Po pierwsze, oznacza to faktycznie rezygnację z własnej podmiotowości. Politycy PO i Nowoczesnej zachowują się tak, jakby nie potrafiąc zdobyć poparcia wyborców w Polsce, usiłowali je wymusić za pomocą Brukseli. Tylko to bardzo kosztowna taktyka. Gdyby kiedyś w przyszłości przejęli władzę, byłaby ona całkowicie niesuwerenna i podporządkowana. Temu dążeniu do samozagłady towarzyszy też brak troski o interes wspólny. Nawet jeśli polityka PiS im się nie podoba, to ich obowiązkiem pozostaje obrona polskiego interesu narodowego. Nie ma wątpliwości, że ocena KE czy krytykujące nasz kraj uchwały PE muszą negatywnie wpłynąć na wizerunek Polski, na jej pozycję i wiarygodność. Opozycja, która do tego przykłada ręce, wykazuje się egoizmem i brakiem patriotyzmu. Czym innym jest krytyka rządu, a czym innym dążenie do szkodzenia interesom swojego państwa. Niestety, tę skądinąd oczywistą zasadę zdaje się rozumieć tylko ruch Kukiza.

Jednak jest też coś, czego nie rozumiem w zachowaniu rządu. Dlaczego był on zaskoczony przygotowaną przez Komisję opinią? Czyżbyśmy nie mieli wystarczająco sprawnych służb dyplomatycznych, żeby przewidywać, jaki będzie rozwój sytuacji? To zresztą nie pierwszy raz: poprzednio, kiedy KE postanowiła wszcząć procedurę sprawdzania praworządności, również słyszałem o zaskoczeniu i zdziwieniu. Jak to możliwe? Polski rząd nie ma prawa tłumaczyć się, że go zaskoczono. Nie przekonują mnie słowa o tym, że zostaliśmy oszukani – na tym polega skuteczna polityka zagraniczna, żeby nie dawać się oszukiwać. A jeśli KE postanowiła upokorzyć Polskę i pójść z nią na wojnę, chciałbym, żeby Warszawa tę wojnę wygrała. Dlaczego do tej pory rząd nie potrafił przekonać innych państw Grupy Wyszehradzkiej, by tak jak Węgry zadeklarowały, że nie poprą nigdy sankcji nałożonych na Polskę? To na pewno utarłoby komisarzom nosa.

Cały wywiad opublikowany jest w 21/2016 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także