Tajemnica zamachu stulecia. Kto naprawdę podrzucił brązową walizkę?

Tajemnica zamachu stulecia. Kto naprawdę podrzucił brązową walizkę?

Dodano: 6
Fragment jumbo jeta Pan Am, który wybuchł nad Lockerbie.
Fragment jumbo jeta Pan Am, który wybuchł nad Lockerbie. Źródło: Wikimedia Commons / Air Accident Investigation Branch
Po 30 latach wciąż nie ma pewności, czy skazany na dożywocie Libijczyk podłożył bombę w samolocie Pan Am.

Teresa Stylińska

Straszne obrazy katastrof lotniczych zawsze zapadają w pamięć, ale nawet w tak specyficznej kategorii te fotografie są wyjątkowe. Oto miasteczko, wzdłuż ulic niewielkie, charakterystyczne dla brytyjskiej prowincji domy, a na nich i wśród nich szczątki samolotu – fragmenty kadłuba, splątane kable, powyginane blachy wbite w ziemię. Płonące budynki, strażacy próbujący ugasić płomienie.

Tak wyglądało Lockerbie w południowej Szkocji, tuż przy granicy z Anglią, 21 grudnia 1988 r., gdy z wysokości blisko 10 km runął na nie boeing 747 amerykańskich linii lotniczych Pan Am. Spadł, wspominają świadkowie, jak ogromna ognista kula. A miało co płonąć. Samolot miał w zbiornikach tony paliwa, bo w długą podróż do Nowego Jorku wystartował z londyńskiego lotniska Heathrow zaledwie 38 min wcześniej. W chwili, gdy miał skręcić na zachód, nad Atlantyk, na pokładzie wybuchła bomba, która rozerwała maszynę i spowodowała zapalenie paliwa.

Alan Clements, dziennikarz BBC Scotland, jeden z pierwszych, którzy dotarli na miejsce tragedii, opisywał to na łamach dziennika „Daily Telegraph”: „Ulice płonęły. Wszędzie rozrzucone były szczątki samolotu, kawałki stali powyginanej w różne kształty. W mojej pamięci najmocniej jednak zapisały się odczucia dwojakiego rodzaju. Po pierwsze, zapach – nad miastem unosił się wszechogarniający, słodkawy zapach paliwa lotniczego. Po drugie, spokój – słychać było trzask ognia, ale żadnych syren, żadnych krzyków. Dopiero następnego dnia o świcie, gdy wzeszło słońce, widać było ogrom zniszczeń, jakie spowodował spadający z nieba samolot. Najbardziej poruszył mnie widok osobistych rzeczy nieszczęsnych pasażerów: porozrywane walizki, z widocznymi w środku prezentami w świątecznych opakowaniach, leżące przy ciałach egzemplarze Biblii”....

W brązowej walizce

Heathrow, godz. 18.25: samolot Pan Am, rejs numer 103 do Nowego Jorku, wzbija się w powietrze. O godz. 19 jest już nad Szkocją. O godz. 19.03 potężna eksplozja rozrywa kadłub. Ginie 270 osób – 243 pasażerów, 16 członków załogi i 11 mieszkańców domów, na które spadła płonąca maszyna. Wśród ofiar dominują Amerykanie (179) i Brytyjczycy (31). To największy i najtragiczniejszy w skutkach akt terroru aż do dnia 11 września 2001 r.

Samolot, który rozbił się nad Lockerbie

Prowadzący śledztwo nie wykluczają, że zapalnik czasowy nastawiono tak, by bomba wybuchła dopiero wtedy, gdy samolot będzie już nad oceanem. To znakomicie utrudniłoby dochodzenie. Stało się jednak inaczej, ślady materialne i dowody nie zniknęły w morzu, ale siła eksplozji i wysokość, na której znajdował się jumbo jet, sprawiły, że jego szczątki zostały rozrzucone na wielkim obszarze – 845 mil kw., czyli ponad 2 tys. km kw. Mimo to zdołano je zebrać, poskładać i przebadać, i to tak skrupulatnie, że dochodzenie w sprawie Lockerbie uchodzi za majstersztyk, wzór postępowania po katastrofach lotniczych. Co jest tym ciekawsze, że prowadzili je wspólnie partnerzy zupełnie odmiennego kalibru – lokalna policja z Dumfries and Galloway (najmniejsza jednostka policyjna w Wielkiej Brytanii) oraz potężne amerykańskie FBI.

Istotnie, trudno nie podziwiać dociekliwości i determinacji śledczych. Rezultatem ich żmudnej pracy było precyzyjne ustalenie, jakiego rodzaju bomba wybuchła w samolocie i gdzie się znajdowała. Jedyna wątpliwość, do dziś nierozwiana w sposób ostateczny, dotyczy tego, jak dotarła na pokład. Jak się okazało, bombę skonstruowano z semtexu (nic dziwnego, bo to ulubiony materiał wybuchowy terrorystów) i wyposażono w zapalnik czasowy produkcji szwajcarskiej firmy Mebo. Ładunek został włożony do radiomagnetofonu Toshiba, który następnie zawinięto w ubrania i zapakowano do brązowej walizki marki Samsonite.

Długa droga na Heathrow

Bomba, według ustaleń śledczych, odbyła do Lockerbie bardzo długą podróż. Jej początek to maltańskie lotnisko Luqa, gdzie walizkę umieszczono w luku bagażowym maszyny linii Air Malta lecącej do Frankfurtu. Tam została przeładowana do samolotu do Londynu; był to tzw. lot skomunikowany, o numerze 103A, dowożący pasażerów, którzy w Londynie mieli się przesiąść do samolotu Pan Am. Na Heathrow zatem walizkę przeładowano po raz drugi.

Czy tak rzeczywiście było? Tego właśnie do końca nie wiadomo. Jest bowiem możliwe – choć sąd rozpatrujący później sprawę nie wziął tego pod uwagę – że walizka z bombą wcale nie przyleciała z Malty, lecz na Heathrow od razu została załadowana do jumbo jeta. John Bedford, jeden z pracowników obsługi bagażowej, zeznał, że gdy wrócił do pracy po przerwie na herbatę, w kontenerze z bagażami do Nowego Jorku zauważył brązową walizkę, której wcześniej na pewno tam nie było. Inni przesłuchiwani opowiadali, że pomieszczenia z bagażami na Heathrow nie były należycie strzeżone, a zatem zamachowcy mogli przemycić bombę bez większego trudu. Zdaniem tych, którzy wątpią w rzetelność dochodzenia, te tropy należało potraktować poważnie. Tak się jednak nie stało.

Czytaj też:
Reagan kontra Gorbaczow

Techniczny, nazwijmy to, aspekt przeprowadzenia zamachu to tylko jeden z wielu wątków wymagających przebadania, w dodatku chyba nie najtrudniejszy. Samolot Pan Am stał się celem ataku w czasie, gdy europejskie grupy terrorystyczne – Czerwone Brygady, RAF, IRA – powoli przymierzały się do wygaszenia działalności, za to organizacje bliskowschodnie szalały w najlepsze. Ameryka nadal była wrogiem numer jeden, znienawidzonym „wielkim szatanem”, a Wielka Brytania w tej roli ustępowała jej tylko troszeczkę. Terroryści nie byliby jednak skuteczni, gdyby nie korzystali z pomocy wrogich Ameryce krajów regionu – Iraku, Libii, Syrii, Iranu. A one także miały swoje powody. Władze libijskie pałały żądzą zemsty za bombardowania Trypolisu i Bengazi przeprowadzone przez Amerykanów wiosną 1986 r. w odwecie za zorganizowany przez Libię parę tygodni wcześniej zamach na zachodnioberlińską dyskotekę La Belle, gdzie wśród ofiar było wielu żołnierzy amerykańskich. Iran z kolei groził Ameryce srogim odwetem za zestrzelenie przez krążownik „Vincennes”, stacjonujący w Zatoce Perskiej, irańskiego samolotu wiozącego pielgrzymów do Mekki. W następstwie ewidentnej pomyłki – samolot wzięto za nadlatującą rakietę – zginęło 290 osób.

Libijczycy na Malcie

Śledczy poruszali się więc w prawdziwym gąszczu wydarzeń, powiązań, motywów i interesów. Dodajmy do tego szukanie przyczyny zamachu wśród pasażerów. Czy leciał nim może ktoś, kto mógłby być celem zamachu? Okazało się, że tak. Trop południowoafrykański wiązał się z obecnością Bernta Carlssona, komisarza ONZ ds. Namibii, który leciał do Nowego Jorku na podpisanie porozumienia w sprawie niepodległości tej prowincji. Motyw był, bo w RPA oderwanie Namibii było dla wielu nie do przyjęcia. Na domiar złego delegacja RPA, która miała lecieć tym samym samolotem, zmieniła rezerwację na wcześniejszy rejs tego samego dnia.

Artykuł został opublikowany w 12/2018 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.