Opozycja wobec Polski

Opozycja wobec Polski

Dodano: 
Sławomir Nitras, Koalicja Obywatelska
Sławomir Nitras, Koalicja Obywatelska Źródło: Onet
TAKI MAMY KLIMAT || W sprawie wyborów prezydenckich wszystkie dostępne opcje są wadliwe. Należy zatem wybrać mniejsze zło, czyli takie wyjście, które nie dopuści do kryzysu ustrojowego. Opozycja totalna udowodniła, że dąży do destabilizacji państwa i w walce z PiS-em jest gotowa poświęcić interes Polski. Ostatnie nakłanianie armii do buntu przez posła Nitrasa czy Szymona Hołownię, to jedynie wierzchołek góry lodowej. Wybór prezydenta w maju może zostać wykorzystany w przyszłości do totalnej destabilizacji państwa. Tego polskie władze muszą uniknąć za wszelką cenę.

W zeszłym tygodniu w tekście „Kryzys tuż za rogiem” przekonywałem, że obecna sytuacja dotycząca wyborów prezydenckich to swoista kwadratura koła – z tego galimatiasu nie ma już dobrego wyjścia. Korespondencyjne wybory 10 maja, wprowadzenie stanu nadzwyczajnego oraz propozycja zmiany konstytucji – bez względu na którą opcję się zdecydujemy, każdej można będzie w przyszłości zarzucać naruszenie prawa.

Postawiłem tezę, że w obecnej chwili można już jedynie wybrać najmniej złe rozwiązanie, jakim jest wyjście przez rząd naprzeciw opozycji i przełożenie wyborów. Jest to opcja najmniej zła, gdyż przy wszystkich wadach i niejasnościach jakie ze sobą niesie, ma jedną podstawową zaletę – powinno uniemożliwić opozycji destabilizację państwa, do czego znamienita jej część otwarcie dąży.

Bunt wobec państwa

Widząc, że wybory w maju to nie tyle wygrana Dudy, co raczej totalna klęska jego przeciwników, część polityków opozycji posunęła się wprost do prób zdestabilizowania państwa polskiego.

Przykłady można mnożyć, ale najbardziej dobitnie przemawia sprawa Sławomira Nitrasa z Platformy Obywatelskiej, który podczas rozmowy z Tomaszem Sekielskim w Onecie wprost wezwał żołnierzy polskiej armii do buntu wobec polskich władz. Powtórzmy to, żeby te słowa wybrzmiały dostatecznie głośno, gdyż to sytuacja nadzwyczajna – poseł na Sejm wzywa zbrojne siły RP do wypowiedzenia posłuszeństwa legalnym władzom.

I tak, każda partia ma swojego krzykacza – jedni Jachirę, inni Tarczyńskiego. Jednak żadne z nich nie dopuściło się tak jawnego buntu wobec państwa. Bo to, do czego posunął się Nitras, nie jest wezwaniem do „obywatelskiego nieposłuszeństwa”, to nie jest bunt wobec PiS czy Kaczyńskiego; nie, Nitras tymi słowami wypowiedział posłuszeństwu państwu polskiemu – polskiej wspólnocie politycznej. Granica została przekroczona. Po tych wydarzeniach PO miała tylko jedno wyjście – wyrzucić Nitrasa z partii i pokazać dobry przykład, że na pewne zachowania w jej szeregach nie ma przyzwolenia.

Niestety, władze Platformy wolą udawać, że do niczego nie doszło. A to ma swoje konsekwencje. Bo skoro bunt wobec państwa nie jest karany, to granice w radykalizmie się przesuwają. A to zachęca konkurencję na opozycji. I dlatego Szymon Hołownia czując, że jego kampania przybiera najgorszy możliwy obrót, zaczął uderzać dokładnie w te same tony.

– Mam nadzieję, że żołnierze Wojsk Obrony Terytorialnej, ci którzy mają honor, ci którzy rzeczywiście mają poczucie odpowiedzialności za Rzeczpospolitą, zobaczą z jaką obrzydliwą ustawką mamy tutaj do czynienia. Jesteście żołnierzami, macie swój honor i mam nadzieję, że będziecie go bronić również jeśli będzie trzeba, przed waszym niestety zwierzchnikiem, obecnym Prezydentem RP – perorował kandydat na prezydenta. Ta wypowiedź padła dosłownie kilka dni po Nitrasie i ciężko tu nie zauważyć konotacji.

Zapowiedź chaosu

Niestety na tym nie koniec – i tak na przykład Łukasz Kohut, europoseł Wiosny, groził, że (chyba jego ugrupowanie) wywoła na Śląsku powstanie. Powód? TVP miało zaatakować Unię Europejską. Nawet jeżeli wpis polityka uznać za przejaskrawienie (a mam szczerą nadzieję, że tak było), to hierarchia jego wartości jest jasna i nie pozostawia złudzeń – najpierw interes Unii Europejskiej, dopiero później sprawy Polski.

Ta narastająca potrzeba buntu, już nie wobec rządu tylko właśnie wobec samego państwa polskiego, dotyka nie tylko polityków, ale można ją zaobserwować również wśród publicystów reprezentujących umowną lewą stronę. Granicą są tutaj wybory prezydenckie. Wielce znaczące są w tym kontekście słowa Romana „bat na faryzeuszy” Giertycha, który w opublikowanym „planie dla opozycji” całkiem otwarcie napisał – jeżeli wybory prezydenckie wygra ktoś z opozycji, to wszyscy pozostali kandydaci mają zaakceptować ten wynik jako zgodny z prawem, jeżeli jednak wybory wygra Andrzej Duda zostaje „wspólne zaskarżenie wyników do SN”. Prościej się nie da.

I tak też np. supporter Donalda Tuska Leszek Jażdżewski wprost mówi – opozycja musi wygrać wybory, „a jeśli nie - to zostaje już tylko Majdan”. Dokładnie w ten sam sposób wypowiadał się Krzysztof Mieszkowski, który przekonywał, że „jeżeli nie ma wolnych wyborów, zostaje rewolucja”. Fakt, że szeregowy poseł KO snuje takie fantazje jest oczywiście kompromitujący, ale warto zwrócić uwagę, że nie była to jakaś uwaga na Twitterze (jak to zrobił choćby Jażdżewski), ani nie była to myśl rzucona podczas dyskusji z dziennikarzem (Nitras), tylko przemyślane zagranie. A tubą do tych rewolucyjnych rozważań okazała się niezastąpiona „Gazeta Wyborcza”, której „nie jest wszystko jedno”.

To już nie jest opozycja wobec PiS-u czy Kaczyńskiego. Te przykłady pokazują, że to po prostu opozycja wobec Polski. Totalni będą zażarcie „walczyć o demokrację”, aż w Polsce nie zostanie kamień na kamieniu.

Apostazja narodowa

W obliczu tego jak zachowują się działacze KO, wydaje mi się, że zwykła uczciwość wymaga, aby oddać PSL-owi i Konfederacji, że są to formacje, które przy całej swojej krytyce PiS-u nie posuwają się do jawnego wypowiedzenia posłuszeństwa państwu polskiemu (to, że jest to tak niezwykłe jedynie wskazuje, jak nisko upadło nasze życie polityczne).

Oczywiście, kilku posłów PO, kilku publicystów, kilka gazet – to wszystko to jeszcze za mało by mówić o jakimś większym planie opozycji. A jednak nie da się ukryć, że powyższe przykłady absolutnie skandalicznych słów Nitrasa czy Hołowni nie spotkały się z żadnym potępieniem Budki czy Czarzastego. W szeregach KO od dłuższego czasu narasta przyzwolenie na coraz bardziej antypaństwowe zachowania.

Kilka tygodni temu w tekście „W obliczu apostazji narodowej” opisałem, jak opozycja totalna przez lata delegitymizowała polskie władze, a głosując przeciwko Polsce w Parlamencie Europejskim, przekroczyła cienką czerwoną linię – stanęła po prostu na granicy zdrady. Dlatego też ten kryzys ustrojowy, który czai się za rogiem jest potencjalnie tak groźny dla całego państwa. Doświadczenie uczy, że główną identyfikacją ideową „totalnych” jest antykaczyzm. Głównym celem jest odebranie władzy PiS-owi za wszelką cenę. To, że przy okazji uderzą we własne państwo nie ma znaczenia.

Kłopotliwy maj

Wybór prezydenta w maju jest wątpliwy prawnie, nastręcza mnóstwa problemów logistycznych, uniemożliwia uczciwą rywalizację kandydatów. Nie chce go opozycja, ale, co ważniejsze, nie chcą go również sami Polacy. To bardzo interesujące, gdyż sondaże pokazują, że ci sami wyborcy, którzy chcą aby Andrzej Duda był ponownie głową państwa, nie chcą głosować w maju. Czy można im się dziwić? Kraj stanął w miejscu, gospodarkę zamrożono, ludzie tracą pracę, nawet żeby wyrzucić śmieci, trzeba się ubierać w maseczki – i przy tych wszystkich nadzwyczajnych obostrzeniach Polakom każe się brać udział w wyborach. Z perspektywy przeciętnego człowieka to się nie dodaje.

Z sondażu Centrum Studiów nad Demokracją (dla Onetu) wynika, że 80 proc. ankietowanych zgadza się ze stwierdzeniem, że rząd PiS źle robi, organizując wybory w maju. Jednak co o wiele ważniejsze aż 70 proc. badanych uważa, że głosowanie przeprowadzone w maju będzie nieważne, gdyż będzie oznaczało pogwałcenie konstytucji.

Wynika z tego, że nawet ludzie którzy chcą wybrać Dudę na prezydenta uważają, że jego wybór w maju będzie niezgodny z prawem. W takiej sytuacji opozycja będzie miała niezwykle proste zadanie, aby po zwalczeniu epidemii podważyć na forum unijnym legalność głowy państwa polskiego. A to byłaby prawdziwa tragedia.

Ratować państwo

W obliczu tych wyzwań głównym obowiązkiem władz polskich jest zachowanie stabilności państwa i niedopuszczenie do rozpadu naszej wspólnoty politycznej. Dlatego mimo że wszystkie opcje z wyborami prezydenckimi są wadliwe, to należy zdecydować się na takie rozwiązanie, które przyniesie możliwie najmniejsze szkody. Takie, które uniemożliwi przegranym podważanie prawa zwycięzcy wyborów do sprawowania urzędu prezydenta.

Po stronie Gowina i PSL-u pojawił się pomysł przesunięcia wyborów na sierpień. Gdyby takie rozwiązanie poparła również Lewica, to Platforma Obywatelska zostałaby z niczym. Podważanie legalności prezydenta wybranego w sierpniu przy akceptacji wszystkich pozostałych partii opozycyjnych byłoby po prostu śmieszne. Oczywiście Lewica jest obecnie opętana wizją zdetronizowania PO w roli głównej partii opozycyjnej i, jak to napisała Dominika Wielowieyska „nie sposób zrozumieć, o co jej chodzi”. Należy jednak przynajmniej próbować znaleźć z nią porozumienie.

Taki ruch – ryzykowny i kosztowny dla samego PiS-u, mógłby okazać się zbawienny dla naszej państwowości. Polska zmaga się z epidemią, suszą i kryzysem gospodarczym. Ostatnie czego potrzebuje to krach ustrojowy i prezydent, którego mandat podważają już nie tylko politycy opozycji, ale nawet jego właśni wyborcy.

Artykuł wyraża poglądy autora i nie musi być tożsamy ze stanowiskiem redakcji.


Zobacz poprzednie teksty z cyklu "TAKI MAMY KLIMAT":

Czytaj też:
Kryzys tuż za rogiem
Czytaj też:
Nieporozumienie Gowina

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także