Co się stanie "dzień po" wyborach
  • Antoni TrzmielAutor:Antoni Trzmiel

Co się stanie "dzień po" wyborach

Dodano: 
Rafał Trzaskowski, Andrzej Duda
Rafał Trzaskowski, Andrzej DudaŹródło:PAP / Tomasz Gzell
Mamy dwóch kandydatów na prezydenta, dwie wizje Polski i dwa główne scenariusze rozwoju sytuacji zaraz po zakończeniu ciszy wyborczej. „Plusy ujemne” są jednoznaczne.

Te wybory nie są rozstrzygnięte. To mogą zrobić jedynie Ci, którzy w przyszłą niedzielę pójdą do wyborów. Znaku „x” nie zastąpi pole position czy najlepsze sondaże (coraz częściej narzędzie manipulacji). Wiadomo, że niewielka różnica głosów zdecyduje. To wszystko jest „oczywistą oczywistością”. Jasne jak słońce powinny też być scenariusze, które rozpoczną się dzień po zwycięstwie tak prezydenta, jak pretendenta.

Wygrywa Rafał Trzaskowski

Rafał Trzaskowski tego samego wieczora staje się nowym, lepszym Donaldem Tuskiem. Jest liderem ponadpartyjnym w znaczeniu szefowania wszystkim partiom opozycyjnym – włączając wszystkie pod siebie, a nie stając obok nich. Dziś jest wiceprzewodniczącym Platformy Obywatelskiej, jutro „nad-przewodniczącym partii anty-PiS”. Apartyjność, którą gra dziś, za dziesięć dni oznaczać będzie „Koalicję Europejską do kwadratu”. Budka, Kosiniak-Kamysz, Hołownia, Czarzasty zostaną sprowadzeni do roli Małgorzaty Kidawy-Błońskiej.

Jego dzisiejsza „Wspólna Polska” jest rodem z Orwella. Jutro oznaczać będzie podział. Taka jest logika polityczna. Każdy będzie musiał wybrać w której orkiestrze gra: PiS czy anty-PiS. Tertium non datur. Bo spór jest o wszystko, i tylko wszyscy przeciwko PiS dają szansę na zwycięstwo. A jak wszyscy to wszyscy. Więc nawet Konfederacja, którą wszyscy dziś kochają, straci możliwość manewrowania – może dostanie Marsz Niepodległości, ale za cenę pójścia drogą Romana Giertycha. Tego nie mówi Bierzyński, tego nie mówi Tusk. Trzaskowski jak dziś bez mrugnięcia okiem zapowiada na marsz może pójdzie, ale pewnie z kartą LGBT+, bo musi mieć całość elektoratu opozycji.

Bo Trzaskowski, jeśli wygra, to dlatego, że od początku ustawił się jako ucieleśnienie anty-PiSu. I jeśli nie chce skończyć bardzo szybko ten, co się tylko dobrze zapowiadał – to BĘDZIE MUSIAŁ wkładać kij w szprychy, a nie współpracować z rządem Mateusza Morawieckiego (który to znajdzie się w sytuacji ś.p. Lecha Kaczyńskiego po 2007 r.). Tego oczekują jego działacze partyjni jak wyborcy. Jeśli nie spełni oczekiwań („Nie ukrywam – ja chce zemsty”) i nie wysadzi Sejmu i rządu z siodła, to skończy jak „polityczne wujostwo dobra rada”: Bronisław Komorowski czy Ewa Kopacz. A Rafał Trzaskowski chce być zwycięzcą. Dlatego dopiero, gdy pojawiła się jego zdaniem realna szansa na zwycięstwo – zdecydował się na start. Chce być „silnym prezydentem” więc będzie musiał wykorzystywać weto do imentu – wszak konstytucja stanowi, że prezydent bardzo mało może stworzyć, ale wszystko może zablokować.

Będzie chciał wtłoczyć PiS w rolę AWS – blokowanego przez balcerowiczowską Unię i Aleksandra Kwaśniewskiego. Wróci więc nie tyle „szorstka przyjaźń” Aleksandra Kwaśniewskiego i Leszka Millera, ale wałęsowska „wojna na górze” aż po „panowie policzmy głosy”. Jak swój mistrz – Donald Tusk, będzie musiał grać na zmęczenie sporem o wszystko. W odróżnieniu od tamtej sytuacji „strażnik żyrandola” może mniej – więc będzie musiał więcej blokować (już nie tylko sojusz z USA). I grać na czas, na wybory, na ewentualne zwycięstwo. Ewentualne, bo „anty-pis” ostatni raz wygrał dekadę temu. A „kaczyński” będą bardzie zdeterminowani i jest ich coraz więcej.

Polska stanie się wówczas Belgia, która przez wiele miesięcy nie potrafiła wyłonić rządu. U nas konstytucja dziwacznie dzieli władze wykonawczą na dwie osoby – prezydenta i premiera. Tyle, że Belgia jest federacją de facto dwóch krajów, tak różnych, że złośliwi twierdzą, że łączy je tylko król, Muzeum Armii i Muzeum Sztuki. Polska jest krajem jednolitym, ale w tym scenariuszu podział na Flamandów i Walonów - Polskę A i B się pogłębi. Dodajmy, że niektórzy prognozują, że Belgia się rozpadnie.

Wygrywa Andrzej Duda

Nie ma wojny na górze w takiej skali, ale aksamitu nie będzie. Bo prezydent Andrzej Duda będzie już zupełnie niezależny od PiS, bo nie będzie już potrzebował partii i jej aparatu do kampanii (nie może starać się już o reelekcje). A partia jego do trzeciej kadencji będzie musiała się z nim nie skłóci. To SLD pchnęło kiedyś do wyboru na premiera Marka Belki, który w Sejmie, który go wybrał, nań pomstował.

Senat może nadal równoważyć władzę Dudy – PiS, tak jak przeciągał prace nawet nad bonem turystycznym. Piszę „może” – bo też sytuacja tam może się raptownie zmienić. Kosiniak-Kamysz dostał na wsi 6 proc, a w skali kraju miał wynik zmierzający do Żółtka, Witkowskiego czy Piotrowskiego. Kogo? Właśnie. A przecież i oni byli europosłami, a więc na ważnym politycznym stołku.

Dlatego „Rzeczpospolita” opublikowała stugębną plotkę o tym, że znaczna część PSL na dole chce zmiany – chce być koalicjantem PiS, bo rywalizację między sobą już zakończyli. Bo nawet Paweł Kukiz oświadczył wprost: na PSL nie zagłosuję. A „ludowcy” chcą istnieć. I Prawu i Sprawiedliwości to się opłaca. Plan ten przywróciłby prawdziwe znaczenie partii Kaczyńskiego uniezależniając od kaprysów Porozumienia czy Solidarnej Polski. Więcej – pozwoliłby zepchnąć do opozycji Platformę Obywatelską w wielu samorządów. Odwrócenie większości dałoby realne szanse na kolejną kadencję. Nota bene: w interesie SLD byłoby zatrzaśniecie się w senackiej toalecie (vide upadek rządu Hanny Suchockiej), bo odzyskać pole manewru. Bo gdy SLD konfliktuje się z PO (wybory parlamentarne) zyskuje, a gdy nie widać różnicy między Biedroniem a Trzaskowskim – wygrywa silniejszy i bogatszy – czyli Platforma.

Pointa

Rafał Trzaskowski zdaje sobie z powyższych pułapek sprawę. Gdy napisałem te słowa, przemawia w Skierniewicach. – Czas, by nie było Jarosława Kaczyńskiego – mówi i budzi ogromny entuzjazm swoich zwolenników. Więc to, o to chodzi. Nihil novi. A nawet – nihilizm.

Antoni Trzmiel jest dziennikarzem Telewizji Polskiej, Polskiego Radio i portalu DoRzeczy.pl, ale za przedstawione powyżej poglądy nie ponosi winy żadna z redakcji, tylko on sam.

Czytaj też:
Ziemkiewicz: Nie jest w interesie Polski, by ktoś taki był prezydentem
Czytaj też:
Trzaskowski: Przyszedł czas, żeby w polityce nie było Jarosława Kaczyńskiego
Czytaj też:
Prezydent chce zmian w szkołach. Składa projekt ustawy

Czytaj także