Polski odwet za Wołyń

Polski odwet za Wołyń

Dodano: 
Masowa mogiła ofiar UPA w Woli Ostrowieckiej
Masowa mogiła ofiar UPA w Woli Ostrowieckiej Źródło: Wikimedia Commons / Fot. Leon Popek
W odpowiedzi na ludobójstwo na Wołyniu polskie podziemie dokonało serii ataków na Ukraińców.

Arkadiusz Karbowiak

Ludobójcza akcja depolonizacji Wołynia przez UPA była dla Polaków szokiem. Brutalne systematyczne wyrzynanie całych osad wyzwoliło w nich oczywistą chęć obrony. Podejmowały ją zarówno tworzące się od zimy i wiosny 1943 r. samoobrony, jak i lotne grupy partyzanckie AK. Ze słownika pojęć wykreślono całkowicie słowo „jeniec”. Złapani z bronią w ręku upowcy byli z reguły – czasami po krótkim przesłuchaniu, a czasami i bez – rozstrzeliwani. O takim zdarzeniu we wsi Sołatwina wspominał Roman Kucharski: „Jedna po drugiej zapalają się od pocisków strzechy chałup i stodół, a po kwadransie płonie już cała wieś. Cywilnej ludności pozwalamy opuścić wieś, a schwytanych z bronią rozstrzeliwuje pluton egzekucyjny”. Czasami ujętych członków UPA przekazywano Niemcom. Tak stało się z zatrzymanym w marcu 1943 r. w spacyfikowanych parę dni później przez UPA Lipnikach partyzantem, a wcześniej policjantem Aleksandrem Małyszką, którego Niemcy powiesili kilka dni później za dezercję.

Udział ukraińskich cywili w atakach na polskie wsie spowodował, że z biegiem czasu nie dawano pardonu wszystkim mężczyznom. Fakt ten potwierdzają wspomnienia żołnierza AK Olgierda Kowalskiego: „Odwet mieliśmy przeprowadzić na wsi Klusk, gdzie należało rozstrzelać wszystkich napotkanych mężczyzn w wieku od 16 do 60 lat”. Inny wołyński konspirator Leon Karłowicz przywoływał przypadek ukraińskiego 15-letniego młodzieńca, który nie rozpoznawszy właściwie organizacyjnej przynależności napotkanego oddziału, domagał się w rozmowie z jego dowódcą przydzielenia broni, by – jak stwierdził – móc „rizat Lachy”. Te słowa oznaczały dla chłopca wyrok śmierci. Wykonali go żołnierze oddziału Władysława Czermińskiego „Jastrzębia”.

Wraz z rosnącą liczbą ofiar rzezi twardniały serca polskich obrońców. 22 grudnia 1943 r. oddział por. Kazimierza Filipowicza „Korda” i ppor. Stanisława Witamborskiego „Małego” spalił wieś Wyżgów, zabijając 39 ukraińskich cywili. Podobny los spotkał wieś Ochniwka, gdzie 12 lutego 1944 r. żołnierze 27. Wołyńskiej Dywizji AK zamordowali aż 166 osób cywilnych (106 znanych z imienia i nazwiska). O powszechnej chęci stosowania bezwzględnego odwetu pisał w swej książce „ZWZ-AK na Wołyniu 1939–1944” Wincenty Romanowski: „Na rzezie, rozboje i rabunki odpowiadano zbrojnymi odwetami, zabijaniem, rekwizycjami, rabunkami. Zabijanie poczytywano za cnotę. Młodzieńcy, którzy potracili całe rodziny, rylcami na kolbach karabinów rejestrowali swe ofiary. Ludzka sprawiedliwość schodziła na skraj zwierzęcej zemsty”.

Czytaj też:
Prawdziwy kat Wołynia - to on, a nie Bandera, był mózgiem ludobójstwa

Przykładem takiej okrutnej odpłaty jest los mieszkańców wsi Swozy zaatakowanej przez polską samoobronę z Różyszcz. Jeden z uczestników akcji tak ją zapamiętał: „Zarówno ja, jak i wszyscy pozostali, nie ustalaliśmy w tym czasie, kto przed nami był – kobiety czy mężczyźni. Widzieliśmy, że ze wsi Swozy, i rozstrzeliwaliśmy, nie zastanawiając się. Mściliśmy się… Poza 26 osobami kobiet i mężczyzn, których zabiliśmy podczas napadu na wieś Swozy, przez nas, napastników, zostało spalone około 60 chat. Ogółem w tej wsi było średnio może 100 chat. Zabraliśmy całe gospodarstwo i mienie z podpalanych chat – krowy, konie, świnie, zboże itd. Wszystko to poszło do niemieckiej żandarmerii w m. Różyszcze”. W styczniu 1944 r. członkowie tej samoobrony spalili wieś Trościanka, zabijając 25 Ukraińców (polskie przekazy mówią o około 30 zabitych).

Ludność cywilną mordowano także w czasie ataku dokonanego w marcu 1944 r. na wieś Stawki, gdzie zginęło około 100 osób. Wskazuje na to fragment relacji świadka: „Kiedy zostaliśmy ostrzelani w tej wsi, jako jeden z pierwszych podszedłem do najbliższej chaty… Wezwałem mieszkańców do opuszczenia domu. Wyszły dwie kobiety. Ucieszyłem się, że nie mężczyźni… Znienacka do »moich« kobiet podbiegł »J« i z bliskiej odległości zabił je strzałami w głowę”. Informacje o tego rodzaju zachowaniach żołnierzy AK trafiały do komendanta okręgu płk. Kazimierza Bąbińskiego „Lubonia”, który chcąc ukrócić samowolę swych podkomendnych, wydał następujący rozkaz: „Zalecam prowadzenie walki z grupami ukraińskimi z całą bezwzględnością i surowymi rygorami… Dla morderców kobiet i dzieci nie ma litości i pobłażania… Nie odwzajemniamy się w walce mordami kobiet i dzieci ukraińskich. Najbardziej kategorycznie powtarzam zalecenia i rozkazy dawane ustnie i na odprawach inspektorom i dowódcom oddziałów partyzanckich, aby nie dopuszczali w walce lub po jej zakończeniu krzywdy kobiecie i dziecku ukraińskiemu. Z całą surowością będę pociągał do odpowiedzialności dowódców i żołnierzy, którzy by posunęli się do takich niegodnych czynów”. O tym, że rozkaz był traktowany poważnie, świadczy przypadek pchor. Tadeusza Korony „Halicza”, który stanął przed obliczem konspiracyjnej Temidy za spalenie trzech wsi: Klekowicz, Turowicz i Klewiecka. Sąd skazał go na karę śmierci. Egzekucję wstrzymał mjr Jan Szatowski „Kowal”.

Na większą swobodę w stosowaniu odwetu za bestialstwo Ukraińców mogli pozwolić sobie polscy policjanci z 202. Schutzmannschaft Bataillon skierowanego na Wołyń. Oddział ten utworzony został w 1942 r. na terenach dystryktu krakowskiego GG, a w jego skład weszli przeniesieni tam służbowo funkcjonariusze granatowej policji. W maju Polacy trafili na Wołyń w sam środek akcji depolonizacyjnej UPA. Polscy szucmani niemal z marszu przystąpili do ratowania zagrożonych eksterminacją rodaków, tworząc swoiste korytarze komunikacyjne, którymi mogli się przedostawać do miast odcięci na prowincji, a zagrożeni eksterminacją polscy cywile. Szucmani nie tylko ochraniali polskie konwoje, lecz także sami wyprawiali się na ukraińskie wsie, terroryzując ich mieszkańców. Ich uczestnik tak je przedstawiał: „Wieś Pidłużne zostaje okrążona i spalona, ludność wystrzelana. Złazne spalona do jednej chałupy. [...] Wypadamy z lasu znienacka na wsie i robimy gruntowne czystki. [...] Palimy w każdej wsi w pierwszym rzędzie młyny i cerkwie, tak że wkrótce w promieniu kilkunastu kilometrów nie ma nigdzie młyna ani cerkwi, ani popa”.

Czytaj też:
Sprawiedliwi wśród Ukraińców

Zdaniem ukraińskich historyków ofiarami polskich oraz polsko-niemieckich akcji policyjnych tylko do lipca 1943 r. miało paść 700 Ukraińców. Nie ma natomiast zbiorczych danych o zabitych na Wołyniuprzez polskie formacje policyjne i podziemne. Według szacunków Józefa Turowskiego liczba ofiar tylko AK-owskiego odwetu wyniosła 2 tys., ale szczegółowych badań do tej pory na ten temat nikt nie przeprowadził.

W Galicji

Pod koniec 1943 r. akcja depolonizacyjna z Wołynia zaczęła przenosić się na obszary Galicji Wschodniej. Wiosną 1944 r. także tam oddziały AK przystąpiły do zdecydowanych działań odwetowych. Ofiary wybierano na chybił trafił. Jedynym kryterium przesądzającym o egzekucji było ukraińskie pochodzenie. W nocy z 21 na 22 marca 1944 r. w miejscowości Soroki koło Starego Sioła oddziały lwowskiego Kedywu zastrzeliły 17 Ukraińców, w tym księdza greckokatolickiego wraz z rodziną. Oddziały AK w nocy z 15 na 16 marca spaliły w Chlebowicach Świrskich 12 gospodarstw i wymordowały 60 ukraińskich cywili. W Łopusznej ofiarami Kedywu padło 46 furmanów z Porsznej i Podciemnia, którzy przyjechali tam na swoje nieszczęście po drzewo.

Nie zawsze istniejące przekazy o krwawej polskiej zemście znajdują potwierdzenie w ukraińskich dokumentach. Tak wygląda sprawa rzekomej masowej zbrodni dokonanej przez oddział 14. Pułku Ułanów Jazłowieckich dowodzony przez mjr. Dragana Sitorovicia „Drażę” we wsi Szołomyja. Rzeczywiste straty ukraińskie przedstawia fragment meldunku OUN: „11 VI 1944 r. o godz. 24 Polacy ze Starego Sioła, Dawidowa i Gańczar okrążyli wieś i przystąpili do jej niszczenia, do którego przygotowywali się przez kilka dni. Rozpoczęli ostrzał i z dwóch stron ich oddziały ruszyły do centrum wsi. [Strzelali] z karabinów nabojami zapalającymi, rzucali na chałupy granaty zapalające oraz proch łatwopalny na strzechy. Wieś zaczęła palić się od południowej i zachodniej strony. Tylko od strony wschodniej była wolna. W akcji brało udział około 500 ludzi z 7 dowódcami, którzy utrzymywali ze sobą łączność przez jeźdźca… Spalono 54 gospodarstwa i zabito 4 ludzi”. Według danych ukraińskich polski odwet w Galicji Wschodniej do lipca 1944 r. dotknął 521 Ukraińców.

Artykuł został opublikowany w 10/2016 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.