Socjolog: Duda nie może tego zrobić. Nie może pójść drogą Komorowskiego

Socjolog: Duda nie może tego zrobić. Nie może pójść drogą Komorowskiego

Dodano: 
Bronisław Komorowski
Bronisław Komorowski Źródło: PAP / Marcin Gadomski
Jeśli Andrzej Duda zlekceważy rywali, jego sztab nie będzie pracować jak należy, bo wpadnie w samozadowolenie, o wygraną wcale nie będzie łatwo. Mówiąc wprost – nie może popełnić błędów Komorowskiego. W tym kontekście takie konwencje, mobilizacja elektoratu i osób zaangażowanych, mają ogromne znaczenie – mówi portalowi DoRzeczy.pl prof. dr hab. Jarosław Flis, socjolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Konwencja Prawa i Sprawiedliwości – pełna rozmachu, z patetyczną muzyką, przemówieniami. Andrzej Duda został oficjalnie zaprezentowany jako kandydat PiS w walce o prezydenturę. Czy faktycznie ta konwencja może mieć znaczenie przełomowe dla kampanii, czy przeciwnie – takie show już ludziom spowszedniało i nie wnosi nic?

Dr hab. Jarosław Flis: Paradoksalnie obie tezy są w dużej mierze prawdziwe.

Jak to?

Faktycznie konwencje nie są już tak istotne jak wtedy, gdy pojawiały się u nas po raz pierwszy, a wyborcy z wypiekami na twarzy śledzili to, co politycy na nich powiedzą, jak się zaprezentują, jakie rozwiązania zostaną użyte. Z drugiej strony konwencja ma jednak znaczenie – ponieważ szanujący się, walczący o wygraną politycy po prostu nie mogą z takiego narzędzia zrezygnować. Bo naprawdę poważnym problemem byłoby, gdyby okazało się, że jakaś partia nie jest w stanie zorganizować udanej konwencji programowej. O, to byłby straszny problem. Tak jest pewien stały rytuał.

I oprócz konfetti, muzyki sprzed pięciu lat, wystąpień z rodziną, mieliśmy też dość jednoznaczne wypowiedzi byłej premier Beaty Szydło, raczej pod twardy, niż niezdecydowany elektorat?

Bo w ogóle przesłaniem takiej konwencji nie jest przekonanie nieprzekonanych, ale mobilizacja twardych i najtwardszych zwolenników. Najtwardszych, czyli zwolenników angażujących się w kampanię, zaangażowanych członków partii, aktywistów. Przekaz na zasadzie – jesteśmy razem, w jednej drużynie – ma ich przekonać, że trzeba jednak nastawić budzik nie na szóstą, ale na piątą rano. I ciężko pracować na rzecz kandydata. To element mający znaczenie w wyborach. Pytanie oczywiście, czy i na ile ten najtwardszy elektorat uda się pobudzić.

Ta konwencja miała pokazać wielką mobilizację i jedność Zjednoczonej Prawicy. Wcześniej mówiono, że jest w sztabie PiS spora obawa o ostateczny wynik wyborów. Ale Andrzej Duda we wszystkich sondażach prowadzi, pytanie więc, czy obawa ta jest uzasadniona?

Ona jest uzasadniona z kilku powodów. Po pierwsze – Prawo i Sprawiedliwość zarówno w wyborach do Parlamentu Europejskiego, jak i w wyborach do Senatu, otrzymało wynik słabszy od połączonych głosów konkurencji. I gdyby teraz w drugiej turze Andrzej Duda dostał np. 47,5 proc., czyli tyle ile PiS w wyborach senackich, to prezydentem by nie został. Więc musi elektorat poszerzać. Po drugie – sondaże przed wyborami w 2015 roku dawały wygraną Bronisławowi Komorowskiemu. I urzędujący prezydent wtedy wybory przegrał. Oczywiście uprzedzając pytanie – nie stawiam tezy, że teraz to Andrzej Duda przegra wybory. Ale jeśli nie wyciągnie wniosków z tego, co się dzieje, zlekceważy rywali, jego sztab nie będzie pracować jak należy, bo wpadnie w samozadowolenie, wówczas o wygraną wcale nie będzie łatwo. Mówiąc wprost – nie może popełnić błędów Komorowskiego. W tym kontekście takie konwencje, mobilizacja elektoratu i osób zaangażowanych, mają ogromne znaczenie.

Pięć lat temu zasłynął Pan tym, że jako pierwszy przewidział porażkę Bronisława Komorowskiego w wyborach prezydenckich. Chodziło o większe możliwości pozyskania nowych wyborców przez Andrzeja Dudę, który pozyskał nowych wyborców poprzez programy socjalne. Czy teraz również socjal, oraz straszenie rządami obecnej opozycji to bedzie coś, czym urzędujący prezydent może przy sobie tych wyborców utrzymać?

Tam nie chodziło o socjal ale o to, że wahadło wyborcze poszło wyraźnie w drugą stronę. To się dzieje często w demokracji. Ponieważ jednak w 2007 roku bardzo mocno poszło w kierunku PO, tak długo trwało, zanim PiS wygrał. Bo tendencja była już widoczna w 2011 roku. Te sympatie zaczęły się już wtedy zmieniać. Teraz też to wahadło powoli w kierunku opozycji skręca. Pytanie, czy będzie to skręt gwałtowny na tyle, by zmienić władzę w Polsce. Na pewno PiS nie może pozwolić sobie na błędy i brać te czynniki pod uwagę. Jest jeszcze jedna kwestia.

Jaka?

Dopiero po raz drugi mamy do czynienia z sytuacją, w której urzędujący prezydent walczy o reelekcję w sytuacji, gdy rządzi jego obóz polityczny. Lech Wałęsa starał się o reelekcję gdy rządziła lewica, Aleksander Kwaśniewski gdy rządziła AWS. Tylko Bronisław Komorowski starał się o ponowny wybór gdy rządziła PO. I wybory przegrał. Było to tylko raz, nie można więc mówić o regule. Ale wynik głosowanie będzie ciekawy także z tego powodu.

Czytaj też:
Ekspert: Dziś kluczowy moment kampanii. Od teraz dopiero się zacznie
Czytaj też:
Prof. Dudek: Andrzej Duda pewnie zmierza po reelekcję

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także