Dramat muzyków Budki Suflera. Komuna zniszczyła ich kariery
  • Grzegorz JaniszewskiAutor:Grzegorz Janiszewski

Dramat muzyków Budki Suflera. Komuna zniszczyła ich kariery

Dodano: 
Budka Suflera podczas koncertu, 2005 r.
Budka Suflera podczas koncertu, 2005 r. Źródło: Wikimedia Commons / Kasia
PRL niszczył ludzi nie tylko materialnie. Niszczył też kulturę. Zwłaszcza jeśli nie chciała się podporządkować systemowi. Wszystko to widać jak na dłoni w trudnych biografiach gitarzystów Budki Suflera.

Niedawno gazety i portale internetowe obiegła informacja o reaktywacji Budki Suflera. Trzech weteranów, po definitywnym ogłoszeniu zakończenia działalności w 2014 r. i pięciu latach milczenia powraca w odmłodzonym składzie. Były frontman grupy - Krzysztof Cugowski powiedział zdecydowane "nie" reaktywacji. Nie zraża to pozostałych członków zespołu, który już kilka razy odradzał się niczym feniks z popiołów. Różnie też toczyły się losy jego członków.

Budka Suflera była jednym z najlepszych polskich zespołów muzycznych. Cień wielkiej góry, Jolka, Jolka, Bal wszystkich świętych czy Takie tango na trwałe weszły do kanonu polskiej muzyki rozrywkowej. Zespół zyskał sławę nie tylko dzięki melodyjnym kompozycjom Romualda Lipki. Równie ważny był charakterystyczny głos Cugowskiego. Wybijał się na tle wielu polskich wokalistów, zwłaszcza sceny punkrockowej, którzy często - nadrabiając braki w warsztacie - preferowali wrzask, melorecytacje albo murmurando.

Jednak dla Budki równie ważni byli zawsze pozostali członkowie, nadający grupie muzyczny charakter. Przez zespół przeszła plejada późniejszych gwiazd, które właśnie tam zaczynały albo kontynuowały wspaniałą karierę. Wystarczy wymienić Annę Jantar, Izabelę Trojanowską czy Urszulę.

Grali tam też znakomici muzycy, którym mimo wspaniałych zadatków się nie udało. Po części byli sami sobie winni, nie wykorzystując posiadanych możliwości, albo wpadając w straceńczy rytm rockendrolowego stylu życia. Po części zostali "wykolegowani" przez bardziej obrotnych kolegów z zespołu. Po części jednak wina leżała po stronie systemu, w którym przyszło im żyć. Realny socjalizm nie hołubił muzycznych talentów, zwłaszcza kojarzonych z muzyką pochodzącą ze zgniłego zachodu. Tantiemy były niskie, muzycy żyli na przeciętnym poziomie. Na trasach koncertowych w demoludach musieli dorabiać handlem. Prawdziwe pieniądze można było zarobić na Zachodzie, co często było okupione ustępstwami wobec władzy i współpracą ze służbą bezpieczeństwa.

Czytaj też:
Janosik Podlaski. Rabował komunistów i rozdawał pieniądze biednym chłopom

Zmęczeni ciągłą walką i brakiem stabilizacji muzycy często zakopywali swoje talenty, porzucając karierę i zajmując się bardziej przyziemnymi, aczkolwiek zapewniającymi lepsze dochody zajęciami. Tak właśnie było z kilkoma gitarzystami Budki.

Andrzej Ziółkowski

Przyszły muzyk Suflerów wychowywał się w rodzinie o bogatych tradycjach muzycznych. Jego rodzinny dom w podlubelskim Świdniku był pełen instrumentów. Ojciec grał w orkiestrze dętej, a matka śpiewała w chórze. Sam nauczył się grać na gitarze, doskonaląc technikę podczas występów na weselach i zabawach. Pod koniec lat 60. zaczął grać w bigbitowych zespołach i przyłączył się do świdnickiej bohemy. Wtedy też zaczął grać w Stowarzyszeniu Cnót Wszelakich - zespole stworzonym przez Romualda Lipkę. Z jego połączenia z pierwszą Budką Suflera Krzysztofa Cugowskiego powstała właściwa Budka, w której Ziółkowski został pierwszym gitarzystą.

Długowłosy, ubrany w hipisowskie stroje i zafascynowany bluesem muzyk, grając riffy do Jest taki samotny dom, Szalonego konia czy Memu miastu na do widzenia nie ustępował amerykańskim wirtuozom gitary. Włożył znaczący wkład w poszukiwania własnego stylu Budki i jej dryfie w stronę jazz - rocka na płycie Przechodniem byłem między wami.