Ks. Dargiewicz: Mamy dług przed rodakami, którzy walczyli o Polskę

Ks. Dargiewicz: Mamy dług przed rodakami, którzy walczyli o Polskę

Dodano: 17
Ks. Jan Dargiewicz (z lewej)
Ks. Jan Dargiewicz (z lewej) Źródło: fot. ks. Jan Dargiewicz
– Rodzice zamykali ich w domu, by nikt ich nie zjadł. Upadlano tych ludzi tylko dlatego, że byli Polakami, mieli swój język i kulturę – mówi DoRzeczy.pl ks. Jan Dargiewicz, który od 15 lat posługuje na Ukrainie. Duszpasterz opowiada też o budowie Odessy przez Polaków, ale i o dzisiejszej diecezji, która jest wielkości połowy terytorium Polski. Pytamy też o aneksję Krymu przez Putina oraz o to, jak się robi ulicę prezydenta Lecha Kaczyńskiego nie w stolicy Polski, ale nad Morzem Czarnym. I o to, jak żyją Polacy i czy im pomaga Ojczyzna.

Jesteśmy dziennikarzami...

Ks. Jan Dargiewicz: …a ja księdzem. Od 2003 roku. Wyświęconym w diecezji ełckiej. Ale po dwóch latach wyjechałem na misję do diecezji odesko-symferopolskiej.

Ksiądz wyjechał czy "został wyjechany"?

Sam się zgłosiłem.

Dlaczego?

A czemu w ogóle zostałem księdzem? Powołanie. Tego nie da się inaczej wytłumaczy – aczkolwiek było to bardzo związane z Janem Pawłem II. Rzeczy niemożliwe stają się możliwe. To było związane z jego śmiercią. W tym czasie przyjechał biskup z Odessy poprosić o księży, bo nie miał, kto posługiwać na tamtych terenach.

Ale Janowi Pawłowi II nie było dane pojechać do Rosji.

Rzeczywiście. Był jednak na Ukrainie. I było to dobrze widziane przez wszystkie wspólnoty religijne, ponieważ rzeczywiście niósł pokój i miłość Chrystusa. Do dzisiaj jest to pamiętane w sercach ludzi. Wielu z nich skorzystało na tych pielgrzymkach.

Przejdźmy od papieża do księdza.

Proste: biskup delegował mnie do tej pracy. Na Wschodzie.

Coś powiedział na drogę?

Tak. Biskup nie wiedział, dlaczego proszę o spotykanie. Powiedziałem mu, że czuję to, że Bóg chce, abym pojechał na Wschód do pracy. Powiedział mi, jak się pracuje na Wschodzie, bo pracował na Syberii – pewnego dnia nie wpuszczono go np. do jego diecezji irkuckiej i dostał później ełcką. W pewnym momencie przerwał mi i pobłogosławił mnie na wyjazd. To ważne, bo wcześniej prosiłem Boga, by – jeśli pragnie mojego wyjazdu – to biskup mnie pobłogosławił. Zawsze biskup błogosławi na koniec, a tym razem uczynił to w środku. Było to dla mnie potwierdzeniem, że to wola boża, abym tam był. Gdybym nie miał tej pewności, to pewnie bym uciekł. Było bardzo ciężko.

I jak długo ksiądz nie ucieka?

15 rok.

Szmat czasu. Co najsilniej wryło się w pamięć z początku posługi?

Kiedy przyjechałem na Ukrainę, zobaczyłem w jakim stanie są ludzie. Największą biedą była bieda moralna – spuścizna komunizmu. Ludzie mieli brak wiary, moralności.

No to po leninowsku – "szto dziełat'?

Główne zadanie – posługa kapłańska, sakramentalna, katechizacja. Ale tłumaczyliśmy także ludziom całą historię. I pomagaliśmy, na ile to było możliwe. Chodziliśmy do umieralni, pomagaliśmy w najprostszy sposób. Bo jeśli stajesz w obliczu, że jeśli ty tego nie zrobisz, to nikt tego nie zrobi, to wówczas przezwyciężasz przeciwności. Choć przyznaje – po ludzku byśmy nie dali tych rzeczy zrobić. Ten smród, bieda.

Na Wschodzie wszystko większe. A bieda przede wszystkim. To rodzi nieufność do misjonarzy z Polski?

Bieda w miastach, to nic w porównaniu z biedą na wsi. Kiedy dawaliśmy ludziom produkty, to płakali ze szczęścia. Szczególnie nasiliło się to w czasach poprzedniego kryzysu gospodarczego, który dotknął Ukrainę. A Polacy płakali ze szczęścia, że Polska o nich pamięta. To dzięki współpracy z fundacją „Mosty”, która realizuje wsparcie Orlenu, gdzie duża pomoc humanitarna trafiła do naszych rodaków.

A teraz, piętnaście lat później, jak jest?

Mimo tych wszystkich konfliktów, jest lżej.

Słyszymy jakieś "ale"?

Ale jedno się nie zmieniło – diecezja obejmuje teren mniej więcej połowy Polski. To stare granice Polski: od Dunaju, przez basen Morza Czarnego aż za Dniepr, gdzie sięgała Polska. To mniej więcej pokrywa się z dzisiejszą diecezją, która zajmuje też Krym. Największą trudnością był brak księży, bo było nas 20 na tak ogromnym terenie. Łatwo sobie wyobrazić, ile było pracy. W pierwszym roku byłem posłany do Chersonii, gdzie kościół był odbudowywany, razem z księdzem z warszawskiej diecezji. Wyjazdy niedzielne to było parę mszy.

To ile ksiądz robił kilometrów w niedzielę?

Na pewno po 200 kilometrów w jedną stronę. Po ukraińskich drogach, których tak naprawdę nie ma. Były tak zniszczone, że łatwiej jechało się stepem. I to nie po kościołach, które akurat były, ale po domach, po ludziach, by zgromadzić pierwszą wspólnotę. Tam, gdzie się zrastały, tam tworzyło się kapliczki, czy odbudowywało kościoły.

Odbudowywano? To kościoły katolickie tam były wcześniej?

To była Polska do XVI wieku! Później zepchnęli nas Turcy, a później Katarzyna odwojowała te tereny. Nie miała jednak ludzi i zaprosiła ich z Europy: z Polski, Niemiec, Francji, Włoch. Przeważnie Niemcy zajmowali się rzeczami agrarnymi, a Polacy, Francuzi, Włosy – miastami. Polacy odegrali wielką rolę w budowaniu tych miast, począwszy od Chersonii. Wszyscy pierwsi przedstawiciele miasta to byli Europejczycy z katolickiej części. Tak samo w Mikołajewie był budowany kościół. Tam, gdzie byli Polacy, to tam budowali kościół, bo to była ich kultura i wartości. W Chersonii kościół przerobiono jednak na teatr.

Kiedy?

Podczas rewolucji bolszewickiej. Księża byli zabijani, albo wysyłani na Syberię. Nieliczni przeżyli. Wiem, że jeden franciszkanin z Odessy przeżył.

Ilu przed rewolucją było posługujących księży?

To były tereny katolickie. Panowie pewnie nie wiecie, że pierwsze 50 rodzin, które przyjechały do Odessy, to 30 z nich były polskie. Dwie ulice były polskie.

I co z tego zostało? Nic?

Współcześnie też jeden kwartał ulicy został przeznaczony na ulicę Lecha Kaczyńskiego po tragedii smoleńskiej. Lech Kaczyński był w Odessie, spotkał się z naszą Polonią w katedrze odeskiej. Uczestniczyłem w tym spotkaniu, bo jestem duszpasterzem Polonii w tej diecezji.

Wrócimy do tego. Zacznijmy od podstaw – jak duża jest to Polonia?

Trudno stwierdzić, ale szacuje się, że gdzieś 40 proc. ludności na tamtych terenach jest przemieszanych z Polakami w różnym stopniu. Różne są historie tych ludzi. Jedna parafianka ma np. wpisane, że ojciec i matka są Polakami, choć ona nie zna polskiego.

Uczenie się polskiego „za sowieta” było – co najmniej – ryzykowne.

Katolicy, którzy tworzyli tamte tereny, zostali w czasie rewolucji zesłani albo zabici na miejscu. Wszystkie miasta wojewódzkie miały egzekucje robione. W samej Odessie rozstrzelano około dwóch tysięcy. Na przykład księży rozstrzeliwano po dwudziestu. Uczestniczyłem w takim ponownym pochówku po ekshumacji jednego grobu, gdzie było 1804 osób.

Kiedy to było?

Jakieś osiem lat temu, ale wciąż jest mnóstwo nieodkrytych grobów. W pewnym momencie nasz biskup zwrócił się konsula, ten do miasta, a oni chcieli to szybko zamieść pod dywan. Na szczęście wnuk jednego pochowanego w tej mogile dowiedział się o tym. I księża uczestniczyli w pochówku. Pomodliliśmy się, by to było jakieś chrześcijańskie. To część historii dotycząca rewolucji. Później były wywózki na Syberię i Kazachstan.

Wiadomo, ile osób wywieziono, a ile zostało?

Nikt się tym tak szczegółowo nie zajmował. Brakuje nam historyków, bo nasze główne zadanie to ewangelizacja i pomoc bezpośrednia ludziom i rozwój nauki, czy odtworzenie historii na tyle, na ile to możliwe. Ale staramy się to robić, na ile nam to sił starcza. Na pewno byłoby dobrze, gdyby było większe zainteresowanie ze strony Polski. Nikt nie zajmuje się tym tematem kompletnie. Nawet wielkim głodem na Ukrainie.

To już znana sprawa.

Ale nie mówi się, że przecież on był skierowany przeciwko naszym rodakom! Były otaczane polskie wioski, do których można było wejść, ale nie wyjść. Czekano aż większość wioski umrze. Wcześniej pozbawiano wszelkiej żywności. Dochodziło do strasznych rzeczy. Z głodu jedzono zmarłych. Na tyle upadlano człowieka.

To się już chyba wytarło z żywej pamięci społecznej…

Wcale nie. Niedawno umarł mój parafianin, który do końca życia nie mógł znieść płaczu dziecka, bo na jego rękach umarł dwuletni braciszek. Umierał wiele dni. Straszną śmiercią głodową. Dla niego byłoby to nie do zapomnienia. A zmarł w wieku 90 lat.

Polak?

Tak. Wspominał, jak rodzice zamykali ich w domu, by nikt ich nie zjadł. Upadlano tych ludzi tylko dlatego, że byli Polakami, mieli swój język i kulturę. Później znowu miały miejsca przesiedlenia. Nikt ich nie pytał, niczego im nie wynagrodzono. To były tragiczne rzeczy. Rozmawiałem z dyrektorem archiwum, który przyznawał, że gorzej od Ukraińców Rosjanie traktowali tylko Polaków – dużo bardziej się nad nimi znęcali. Ci, którzy tam zostali, byli zastraszeni przez władze. Nie można było zachować swojej kultury.

Co groziło za śpiewanie kolęd?

Egzekucja. W najlepszym razie – wywózka na Syberię. Polaków wynarodowiano na różne sposoby. Zmieniano im na przykład dokumenty – pisano, że są… Rosjanami. Nieliczni mogli zachować pamięć.

Jak to się przekłada na teraźniejszość?

Często nasi rodacy nie mogą odtworzyć swojego pochodzenia. Kiedy chcą skorzystać z Karty Polaka, to są problemy z dokumentacja, która albo zaginęła, albo była fałszowana. Mimo wszystko staramy się nieść na nowo kulturę, która wypływa z chrześcijaństwa, kulturę miłości, odtworzenia historii. Tworzymy ośrodki polonijne przy parafiach. W całej diecezji 80 proc. księży jest z Polski.

Ilu księży jest dzisiaj?

75 kapłanów.

A ilu było, gdy ksiądz przyjeżdżał?

Około 20, więc się zwiększyło. Bóg daje i powołania i księży, którzy chcą pracować dla Polonii.

Ksiądz miał pochodzenie kresowe?

Mój tata pochodzi z Suwałk, a mama z terenów Lubelszczyzny, więc te rodziny były już tam przemieszane.

Owa Chersonia, w pierwszym roku księdza na Ukrainie, to duży szok kulturowy?

Ogromny. Po pierwsze warunki. Kościół był jakby na nowo podnoszony, bo dach się zawalił. Trzeba było podciągnąć ściany, by to nabrało wyglądu sakralnego. Zniszczono plan krzyża, więc trzeba było to wyciągnąć do góry. Mszę odprawialiśmy w dużym namiocie wojskowym. Parafianie włączali się w sprzątanie, budowanie i ewangelizację. Chodziliśmy do umieralni, domów starców, domów dziecka.

A jak ludzie, których prawie całe życie toczyło się za Sowieta, reagowali na widok księdza katolickiego?

Początkowo nieufnie, ale gdy zobaczyli, jak działamy, to ich to przekonywało. Okazało się, że w tej umieralni było wielu rodziców tych, którzy w jakiś sposób rządzą tym miastem. Dla nas byli to ludzie. Spełnialiśmy ich marzenia, które zresztą były bardzo proste.

To znaczy?

Oni byli karmieni tak, jak u nas zwierzęta – kaszą zaparzoną wodą. Jak pierwszy raz wszedłem, to strasznie śmierdziało. Ciała gnijące, fekalia. Doświadczaliśmy wtedy żywej ewangelii, człowieczeństwa. Nasze wizyty spowodowały, że zmieniono z czasem dyrektora. Otworzyły też drzwi do różnych urzędów, bo widzieli, że niesiemy miłosierdzie, które bardziej przemawia.

Brzmi jak w amerykańskim filmie – najpierw „dziki wschód”, katharsis, a potem „żyli długo i szczęśliwie”, bogato i multi-kulti.

Nie. Pamiętam pierwszą parafię, którą dostałem po roku, gdy przyjechałem do Odessy. Pomagałem biskupowi przy wszystkim: byłem od gotowania, murowania, techniki, proboszczem w terenie, kierowcą. Dosłownie wszystko. Trzeba było to jakoś ogarnąć. Powiem szczerze, że jak to robiłem, to nie wiem. Pan Bóg w tym jakoś pomógł, bo to jest logicznie niemożliwe. Towarzyszyła temu łaska boża, bo wszystko działało: zawsze katecheza była, w terenie zawsze msza święta.

Wiele razy auto się psuło?

Zdarzało się, ale dawaliśmy radę. Samochód szybko się zużywał. Dla mnie to środek transportu, by trafić do człowieka z ewangelizacją.

Współczesny osiołek.

(Śmiech) Tak, to prawda. Pamiętam jeden wyjazd, gdzie mszę odprawiłem w terenie i nie musiałem wracać do katedry. Miałem pragnienie, by szukać dalej naszych wierzących i zatrzymałem się w pewnym miejscu, by zapytać o Polaków. Okazało się, że na końcu wioski była Polka w agonii. Miała ponad 90 lat. Udzieliłem jej sakramentów, a gdy wracałem, to córki zadzwoniły, że umarła. Wiem, że Bóg mnie do niej zaprowadził na tych odległych stepach.

Palec Boży…

We wszystkim jest palec Boży, który pomaga, daje ludzi dobrej woli i wspiera.

Ale ludzie też się przydają.

Tak, żeby pracować na Ukrainie, to musimy też zarabiać w Polsce. Nie mogłem przyjechać do kraju przez dłuższy czas, więc środki się skończyły. Pamiętam, że musiałem pojechać w teren, stoimy przed kościołami i de facto żebrzemy na duszpasterstwo. Nie miałem żadnych pieniędzy, więc poprosiłem Boga, by coś zrobił. Musiałem wyjeżdżać za pół godziny, a nie miałem nawet grosza. Wtedy podszedł do mnie człowiek i powiedział, że chciałby mi dać znaczną ofiarę, by mi starczyło na dojazdy. To są prozaiczne rzeczy, ale Bóg w tym działa.

Wręcz niewiarygodne.

Ale tak było. W ogóle dzięki ofiarodawcom możliwe jest nasze duszpasterstwo. Możemy odtwarzać wiarę i kulturę. Dzięki fundacji „Pomoc Polakom na Wschodzie” zrobiliśmy wiele ciekawych akcji dla Polonii, pomagamy charytatywnie, wspomagamy naukę języka, organizujemy salki.

Jak to wygląda w praktyce?

Sami uczymy polskiego. Cały czas. W soboty dodatkowe zajęcia dla osób, które chcą podjąć studia, ale brakuje nam nauczycieli. Tworzymy te salki przy parafiach i w pewnym momencie okazuje się, że są za małe i przydałoby się coś większego. Chciałbym stworzyć skwer polski przy parafii. Kupiliśmy kawałek ziemi i ładnie by to wyglądało. Byłaby tam Polonia, kultura polska mogłaby się rozwijać.

Polonia się angażuje?

Wielu z nich się otwiera i przypomina sobie o polskości. Wiele osób wraca do Kościoła, do polskości i to w różnym wieku. Starsi przypominają sobie o chrzcie, Kościele. Niektórzy nie mieli nawet świadomości, jak ich rodziny były niszczone.

Dużo osób chciałoby jeździć do Polski?

Tak. Jest wiele ciekawych momentów. Dzięki Fundacji możemy więcej działać i szerzej podejść do tematu polonijnego. Teraz robiliśmy taką dwupoziomową akcję. Fundacja Orlen poprzez Fundację "Mosty" pomogła w dużym projekcie – pomagamy rodzinom polskim na tych terenach. 150 osób dostało paczki żywnościowe. Kolejnych sto osób dostało pomoc życiową, ubrania, artykuły szkolne.

To przyszło. A czego brakuje?

Wszystkiego. W tej chwili na Ukrainie jest straszna bieda. Gospodarka strasznie siadła. Przed koronawirusem ludzie zarabiali około 150 dolarów, czyli 600 złotych. Miesięcznie. A ceny są wyższe niż w Polsce.

To z czego ludzie żyją?

To dobre pytanie. Emerytury niskie, a trzeba robić wiele opłat. Warunki są straszne, więc staramy się pomagać, jak możemy.

To ile paczek dzięki Orlenowi i Fundacji „Mosty” udało się księdzu rozdać?

250.

A ile potrzeba?

Zawsze potrzeba. Można rozdawać szerzej, w innych parafiach. Tak naprawdę, to dziura bez dna. Jednak, ile się uda, to zawsze jest coś dobrego. Nie jesteśmy w stanie dotrzeć do wszystkich, bo jest nas zbyt mało. Staramy się ogarnąć polskie wioski, bo odkrywamy coraz to nowe.

To ile jest tych wiosek odkrytych, a ile tych, które jeszcze zostały?

Bóg jeden raczy wiedzieć. Angażuję w poszukiwania miejscową Polonię, gdy ma już swoją tożsamość, zmysł pomocy.

To ich odróżnia od innych?

Tak. I to, że Polacy zawsze szukali prawdy. I zawsze dostawali za to po głowie. Polacy nie popuszczą. W tamtych czasach było to niemile widziane.

A dziś?

Zawsze to jest niemile widziane. Nie wszyscy lubią prawdę.

Zaczyna ksiądz mówić ezopowo.

Muszę. Wprost powiem tak: łatwo wskazać miejsca, w których mieszkają Polacy. Może być biednie, ale musi być czysto i porządnie. To tam. Widać, że mimo tych czasów, kultura i tożsamość zostały. Mam parafię od Odessy w stronę Kijowa. Z jednej strony mam Mołdawię, Naddniestrze, z drugiej województwo mikołajewskie. To szeroka parafia. Mam mnóstwo kościołów rozwalonych, zgliszcza, niesamowite rzeczy. Część diecezji została zaanektowana, bo to część Krymu. To osobny okręg duszpasterstwa. Mam jednak łączność z tymi Polakami, którzy tam są.

Jak są traktowani Polacy na okupowanym Krymie?

Oddali im jeden kościół, który był zawsze problemem w Sewastopolu. Zamieniono go na kino i przez lata nie chciano go oddać. Kiedy był w awaryjnym stanie, to dopiero wówczas zdjęto ekran i odkryto malowidła kościelne. Ludzie nie mieli świadomości, że to w ogóle był kościół! Obiecano też miejsce pod katedrę.

Duża tam diaspora polska?

Znam Krym bardzo dobrze. Te wspólnoty są niesamowite. Niektórzy oglądają np. pogodę, by żyć Polską. W sercu zachowują wiarę, język, tożsamość. Nie ma tam silnych ośrodków. Są wioski typowo polskie.

Jakoś nie było tego tak mocno widać przez lata po upadku komunizmu.

To nie takie proste. Nie mamy świadomości w Polsce, że za Sowieta Ukraina i Białoruś zostały podzielone na pół. Do Żytomierza, do Winnicy pozwalano księżom wjeżdżać, a wschodnia Ukraina, Białoruś miała ścisłą ateizację. To spowodowało, że wypłukano ludziom ze świadomości Boga, tożsamość. Wprowadzano strukturalne pogaństwo. Walczono z chrześcijaństwem. I dzisiaj mamy obraz bardziej pogański. Na tym polegała też rewolucja bolszewicka – była wolność we wszystkim.

Można mieć dziś tu, nad Wisłą, déjà vu.

Dzisiaj też próbuje się nas zniszczyć moralnie. To powtórka tego, co już zrobiła rewolucja. Tam był każdy z każdym, w różnych konfiguracjach. Dlatego były też dosłownie – komuny, by ułatwić kontakty. W rzeczywistości sami się wystraszyli, bo ludzie zaczęli masowo umierać na choroby weneryczne, łącznie z tymi, którzy rządzili. Dopiero później pomyślano, że może warto wrócić do tego, co było wcześniej i stworzono małżeństwa cywilne. To ciekawostka, o której się za bardzo nie mówi.

Wróćmy do współczesności. To jak to było z ulicą ś.p. prezydenta Lecha Kaczyńskiego? Jak to ksiądz załatwił?

Zacznijmy od tego, że prezydent Lech Kaczyński razem z małżonką spotkał się z Polonią odeską w katedrze. To spotkanie dało nam ducha patriotyzmu i wlało w nas nadzieję. Kiedy miała miejsce tragedia smoleńska odprawiliśmy tam mszę.

Co ludzie wówczas mówili o przyczynach?

(Cisza) Na Wschodzie pewne rzeczy są oczywiste. Dlatego powstał pomysł, by upamiętnić prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Poprzez biskupa i konsula zwróciliśmy się do władz miasta. Rada zgodziła się, by część ulicy Polskiej przemianować na ul. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Jednomyślnie. Odsłonięto tablicę pamiątkową. Władze miasta też stanęły na wysokości zadania – uporządkowały teren, odmalowały ścianę.

Postarali się.

Tak. Starali się, by to było wydarzenie, bo Polaków odbierają teraz pozytywnie i przyjaźnie. Widzą, jak Polska się rozwija i jak pomaga. Pracownicy z Ukrainy pracujący w Polsce w dużej mierze utrzymują Ukrainę. To są miliardy, które idą do gospodarki. Dobrą pracę robi też konsulat w Odessie. Odessę stanowili i stanowią Polacy. Około 40 proc. ludności to Polacy. Z kim się nie rozmawia, to wspomina o polskich korzeniach.

Pamiętają język?

Część tak. Chociaż kilka słów. Akcent polski jest pozytywnie odbierany w Odessie. Mimo, że Wschód był długo utrzymywany w ciemnocie, że Zachód jest zgniły. Dopiero z czasem przejrzeli na oczy.

I na Ukrainie ul. prezydenta Kaczyńskiego nie zmieniono potem na Armii Czerwonej. A pytają czasem parafianie, jak to jest, że w Warszawie nie ma takiej ulicy?

Nie wiedzą, że w Warszawie jej nie ma. Nie zdają sobie z tego sprawy.

Może to i lepiej. Ale w Warszawie nie wiedzą, że polska katedra jest w Odessie.

Było wiele kościołów polskich! Plac katedralny dostaliśmy od carycy Katarzyny, która rządziła tymi terytoriami. Pierwszy był kościół drewniany, potem była katedra. Była decyzja, by wybudować nowy kościół – św. Klemensa. Wybudowali go polscy przedsiębiorcy. To był największy polski kościół na Wschodzie. Mówiono, że sto kilometrów od Odessy było widać wieżę.

To musiała być gigantyczna świątynia.

Było w nim około czterech tysięcy miejsc siedzących! I piękna.

Ale miała krótką historię.

W 1913 roku został konsekrowany a w 1936 r. został wysadzony w powietrze, bo NKWD nie chciało śladów polskości. To nie był tylko kościół, ale także kultura polska. Był w nim ośrodek duszpasterstwa, szkoła podstawowa, gimnazjum, średnia, domy dziecka. To był duży teren i zlokalizowano tam centrum duszpasterstwa. Nie tylko go wysadzono, ale zabudowano innymi budynkami, by nic nie powstało w tym miejscu. Zostały po nim tylko część płotów i plebania. Teraz funkcjonuje jako parafia św. Klemensa i są tam pallotyni.

Coś więcej przypomina o obecności cywilizacji polskiej.

Chcemy więcej. Zwróciliśmy się do władz z prośbą o budowę makiety-pomnika tego kościoła. Okazuje się, że byli bardzo zdziwieni, że coś takiego było w Odessie. Nie mieli nawet tej świadomości. Dostaliśmy pozwolenie i jesteśmy w stanie realizacji pomnika kościoła św. Klemensa, największego na Wschodzie. To druga część realizacji projektu z fundacją „Mosty”. Fundatorem jest Fundacja Orlen. Dokończymy skwer.

Po co?

W Odessie jest teraz moda, by narody miały swój park. To byłoby zaistnienie, bo Odessa ma ogromny potencjał. Trzeba sobie uświadomić, że za carskiej Rosji Odessa przynosiła większy dochód niż Moskwa, Petersburg i Warszawa razem wzięte. Tam są trzy porty, które generują zyski. Polacy w tamtych czasach zajmowali się przede wszystkim handlem mąką, zbożem i chlebem. A także budownictwem, jako architekci. Najbardziej znane budynki są naszego autorstwa.

A teraz bieda w nich piszczy?

Odessa jest specyficznym miastem, więc ci, co są związani z portem, to żyją. Inni mają biednie. Zawsze jest duży dysonans między centrum a obrzeżami. Są duże nierówności społeczne: są albo bardzo bogaci, albo bardzo biedni. Dużo pracy jeszcze przed Ukrainą.

A Polacy?

Różnie. Jeśli mówimy o fundacji Orlenu i „Mosty”, to była pierwsza edycja paczek. Chociaż „Mosty” wspomagały już wcześniej biednych parafian. Już dłuższy czas współpracujemy. Od czasu, gdy Piotr Falkowski jest prezesem fundacji „Pomoc Polakom na Wschodzie” współpracujemy bardziej intensywnie. Robimy różne akcje, które idą szeroko: pomoc socjalna, dla Polonii.

Jak ludzie reagują?

Ludzie są bardzo wdzięczni i mówią innym. Niektórzy też zazdroszczą Polakom. Oczywiście, do niektórych nam bardzo daleko, bo np. wspólnoty żydowskie bardzo dbają o swoich. Nasze polskie wspólnoty się rozwijają dopiero. Widzę, jakim dynamizmem i popularnością się cieszą. Dużo osób jedzie do Polski na studia, czy do pracy.

Ktoś wraca z Polski na Ukrainę?

Mało osób. Najczęściej ci, którzy się decydują na wyjazd, to chcą zostać. Jeszcze wiele czasu upłynie, zanim Ukraina się zmieni.

Może trzeba wszystkich ewakuować?

Nie da się. To zbyt duża diaspora. Parę wrośnietych pokoleń. Zawsze ktoś zostanie.

A ludzie nie boją się Putina?

(Namysł) Powiem tak: miejscowi zawsze chcą, by nic się nie działo. Problem przyszedł z zewnątrz. Za każdym razem potwierdza to historia. Niektórym zależy, by zmienić wektory, wpływy, albo nazwy. Ludzie mają świadomość, ale co mogą z tym zrobić? Nikt nie chce wojny, ani drastycznych zmian. Nie ma tam antagonizmów antypolskich. Na zachodzie Ukrainy próbuje się to wprowadzić, ale to na poziomie politycznym, a nie oddolnie. Są to siły wrogie, które chcą skłócić nasze narody. Te wszystkie akcje są nielogiczne. Każdy rozumie, że antagonizmy są nakręcane.

Znów ksiądz ucieka w Ezopa.

Tak. Ale coś mogę powiedzieć wprost: chciałbym podziękować wszystkim Polakom, którzy wspierają naszych, polskich księży, którzy zbierają na misje na wschodzie. Tej pomocy jeszcze trzeba. Obecnie buduję kościół niedaleko Odessy. Dużo pracy zostało przed nami i brakuje mi środków.

Na co?

Gdyby znaleźli się ludzie dobrej woli, którzy chcieliby pomagać, to przy kościele mamy dokupiony skwer, gdzie chcielibyśmy zrobić skwer polski. Te nasze salki są za małe. Życie Polaków jest przy kościele. Przy naszych spotkaniach potrzebne są większe powierzchnie.

Dom kultury, cywilizacji polskiej?

Można tak powiedzieć. To moje marzenie. Prezydent miasta mówił, że może wybudowalibyśmy przedszkole. Dlaczego nie? Może wybudujemy polonijne przedszkole z językiem polskim. Później można byłoby iść w kierunku szkoły. Pomysłów jest wiele, ale zobaczymy jak wyjdzie. Uważam, że mamy dług przed rodakami, którzy kiedyś walczyli o Polskę.

Jak długo ksiądz będzie walczył na Wschodzie?

Jak długo Bóg pozwoli. Biskup powiedział mi, że w każdej chwili mogę wrócić. Wiele sytuacji było takich, w których mógłbym szybciej wrócić, ale Bóg mnie ochronił.

Jeśli ktoś chciałby wspomóc…

Jest korespondencja misyjna przy Diecezji Ełckiej.

Czytaj też:
Jak wygląda posługa kapłańska na wschodzie Ukrainy? "Mamy dług przed rodakami”

Rozmawiał: Karol Gac, Antoni Trzmiel
Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także