Felieton niezmiernie chamski
  • Rafał A. ZiemkiewiczAutor:Rafał A. Ziemkiewicz

Felieton niezmiernie chamski

Dodano:   /  Zmieniono: 
Subotnik Ziemkiewicza

Aborcyjne fanatyczki, dla których normalne, nie podzielające ich obsesji kobiety są „głupimi krowami”, same czują się krowami świętymi. Epatują wulgarnością, sprawy ważne sprowadzają do poryków prymitywnych jak stadionowe „Legia k…” czy „j…ć Arkę”, na transparentach rysują sobie narządy rodne, dodatkowo, dla świńskiej satysfakcji profanowania cudzych świętości, łącząc je chętnie z symbolami religijnymi i patriotycznymi – a przy tym wszystkim żądają dla siebie rewerencji należnej damom. Nazwij ich zacietrzewioną tępotę po imieniu, a wraz z hałaśliwą medialną klaką podnoszą krzyk, że obrażasz kobiety i że to, ach, jakie straszne, straszliwe chamstwo!

Zresztą, ten jazgot podnosi się nawet po zwykłym, niewinnym żarcie. Lewackie media z oburzenia omal się nie zagęgały na śmierć, gdy wrzuciłem na tłiter zdjęcie modelki w czarnej bieliźnie z komentarzem, że gdyby „czarny protest” tak miał wyglądać, to sam bym go poparł. Wciąż się zastanawiam, czy chodziło w tym hejcie o bieliznę – zmysłową, ale skromną i zakrywającą wszystko, co kobieta na poziomie zwykła zakrywać – czy o fakt, że modelka była zwyczajnie ładna, co musi feministki irytować do białej gorączki.

Potem, w gorączce obelg i oskarżeń, jakimś aktywistkom insynuującym mi, że „chcę rządzić ich ciałami”, odpisałem uprzejmie, iż nie, w najmniejszym stopniu nie chcę, choć gdybym to robił, niewątpliwie ciała te byłyby ładniejsze. Tu już kwik oburzenia „chamstwem” sięgnął zenitu. Jakiś pętak z „Gazety Wyborczej”, i to w tytule, na odredakcyjnej drugiej stronie, pozwolił sobie nawet na nazwanie mnie z tego tytułu „bucem” – które to słowo przez wiele wieków, póki nie wyparło go góralskie określenie derywowane od „chojaka”,  oznaczało (a jako regionalizm odnotowują to znaczenie także współczesne słowniki) „członek męski wulgarnie”.

Proszę nie sądzić, że się uskarżam czy coś podobnego – szmatławiec z Czerskiej takimi publikacjami wystawia świadectwo sam sobie, a nie tym, których próbuje znieważyć; zresztą w wypadku tego prasowego, par excellence, organu, za większą zniewagę uznałbym, gdyby mnie chwalił.

W każdym razie trzeba tu odnotować, że słowo „chamstwo” jest kolejnym, które w propagandowej mowie pozbawiane jest znaczenia. Podobnie jak „faszysta” czy „pisowiec”, które przecież w narzeczu antypisowskich mediów i karmionych nimi trolli od dawna już nie oznaczają sympatyka faszyzmu albo PiS-u, tylko „kogoś, kogo nienawidzimy” i „tego, na którego masz dziś pluć”.

Gdybym nie był tak stary, może by mi się jeszcze chciało zwracać uwagę, że o rzekomym „chamstwie” z jakim traktuje „kobiety” (uparte stawianie znaku równości między prostaczkami z „manif” a kobietami przywodzi na myśl starą balladę Mistrza Młynarskiego o pewnej lepkiej substancji, która się przykleja do okrętu i woła „hej, płyniemy”) rozprawiają najchętniej osoby, znaczące swoje społecznościowe konta „fakami” i bluzgające na nich ordynarnie na wszystkich, którzy nie należą do jedynie słusznej sekty. Bezustanne kpienie z niskiego jakoby wzrostu Jarosława Kaczyńskiego (w istocie w swoim pokoleniu mieści się pod tym względem w średniej krajowej), lżenie go od „kurdupli” jest oczywiście wyrazem wysokiej kultury, ale wytknąć pokraczność grubasce – to już dla szydzących z „kurdupla” czy „tłuściocha z Żoliborza”, jak publicznie nazywa Kaczyńskiego profesor Pisula z PAN (!) straszliwe buractwo, które sprawia, że czują się w świętym oburzeniu uprawnieni do najobrzydliwszego hejtu, z ubliżaniem mojej żonie i śp. rodzicom, insynuowaniem mi niedomagań seksualnych, kompleksów, oraz mi życzeniem śmierci włącznie. Że jedną gębą domagając się szacunku dla kobiet, nawet tych najbardziej prostackich przekup, drugą wypisują najwymyślniejsze obrzydlistwa o, dajmy na to, żonie Tomka Terlikowskiego. Ale cóż, przywykłem, nie od wczoraj przecież z głupotą, prostactwem, nienawiścią i kłamliwością szeroko rozumianej lewicy wojuję.

Komu innemu bym akurat nigdy nie śmiał pokraczności wytykać, ale inicjatorka nocnej demonstracji pod prywatnym domem prezesa PiS, z hasłami typu „kota se ochrzcij!”, i babską tłuszczą spędzoną judzeniem, jakoby powiedział coś, czego wcale nie powiedział, na grzeczność nie zasługuje. Jeśli tak bardzo gardzi ona „zdeformowanymi” dziećmi, to ja mam pełne prawo zauważyć, że sama jest zdeformowana, i żyje, więc niech nie odmawia tego prawa innym. Tym bardziej, że wygląda tak jak wygląda nie z przyczyn, jak wzrost czy różnego rodzaju choroby, niezależnych od własnej woli, ale – najprawdopodobniej – ze zwykłego obżarstwa.

Jeśli ktoś uważa, że to zbyt grubo, niech zgłębi mądrości pani Dryjańskiej, znanej z wysyłania pani premier Szydło zużytych podpasek i wypowiedzi na takimż kulturowym poziomie. Zaręczam, że w rankingu odrażających idiotek inicjatorka naruszenia miru domowego prezesa PiS śmiało może rywalizować z tą jak-jej-tam z wystrzyżonym na głowie serduszkiem, która swą agresywną głupotą rozwaliła nawet redaktora Morozowskiego i księdza Sowę.

„Niech pan się do nich nie zniża, to nie na poziomie”, próbują mnie mitygować ludzie o godnej skądinąd pochwały konserwatywnej wrażliwości.

Sorry, ale taki mam dżob (że się wyjęzyczę w modern-polish), że muszę być na różnych poziomach. Po to choćby, żeby prymitywne babuny nie czuły się bezkarne i nie sięgały ze skrajną bezczelnością po kulturową ochronę, przyznawaną kobiecie przez ten właśnie „patriarchat”, którego tak nienawidzą, że aż uważają, iż walka z nim usprawiedliwia łamanie wszelkich zasad przyzwoitości i tabu.

Co, do cholery, w imię nie zniżania się do ich poziomu mamy ulegać szantażowi – my wam narobimy na głowę, a wy ani słowa, nawet najuprzejmiejszego, bo kobiet się nie poniża?! Kobiet – oczywiście, zgoda. Ale wy, babuny, którym najbardziej do twarzy w torbach na głowie, nie jesteście żadnymi kobietami. Znałem i znam wiele kobiet. I nawet te, co za drobną finansową wdzięcznością pomagały mi przetrwać czasy międzymałżeńskiego upadku, o którym sam dziś myślę jako o czarnej dziurze w swym życiorysie, były w większym stopniu damami, niż inicjatorki „czarnych protestów” (inicjatorki, zastrzegam, nie przenoszę swej pogardy na wszystkie ich uczestniczki, rozumiejąc emocje, które do nich popchnęły). I do dziś więcej żywię szacunku dla procederu, którym wspomniane damy zarabiały, na przykład, na pozostawione gdzieś na Ukrainie dzieci – niż dla feministycznej subkultury, wskutek ukształtowania w której, na przykład, pani doktor UW i „menadżer programowa” renomowanego ponoć festiwalu filmowego (!) potrafi na ulicy krzyczeć na mnie, że z powodu wspomnianego zdjęcia dziewczyny w bieliźnie „chciała by mnie obrzygać”; ba, i jeszcze się tym aktem „bohaterstwa” publicznie chwali. Tej obrzyganej intelektualistce, jak się domyślam, też nie wolno słowem odpowiedzieć, bo to będzie „chamstwo”?

Żebyśmy się dobrze zrozumieli – hejt mnie nie boli, przywykłem do niego jak Jan Serce do smrodu kanałów. Taka praca. Trochę jak corrida, czasem trzeba byka rozjuszyć, sprowokować do szarży i finezyjnie sprawić, by sam walnął tępym łbem o ścianę. Przyznam, że nawet daje to pewną satysfakcję, choć oczywiście, fajniej jest walczyć z bykiem niż z krową. Ale nie robię tego dla pustej satysfakcji, robię to dla Państwa. Popatrzcie, proszę, na te żeńskie prymitywy i sami sobie odpowiedźcie na pytanie, jakie z nich „kobiety”.

Czytaj także