Tarcza czy dziurawe sito? Lisicki o programie Morawieckiego

Tarcza czy dziurawe sito? Lisicki o programie Morawieckiego

Dodano: 
Minister zdrowia Łukasz Szumowski i premier Mateusz Morawiecki.
Minister zdrowia Łukasz Szumowski i premier Mateusz Morawiecki. Źródło: PAP / Piotr Nowak
Pierwsze natarcie epidemii w Polsce udało się chyba ograniczyć – tak należy ocenić dane o liczbie zachorowań. Kilkuset lub może nawet kilka tysięcy chorych to znacząco mniej niż w innych państwach Unii. Wygląda zatem na to, że na razie strategia władz się sprawdziła. Udało się zrealizować pierwszy i najważniejszy cel: spowolnić rozszerzanie się choroby. Rząd zyskał na czasie. Może zgromadzić więcej sił i środków na dalszą walkę z epidemią. Po pierwsze, mniejsza liczba chorych oznacza mniejszą śmiertelność. Po drugie, ułatwia niesienie im pomocy. Nie prowadzi też, a taka groźba była realna, do załamania się systemu opieki zdrowotnej.

Nie ma wątpliwości, że z tego punktu widzenia najwięcej pochwał należy się obecnemu ministrowi zdrowia Łukaszowi Szumowskiemu. Przygotował rozsądny plan działań i umiejętnie wprowadził go w życie. W ogóle trzeba powiedzieć, że tym razem polskie władze od początku, kiedy pojawiło się zagrożenie, zachowały znacznie więcej konsekwencji i zimnej krwi niż rządy innych państw.

Jednak zwycięska bitwa to jeszcze nie koniec wojny. Nawet najdłuższa kwarantanna – a w takim stanie symbolicznie znalazło się całe społeczeństwo – musi się kiedyś skończyć. To zaś oznacza, że prędzej czy później trzeba się będzie liczyć ze wzrostem zachorowań. Jeśli rację ma minister Szumowski, że epidemia może dotknąć nawet 20 proc. Polaków, to znaczy, że z zagrożeniem trzeba się będzie oswoić. Żeby to było możliwe – i to teraz najważniejsze zadanie – na pewno trzeba będzie ożywić gospodarkę. W realnym świecie coś zyskuje się kosztem czegoś innego. Otóż ceną za skuteczność izolacji Polaków, kosztem, który poniosło całe społeczeństwo, było praktyczne zamrożenie gospodarki. Pozostawienie jej dłużej w takim stanie może przynieść dramatyczne skutki. Rząd też to rozumie i dlatego premier Mateusz Morawiecki przygotował oraz przedstawił tarczę antykryzysową. Niestety, za tą dobrą nazwą kryje się wyjątkowo uboga treść.

Wprawdzie premier Morawiecki wspomina o 212 mld zł, które rząd zamierza przeznaczyć na pomoc dla gospodarki, ale trudno zrozumieć, na co właściwie miałyby pójść te środki. Najgorsze jest to, że propozycje rządowe zdają się nie uwzględniać postulatów przedsiębiorców albo robią to w bardzo małym stopniu. Tarcza sprawia wrażenie projektu biurokratycznego, a nie realnego. Pierwszym i najważniejszym postulatem zgłaszanym przez przedsiębiorców jest umorzenie na pewien okres – dwóch, trzech, może sześciu miesięcy – składek ZUS. To logiczne. Skoro firmy nie mogą w tym czasie normalnie działać, to państwo, jeśli ma pomóc, nie powinno domagać się od nich składek. Drugim postulatem, równie często zgłaszanym, byłoby czasowe obniżenie podatków. Trzecim – przejęcie przez ZUS wypłat pensji pracownikom już od pierwszego dnia, kiedy przebywają na zwolnieniu chorobowym. Wszystkie te postulaty dotyczą tych branż, które najbardziej ucierpiały na epidemii. Do tego dopiero dochodzą inne możliwe formy pomocy: tanie kredyty, możliwość zawieszenia spłat rat kredytowych itp., itd.

Tyle że to, co zaproponował obecnie rząd – jak łatwo zauważyć – tych postulatów nie spełnia. Zamiast czasowego umorzenia składek ZUS premier zaproponował jedynie ich odroczenie. Dziwne to bardzo rozwiązanie: oznacza ono, że jeśli przez najbliższe trzy miesiące przedsiębiorca nie zapłaci składek, to ledwo zacznie wychodzić z kryzysu (wersja optymistyczna), a będzie musiał płacić jeszcze więcej. Wyjątkowo wątpliwym pomysłem jest zaproponowana przez rząd dopłata 40 proc. do pensji pracownika (do wysokości średniej pensji krajowej), pod warunkiem że pracodawca zapłaci sam drugie 40 proc. Po pierwsze, otwiera to drogę do nadużyć. Po drugie, sprawia, że nagle ogromna część pracowników prywatnych firm zacznie być wynagradzana faktycznie z pieniędzy publicznych. Po trzecie wreszcie, daje ogromną władzę urzędnikom, którzy będą podejmować decyzję – a zawsze w tym jest element uznaniowości – komu przyznać pomoc, a komu nie. Wreszcie, po czwarte, i tak oznacza to znaczną realną obniżkę pensji.

Propozycje rządowe wyglądają szczególnie mało zachęcająco, jeśli porównać je z tym, co przedstawił premier Węgier Viktor Orbán. Nie bardzo rozumiem, o co w tym wszystkim chodzi. Być może premier, który robi wrażenie bardzo zadowolonego ze swojego projektu, spojrzy na niego bardziej krytycznie i pójdzie śladem Węgier. Na razie zamiast tarczy mamy do czynienia z dziurawym sitem.

PS Szanowni Państwo, najbliższy numer tygodnika „Do Rzeczy” wyjątkowo ukaże się wyłącznie w wydaniu cyfrowym. Wynika to z rozwoju sytuacji na rynku w związku z pandemią koronawirusa, ze znacznego ograniczenia liczby punktów dystrybucji prasy. To naturalne, że wielu Czytelników stara się za wszelką cenę ograniczyć swoją aktywność. Dla nas jednak, dla redakcji tygodnika „Do Rzeczy”, stanowi to poważne wyzwanie. Docieranie do Państwa w tradycyjny sposób jest niezwykle trudne. Taka forma publikacji – tylko w Internecie – pozwala na dostęp do naszych tekstów i na uniknięcie wszelkiego ryzyka. Mam nadzieję, że Państwo to zrozumieją. Że jak zawsze do tej pory możemy i teraz liczyć na wsparcie z Waszej, drodzy Czytelnicy, strony. Dzięki Wam wydajemy pismo i dzięki Wam możemy swobodnie oceniać to, co dzieje się w Polsce. Dlatego wszystkich tych, dla których nasze pismo jest ważne, zachęcam tym razem do zakupu wydania w Internecie. Będzie to możliwe już od niedzieli 23 marca. Wszystko wskazuje na to, że kolejne wydanie ukaże się 30 marca już jednocześnie i w wersji cyfrowej, i papierowej.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także