Czarnecki: W Brukseli – z tarczą

Czarnecki: W Brukseli – z tarczą

Dodano: 
Mateusz Morawiecki, premier
Mateusz Morawiecki, premierŹródło:PAP / Radek Pietruszka
Biało-Czerwone to barwy niezwyciężone ... | Polska jest zwycięzcą w rekordowo długich negocjacjach na czterodniowym szczycie UE w Brukseli. Miał trwać dwa dni – trwał dwa razy dłużej. Był o dobę dłuższy niż ten sprzed równo roku, na którym po trzech dobach, wielu walkach, przerwach, przegrupowaniach i zawiązywaniu sojuszy wybrano władze Unii Europejskiej na kolejnych pięć lat – bez Timmermansa. Timmermansa, który nie został szefem Komisji Europejskiej dzięki uporowi Polski, ani też - o czym się w ogóle nie mówi, a powinno – szefem Rady Europejskiej, a  tego też potem chciał i to było dla niego wyjście awaryjne. Wtedy premier Morawiecki zgłosił innego przedstawiciela BENELUXU – czyli byłego premiera Belgii Charlesa Michela, a Holender tylko się oblizał.

Zostawmy jednak przeszłość i przedstawiciela Niderlandów, który obszedł się smakiem. Wróćmy do teraźniejszości czyli szczytu UE, który po wielu walkach, przerwach, przegrupowaniach, etc. przyniósł Rzeczypospolitej gigantyczne pieniądze. Znacznie większe niż za rządów PO, PSL – co jest sukcesem i olbrzymim i paradoksalnym, bo przez te lata bardzo wzrósł PKB Polski oraz PKB per capita, a więc teoretycznie się nam znacznie mniej należało. Gdy chodzi o PKB na głowę mieszkańca za rządów PiS prześcignęliśmy Grecję – i właśnie prześcigamy Portugalię. Takich pieniędzy już nigdy więcej nie dostaniemy – unijne parametry są nieubłagane: im będziemy bogatszym krajem, tym mniej się będzie nam należało.

Trzeba też otwarcie mówić Polakom, że dostaniemy w wyniku brukselskich negocjacji ocean pieniędzy, ale za osiem, dziewięć lat, jeszcze zapewne w tej dekadzie nasz kraj stanie się płatnikiem netto do unijnego budżetu. Tłumacząc to na normalny język: nasza składka do Brukseli będzie większa, a potem znacznie większa niż to, co będziemy stamtąd brać.

A co z praworządnością? Zapis jest. Tyle, że w konkluzjach Rady Europejskiej wymieniony jednym tchem w kontekście walki z nadużyciami finansowymi. To trochę rozmywa czy osłabia moc owego rzekomego czy prawdziwego „kija bejsbolowego” na Polskę.

Mówiąc ściśle, mowa jest o tym, że na wprowadzenie sankcji finansowych za nieprzestrzeganie praworządności (tyle, że jest to bardzo nieprecyzyjnie określenie, nieprecyzyjne „ex definitione”) może być wprowadzone większością kwalifikowaną na Radzie Unii Europejskiej, a potem ma o tym decydować Rada Europejska (nie mylić proszę tych instytucji!) – a tam procedury oparte są o jednomyślność. Cytuję konkluzję Rady:

„Based on this background, a regime of conditionality to protect the budget and Next Generation UE will be introduced. In this context, the Commission will propose measures in case of breaches for adoption by the Council by qualified majority. The European Council will revert rapidly to the matter.…”

A więc wraca rzecz do RE, jak napisałem wcześniej, a tu wystarczy weto jednego państwa. A więc jest dobrze. A może raczej: powinno być dobrze. Bo jednak szczyt w Brukseli Traktaty Europejskie potraktował dość bezceremonialne, skoro mówią one jednoznacznie, że procedura dotycząca praworządności regulowana ma być wyłącznie art. 7., który zakłada jednomyślność i nie było tam żadnej większości kwalifikowanej na Radzie Unii Europejskiej. A po drugie: w sprawie migrantów spoza Europy, skądinąd głównie muzułmanów też zastosowano pozatraktatowe „wykręcanie rąk” czyli większość kwalifikowana w Radzie UE, co stało się podstawą decyzji Unii, oprotestowanych zresztą przez Polskę, Czechy i Węgry do Trybunału Sprawiedliwości UE (zresztą bezskutecznie). Jak będzie tym razem? Oto jest pytanie.

Podsumowując: wygraliśmy wojnę o gigantyczne pieniądze i jesteśmy na podium, gdy chodzi o kraje UE-27, po Italii i Hiszpanii, a więc krajach dużo bardziej od nas dotkniętych epidemią koronawirusa. Co zaś do praworządności: wygraliśmy pierwszą długą bitwę, ale zapewne wojna w tej sprawie będzie trwać...

Ryszard Czarnecki

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także