Chłostanie wieszczem. Dlaczego Mickiewicz „mógł być” Żydem?

Chłostanie wieszczem. Dlaczego Mickiewicz „mógł być” Żydem?

Dodano: 
Adam Mickiewicz
Adam Mickiewicz Źródło: Wikimedia Commons
Historia Jakuba Franka i jego wyznawców została bardzo zmitologizowana na potrzeby inteligenckiego filosemityzmu, bardzo pięknie skodyfikowała te mity Olga Tokarczuk, ale prawda jest inna.

Rafał A. Ziemkiewicz

Legenda o żydowskim pochodzeniu Adama Mickiewicza należy do „niedementowalnych”, tak jak „cztery tysiące Żydów nie przyszło feralnego dnia do WTC” albo „ksiądz Rydzyk jeździ maybachem”. W istocie nie ma żadnego powodu, by tak uważać, poza tym, że jest bardzo wielu ludzi, którym to bardzo pasuje.

Wszystko tak naprawdę opiera się na jednym zdaniu: „Z matki obcej”. Tak ks. Piotr mówi w scenie widzenia o przyszłym zbawcy narodu, o imieniu, czy raczej kryptonimie Czterdzieści i Cztery. Ponieważ interpretatorzy przypisali Mickiewiczowi, że pisząc o „Czterdzieści i Cztery”, miał na myśli samego siebie (sam poeta nigdy tego nie potwierdził, pytany o tę postać odpowiadał, że pisał w wieszczym natchnieniu i teraz już nie może sobie przypomnieć, o kogo chodziło), trzeba było a posteriori uznać jego matkę za „obcą”. Tak pojawiło się domniemanie, że pani Barbara z Majewskich Mickiewiczowa „mogła” pochodzić z rodziny żydowskiej. Co prawda nie wskazywał na to żaden dokument i mimo jej ojca znaleziono w księgach parafialnych, inni przodkowie zginęli w pomroce dziejów. Poza tym filosemici zastosowali ten sam chwyt, który w takich sytuacjach (to znaczy, gdy ktoś z ich punktu widzenia powinien być Żydem, bo tak im pasuje, a nie mają żadnych „twardych” przesłanek) stosują antysemici i uznali, że papiery papierami, a przecież pan Majewski czy jego żona mogli zmienić nazwisko.

"Portret Adama Mickiewicza na Judahu skale" - obraz Walentego Wańkowicza namalowany w latach 1827–1828

Zupełnie już karkołomne jest skojarzenie matki Mickiewicza z sektą frankistów i pisanie, że „mogła” z niej pochodzić. Mogła też być prawnuczką indiańskiej księżniczki i hiszpańskiego konkwistadora, zagubioną przypadkiem na kresach Rzeczypospolitej – i to drugie wydaje się bardziej prawdopodobne. Historia Jakuba Franka i jego wyznawców została bardzo zmitologizowana na potrzeby inteligenckiego filosemityzmu, bardzo pięknie skodyfikowała te mity Olga Tokarczuk, ale prawda jest inna.

Frankiści bynajmniej nie chcieli porzucać swej żydowskiej tożsamości ani stawać się chrześcijanami, jak im się to przypisuje – a to byłby warunek, by taka wychrzczona postżydówka osiadła jako żona ekonoma na zapadłej wsi pod Nowogródkiem (nawiasem mówiąc, ruch frankistów rozwinął się w diecezji kamienieckiej, ładny kawałek od rodzinnych stron wieszcza). Jakub Frank uważał się za oczekiwanego przez Żydów Mesjasza. Ponieważ w systemie prawnym dawnej Rzeczypospolitej jako Żyd podlegał prawu żydowskiemu, i mógł on sam oraz każdy z jego uczniów za takie bluźnierstwo ponieść surową karę, zarejestrował swą sektę jako katolików dla bezpieczeństwa – co w końcu, skoro Mesjasz (on, znaczy się) już przybył i miał się wkrótce światu objawić, było tylko formalnością. Na fałszywości tej konwersji szybko poznali się polscy duchowni, ale bajka o staropolskim multi-kulti okazała się tak przydatna, że dokumenty ani fakty nikogo w tej sprawie nie obchodzą.

Czytaj też:
„Iłła”

Mickiewicz był zafascynowany kulturą żydowską, jako przekonany demokrata i reformator walczył o równouprawnienie Żydów i włączenie ich w polską „sprawę narodową”, ale do tego żydowskie pochodzenie było mu zupełnie niepotrzebne. Potrzebne było późniejszym pokoleniom postępowców, by nim chłostać znienawidzonego Polaka-katolika. Analogicznie jak od pewnego czasu równie zmyślone, zupełnie już absurdalnie rzekome lesbijstwo matki ośmiorga dzieci Marii Konopnickiej – o tej to „modnej bzdurze” pisałem pewien czas temu.

Artykuł został opublikowany w 10/2018 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.