Ekolodzy na wojnie z kotami

Ekolodzy na wojnie z kotami

Dodano: 
Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjneŹródło:Adobe Stock
TERESA STYLIŃSKA | Czy odrażający plan wytrucia 2 mln kotów może być dziełem ludzi, którzy mienią się obrońcami środowiska naturalnego? Tymczasem tak właśnie jest. W dodatku okazuje się, że życie różnych istot ma bardzo różną wartość. Życie żuczków czy żabek jest cenne. Życie kotów jest bez znaczenia.

Koty można i nawet należy zabijać, w sposób zorganizowany, zgodnie ze starannie nakreślonym planem eksterminacji, który jest wspólnym dziełem zagorzałych obrońców środowiska (dla uproszczenia, nie całkiem adekwatnie, nazwijmy ich ekologami), organizacji pozarządowych, a nawet instytucji państwowych. To wszystko dzieje się w cywilizowanej, zdawałoby się, Australii, gdzie w tym roku ma zakończyć się realizacja pięcioletniego planu wyeliminowania, jak to się eufemistycznie ujmuje, 2 mln kotów. Historia zatacza więc koło. W dawnych czasach koty wraz z czarownicami trafiały na stos. Czy, poza zapewne skalą, jest jakaś różnica między dawnymi praktykami a tym, co dzieje się teraz? Taka, że w średniowieczu za winne pomocy w czarach uważano jedynie koty czarne. Dziś umaszczenie nie gra roli. Na śmierć w równej mierze zasługują koty czarne, bure, białe, rude, pręgowane i w łaty.

Cały artykuł dostępny jest w 20/2020 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także