Ks. prof. Bortkiewicz: Eucharystia jest pokarmem, ale i lekarstwem

Ks. prof. Bortkiewicz: Eucharystia jest pokarmem, ale i lekarstwem

Dodano: 
Ks. prof. Paweł Bortkiewicz
Ks. prof. Paweł Bortkiewicz Źródło: PAP / Tytus Żmijewski
– Komunia duchowa jest praktyką od wieków znaną w Kościele i traktowaną jako rzeczywistość wręcz bezcenna. Jednak dotyczy ona sytuacji, w których nie ma możliwości uczestniczenia fizycznego, bezpośredniego we Mszy Świętej. Porównajmy to do wielkiego pragnienia ducha, serca, emocji spotkania kogoś bliskiego, z którym nie możemy się spotkać bezpośrednio – mówi portalowi DoRzeczy.pl ks. Prof. Paweł Bortkiewicz.

Episkopat Polski podjął decyzję, według której kościoły pozostaną otwarte. Jednocześnie jest dyspensa dla osób, które się obawiają zarażenia, są chore, w podeszłym wieku. To oznacza, że nie muszą one iść w niedzielę do świątyni, ponieważ mogą skorzystać z Mszy Świętej radiowej.

Ks. prof. Paweł Bortkiewicz: Decyzja, by nie zamykać kościołów jest błogosławioną decyzją. Jesteśmy niewątpliwie w stanie zagrożenia i tego nikt oczywiście nie kwestionuje. Jednak tym bardziej w tej sytuacji potrzebujemy pomocy, także duchowej. Potrzebujemy nadziei, która nie tylko wynika z działań konkretnych służb i instytucji, ale pochodzi od Boga. Nasuwają mi się w tym miejscu dwa skojarzenia. Pierwsze, to słowa św. Jana Pawła II, który świadom lęków współczesnego człowieka (przedstawił je w programowej encyklice) wołał z mocą o otwarcie drzwi Chrystusowi. Lęku przed wirusem nie usunie się zamykając drzwi Bogu. Drugie skojarzenie, to słowa papieża Franciszka, które zyskały zdumiewający sens - mam na myśli porównanie Kościoła do szpitala polowego. Dziwi mnie zatem tym bardziej sytuacja we Włoszech, gdzie zamknięto kościoły. Wczoraj alarmował mnie mój przyjaciel ze Słowacji o wstrząsie dla katolików, jakim była podobna decyzja. Przypominam to, by wyrazić wdzięczność naszym biskupom, a jednocześnie podkreślić, że ich decyzja nie jest wezwaniem do heroizmu – osoby słabsze, starsze, obawiające się zarażenia mogą skorzystać z dyspensy.

Czy ludzie faktycznie chorzy, powinni - jeśli chcą - postarać się dotrzeć jednak na mszę, czy z uwagi na dobro swoje i innych lepiej, by pozostali w domach i skorzystali z dopuszczalnych form alternatywnego uczestnictwa?

Powinno tutaj decydować sumienie, które jest sądem roztropności. Zdecydowanie nie powinni iść do kościoła ci, którzy są nosicielami lub czują obawę bycia nosicielami wirusa. To kwestia miłości wobec bliźnich. Nie ośmielam się podawać konkretnych wskazań, ale chcę jednak ogólnie przypomnieć, że eucharystia jest pokarmem, ale i lekarstwem. Powinniśmy, jeśli tylko nie ma jednoznacznych przeciwwskazań, korzystać z niej. W narracji, która się toczy w przestrzeni publicznej, można odnieść niekiedy wrażenie, że komunia jest wręcz sprowadzona do czynnika infekcyjnego. Raz jeszcze podkreślam, eucharystia jest lekarstwem.

Mówi się ostatnio o komunii duchowej. Na czym polega ta forma przyjęcia eucharystii?

Komunia duchowa jest praktyką od wieków znaną w Kościele i traktowaną jako rzeczywistość wręcz bezcenna. Jednak dotyczy ona sytuacji, w których nie ma możliwości uczestniczenia fizycznego, bezpośredniego we Mszy Świętej. Jest duchowym aktem wejścia w zjednoczenia z Bogiem, czyli właśnie komunię. To bezcenny dar, ale w sytuacji niemożności bezpośredniego zjednoczenia. Porównajmy to do wielkiego pragnienia ducha, serca, emocji spotkania kogoś bliskiego, z którym nie możemy się spotkać bezpośrednio.

Jak należy przygotować się i przeżyć komunię duchową?

Można i należy przeżyć komunię duchową w przestrzeni swoistej liturgii. Jeśli możemy uczestniczyć we mszy świętej transmitowanej w mediach - sprawa jest stosunkowo bardzo prosta. W momencie, w którym dokonuje się akt rozdawania komunii w miejscu transmisji, możemy dokonać tego duchowo, wypowiadając jakąś własną formułę, akt zawierzenia, powierzenia się: „Panie, przyjdź do mojego serca! Weź mnie, moje ciało i moją duszę”. Oczywiście, to tylko propozycja dla własnej formuły. Transmisja, w której uczestniczymy przygotowała nas do tego aktu duchowego Jeśli nie mamy możliwości udziału w tej transmisji, warto samemu przeżyć pewną formę liturgii przygotowania – przeczytać fragment Pisma Świętego, odmówić akt żalu za grzechy, pomodlić się słowami Modlitwy Pańskiej. Można podkreślić sam ten akt komunii także modlitwą ciała, na przykład poprzez przyklęknięcie. Z pewnością nie można tego aktu bagatelizować.

Czy komunia duchowa jest tak samo ważna, jak przyjęcie sakramentu podczas Mszy Świętej?

Zależy, co rozumiemy przez słowo „ważność”. Jak wspomniałem, ona ma wartość i sens w określonych warunkach. Jednak nigdy nie jest równoważna sakramentowi. To nie znaczy, że gdybyśmy byli pozbawieni definitywnie sakramentu, ta komunia duchowa nie byłaby naszą drogą zbawienia. Pan Bóg zsyła nam różne środki pomocowe, ale w tej różnorodności mówimy jednoznacznie o sakramencie eucharystii, że jest to Najświętszy Sakrament.

Czy Kościół nie powinien właśnie teraz, w obliczu epidemii, przybliżać wiernym ideę namaszczenia chorych? Na czym polega ten sakrament, nazywany często "ostatnim namaszczeniem"?

Nazwa "ostatnie namaszczenie" jest nazwą pokutującą w świadomości niektórych, może nawet wielu, ale jest to nazwa niewłaściwa. Mówimy bowiem o sakramencie chorych, którego sensem jest umocnienie człowieka chorego, także w wymiarze cielesnym To, co czyni Kościół, czyni w odniesieniu do całego człowieka, a więc nie tylko duszy. Sceptyk zarzuci zaraz, że to nonsens, bo Kościół nie stosuje przecież żadnego medykamentu, nie proponuje farmakologii. Ale można i trzeba wskazać, że jedność osoby ludzkiej sprawia, że dobroczynny impuls dla ducha przekłada się lub może przełożyć na ciało. Niewątpliwie, obecna sytuacja prowokuje do swoistej „promocji” tego sakramentu. Zwróciłbym jeszcze uwagę, że on w ogóle uczy nas wartości cierpienia, a więc bardzo niepopularnej wartości dotyczącej czegoś, od czego przecież nie możemy uciec.

Czy księża powinni teraz w większym stopniu zająć się odwiedzinami w domach ludzi chorych, cierpiących, zagrożonych epidemią?

Dotyka pan bardzo ciekawej kwestii. Od kilku dni dzielę się przeczytaną wiadomością o socjologu amerykańskim prof. Rodneyu Starku, który zastanawiał się nad przyczynami wzrostu chrześcijaństwa w pierwszych wiekach. Ten agnostyk podkreślał wzrost wykładniczy od ok. 40 r. n.e., kiedy to populacja chrześcijan mogła wynosić ok. 1000 osób do połowy wieku IV, kiedy edyktem Konstantyna objętych było ok, 33 milionów uczniów Chrystusa. Stark dowodzi, że przyczyną tego wzrostu były... epidemie, a dokładniej stosunek chrześcijan do epidemii. Kiedy pogańscy kapłani, instytucje cesarskie, autorytety, jak choćby sławny Gallen, uciekali w obliczu epidemii, chrześcijanie nieśli chorym nadzieję zbawienia, miłość w dziele pomocy i oferowali więź wspólnoty. Nie chcę w tym miejscu moralizować, ale chrześcijaństwo do czegoś zobowiązuje. Kapłaństwo oczywiście też.

Czytaj też:
Zamykanie świątyń we Włoszech. "Wiemy, kto się boi święconej wody"

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także