Wojna prewencyjna 1920. Dlaczego Polacy uderzyli jako pierwsi?

Wojna prewencyjna 1920. Dlaczego Polacy uderzyli jako pierwsi?

Dodano: 
Piłsudski ze sztabem, wiosna 1920 r.
Piłsudski ze sztabem, wiosna 1920 r. Źródło: Wikimedia Commons
W przypadku niepodjęcia uderzenia wyprzedzającego, w sierpniu 1920 r. bolszewicy znaleźliby się zapewne nie pod Warszawą, ale pod Poznaniem - mówi prof. Bogdan Musiał.

Piotr Włoczyk: Kto kogo zaatakował w 1920 r.?

Prof. Bogdan Musiał: Wszystko zależy od adresata tego pytania. Wśród rosyjskich badaczy powszechny jest pogląd, że to Polska była wtedy agresorem. Polska ofensywa z 25 kwietnia 1920 r. była według nich wyrazem ekspansjonistycznej polityki państwa polskiego. Niestety również w Niemczech nie brakuje historyków, którzy powiedzieliby, że to Polska napadła na Sowietów, a ci, broniąc się, doszli do Warszawy. Niemiecka propaganda lat 20. i 30. nałożyła się na PRL-owską propagandę skierowaną przeciwko II RP i efekt jest taki, że przez długie lata ugruntowywał się pogląd, iż to bolszewicy byli wtedy ofiarami napaści. Nie było możliwości zrewidowania tego obrazu aż do początku lat 90.

Dlaczego właściwie uważamy wojnę polsko-bolszewicką za walkę obronną, skoro w podręcznikach historii wyraźnie jest napisane, że to Polska zaatakowała Sowietów 25 kwietnia 1920 r.?

Wojna polsko-bolszewicka to klasyczny przykład wojny prewencyjnej. Z naszego punktu widzenia była to więc wojna obronna. Według jej definicji ten, kto się czuje zagrożony nadciągającym atakiem strony przeciwnej, sam atakuje pierwszy, wyprzedzając cios. Latem 1919 r. polscy kryptolodzy złamali sowiecki szyfr, dzięki czemu polskie władze miały dokładny wgląd do sowieckich planów koncentracji wojsk na terenie dzisiejszej wschodniej Białorusi. Informacje zdobyte przez nasz wywiad jednoznacznie wskazywały, że Sowieci planowali atak na polskie pozycje – Moskwa przygotowania do tego zaczęła na dobre w styczniu 1920 r. Z tego odcinka frontu miało zostać wyprowadzone uderzenie na polskie siły. Bolszewicy górowali nad nami liczebnością wojsk i pod względem uzbrojenia, a ich przewaga z dnia na dzień rosła. Dlatego Józef Piłsudski zdecydował się przejąć inicjatywę i uderzyć, zanim Sowieci w pełni przygotują się do zmasowanego ataku.

Z wojną prewencyjną jest jednak taki problem, że czasem trudno wytłumaczyć światu, iż faktycznie chodziło o wyprzedzenie ataku, a nie o usprawiedliwienie zwykłej napaści.

Na początku 1920 r. Józef Piłsudski nie zastanawiał się, czy da się przekonać resztę świata, że atak Polaków to uderzenie prewencyjne. Jego celem było ratowanie Polski, a nie kalkulowanie, jak przyjmie to opinia publiczna w Niemczech lub w Wielkiej Brytanii. To była trzeciorzędna sprawa. Poza tym Polacy, jeżeli chcieliby tłumaczyć reszcie świata, że była to wojna prewencyjna, musieliby od razu wyłożyć karty na stół i pokazać, że udało im się złamać sowieckie szyfry. Z wojskowego punktu widzenia byłoby to samobójstwo. Bolszewicy dopiero pod koniec sierpnia zrozumieli, że ich komunikacja jest przechwytywana przez przeciwnika. Zauważyli, że polskie wojska uderzały zawsze na najsłabszych odcinkach frontu.

Co było celem naszego uderzenia na Kijów?

Chodziło o odrzucenie Sowietów z centralnej Ukrainy za Dniepr i wsparcie Ukraińskiej Republiki Ludowej w zorganizowaniu władzy na tych terenach. To była próba ponownego utworzenia państwa ukraińskiego, które byłoby sprzymierzeńcem Polski. W ten sposób Polacy planowali odciążenie południowego odcinka frontu. Oddziały polskie walczyłyby w takim wariancie na północnym odcinku, gdzie w późniejszym okresie miało dojść do kolejnego ataku.

Jak Zachód przyjął nasze uderzenie wyprzedzające?

Największy krzyk podniesiony został w Niemczech. Ten kraj był żywotnie zainteresowany zniszczeniem Polski, więc bolszewicy byli dla Niemców sprzymierzeńcami w tej sprawie. Berlin zresztą doskonale wiedział wówczas, że Sowieci przygotowują się do wojny z Polską, ponieważ Moskwa tuż przed polską ofensywą sondowała w Niemczech, czy istnieje szansa na wspólną wojnę przeciwko Polsce. Trzeba tu zaznaczyć, że Niemcy mimo wszystko dosyć sceptycznie odnosili się do tych inicjatyw, ponieważ Międzynarodówka Komunistyczna podburzała akurat wtedy niemieckich robotników i wzywała ich do obalenia rządu. Moskwa tak samo szukała sprzymierzeńców po stronie litewskiej i łotewskiej. Litwini przyjęli postawę wyczekującą, ale Łotysze odmówili wsparcia bolszewików. Niemiecka opinia publiczna była urabiana, żeby jak najwięcej obywateli uważało Polskę za agresora w wojnie polsko-bolszewickiej. Niestety, ten przekaz rezonuje w Niemczech do dziś.

A reszta Zachodu?

Józef Piłsudski dokonuje przeglądu wojska po oswobodzeniu Wilna.

Opinia publiczna we Francji i w Wielkiej Brytanii zdawała sobie sprawę z tego, że Polska będzie celem następnego ataku bolszewików. Oczywiście kręgi lewacko-komunistyczne starały się przedstawić nas jako agresorów, ale mało kto wierzył w takie opowieści.

Przy okazji naszego ataku wyprzedzającego odpadł chyba Sowietom problem ogłoszonej przez Moskwę doktryny o „samostanowieniu narodów” – skoro to bolszewicy zostali zaatakowani przez Polaków, to mogli nas przecież oficjalnie ujarzmić, żeby zapewnić sobie bezpieczeństwo.

Według mnie ta sprawa była jednak drugorzędna, ponieważ na całym świecie i tak zdawano sobie sprawę z tego, że bolszewickie obietnice to czysta propaganda.

W jakim stanie były siły sowieckie, gdy Polacy wyprowadzili uderzenie?

Największym ich problemem była dyscyplina. Większość żołnierzy to byli chłopi, którzy generalnie niechętnie patrzyli na bolszewizm z powodu dokonywanych rekwizycji. Pamiętajmy, że w okresie wojny z Polską Sowieci mieli na karku nie tylko Wrangla, lecz także powstania chłopskie. Według instrukcji Trockiego zaczęto budować oddziały zaporowe, aby próbować powstrzymać masowe dezercje. Uciekinierzy z szeregów Armii Czerwonej tworzyli bandy rabunkowe, destabilizując tym samym zaplecze sowieckie. Brano więc zakładników z rodzin rekrutów, żeby zapewnić sobie spokój w szeregach. Polacy dobrze wychwycili słabość przeciwnika – dwa dni przed naszym atakiem Trocki alarmował kierownictwo partii, że należy nasycić szeregi Armii Czerwonej komisarzami, prawdziwymi komunistami, bo zdecydowana większość żołnierzy prezentowała poglądy „niepewne politycznie”. Ten alarm został jednak wszczęty za późno.

Czytaj też:
Najazd Hunów 1920. Zapomniane ludobójstwo

Co by się stało, gdyby Polacy nie złamali sowieckich szyfrów i gdybyśmy nie dokonali uderzenia wyprzedzającego?

W kwietniu sowieckie wojska nie były jeszcze w pełni przygotowane do ataku – nie były odpowiednio ustawione, brakowało ludzi, sprzętu, a – co najważniejsze – motywacji. Brakowało im jeszcze kilku tygodni spokoju – atak nastąpiłby w maju lub czerwcu. W takim wariancie Polacy zostaliby zaatakowani przez przygotowane do tego armie, które miałyby po swojej stronie inicjatywę. Co by dało Polsce, że to my bylibyśmy tymi napadniętymi? Moim zdaniem kompletnie nic. Można byłoby gdybać, że Zachód chętniej wsparłby nas sprzętem wojskowym, ale przy szybkich postępach wojsk sowieckich i blokowaniu transportów przez Niemcy i Czechosłowację – co przecież działo się w rzeczywistości – ta pomoc nigdy by do nas nie dotarła.

Nie byłoby Cudu nad Wisłą?

Artykuł został opublikowany w 8/2015 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.