– Po głębokim namyśle podjąłem decyzję, że nie będę kandydował – powiedział Donald Tusk podczas konferencji prasowej w Brukseli. Były premier uciął w ten sposób ciągnące się od dłuższego czasu spekulacje. Decyzja Tuska najprawdopodobniej oznacza, że w Koalicji Obywatelskiej odbędą się prawybory. Kadencja Tuska na stanowisku szefa RE upływa w grudniu.
– Ogłaszam tę decyzję dzisiaj, bo czas nagli, a nie chciałbym w żaden sposób utrudniać opozycji procesu wyłaniania kandydatów. Uważam, że możemy te wybory wygrać, ale do tego potrzebna jest kandydatura, która nie jest obciążona bagażem trudnych, niepopularnych decyzji, a ja takim bagażem jestem – mówił były szef rządu.
"Gazeta Wyborcza" wskazuje, że kalkulacje polityczne były jednym z powodów, dla których Donald Tusk nie wystartuje w wyborach prezydenckich. Jeden z posłów polityków PO, z którymi rozmawiał dziennik wskazuje wręcz, że to po prostu "matematyczna kalkulacja". – Rozmowa z Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem umocniła go w przekonaniu, że nie będzie jedynym kandydatem, bo prezes PSL wystartuje. Proszę sobie wyobrazić sytuację, gdy Tusk kandyduje i może nie wejść do drugiej tury. To byłoby upokorzenie – powiedział.
Czytaj też:
To dlatego Tusk zrezygnował? Ten sondaż mówi wszystko
Dziennik dodaje, że oprócz motywacji politycznych, na rezygnację z kandydowania Tuska namawiała też rodzina. – Jego żona zawsze marzyła o podróżach i teraz się ziściło. A gdyby Donald został prezydentem, podróże by się skończyły. Dorosłe dzieci byłyby zaś skazane na ochronę, czego nie cierpią – wskazuje "GW".
Takiej narracji sprzeciwia się jednak jeden z posłów PO. – Wiadomo, że żona zwykle była przeciwna jego politycznym planom. A sam mawiał, że gdyby robił to, co radzi rodzina, byłby nadal nauczycielem historii w gdańskim liceum – ocenia.
Czytaj też:
Chwedoruk: Tusk nie zajmie się Dudą, ale przemebluje opozycję