163 mld euro. Teraz PiS może rządzić do 2030 r.?

163 mld euro. Teraz PiS może rządzić do 2030 r.?

Dodano: 
Premier Mateusz Morawiecki
Premier Mateusz Morawiecki Źródło:PAP / Radek Pietruszka
Jak nie idzie, to nie idzie. Opozycji Bruksela pokazała, że ani ulica, ani zagranica. Nie ma żadnego 27:1.

Mateusz Morawiecki porozumiał się z wszystkim krajami Unii. Nie tylko z Orbanem, Wyszehradem, ale CAŁĄ zjednoczoną Europą. Bo najważniejsze porozumienie w Unii wymagało zgody wszystkich. Poszedł na kompromisy to jasne, ale jak twierdzi, zawarł „korzystny kontrakt”. Morawiecki, a więc PiS, ma swoim politycznym koncie 163 miliardy euro i faktyczne zneutralizowanie pułapek w zakresie większym niż to się pierwotnie wydawało możliwe. Więcej. Premier Węgier po 6.00 naznaczył Morawieckiego nie tylko na personifikację „Budapesztu w Warszawie”, ale i jednego z faktycznych z liderów Europy. A 6.00 rano dla Platformy` w tym tygodniu kojarzy się z CBA.

Tuż po zakończonych zwycięsko dla Andrzeja Dudy wyborach, Jarosław Kaczyński miał powiedzieć wspólnemu zapleczu, że teraz „może rządzić do 2030 r”. W poniedziałek powyborczy przedstawianie perspektywy dekady zdawało się być z działaniem z dziedziny psychologii drużyny – motywującej do dalszego działania, a zarazem pokazujących, że zdrajców czeka niebyt – Chobielin, czyli współczesna Bereza na którą samemu można się skaza, a to zawsze bardziej dotkliwe, co widać nie tylko po Sikorskich.

Miniony tydzień, ważny bo powyborczy, pozwolił Kaczyńskiemu jednak realnie wejść na drogę „do 2030 r”. To nawet nie był jeden mały krok. Zwłaszcza, że jego przeciwnikom rozmagnesował się najwyraźniej polityczny kompas i idą w drugą stronę. A po Andrzeju Dudzie Jarosławowi Kaczyńskiemu dwie wiktorie przydał Mateusz Morawiecki. I to jakże konkretne.

Gospodarka głupcze!

„Gazeta Wyborcza” z nieukrywanym zdziwieniem musiała przyzna, że przewidywano, że maj miał oznaczać 7 procent spadku produkcji, tymczasem… jest wzrost. To olbrzymia różnica. (GUS odczytuje prawie równie dobrze sprzedaż towarów). Tak więc skrajne ryzyko, które podjął rząd PiS najpierw jako pierwszy zamykając Polskę przed koronawirusem (Europa była przeciw), a potem pompując w gospodarkę blisko 1/3 budżetu kończy się jak zapowiadał Morawiecki – wykresem w kształcie litery V. Viktorii nie udaje się osiągnąć łatwo, co pokazują najpotężniejsze Stany Zjednoczone. Donald Trump najwyraźniej nie znał polskiej prawdy – kto szybko daje, ten dwa razy daje.

Uruchomienie w prawie pełnej skali, a przede wszystkim uzdrowienie, polskiego rynku to największa zmiana pierwszej kadencji „kaczystów”. To nie tylko luka VAT, to także 500+, które włączyło rodziny „na zeszyt” do gospodarki opartej na wynalazku Fenicji, ale jak pokazują ostatnie dramatyczne dane – demografii nie poprawiają. Ale bądźmy szczerzy – nie jesteśmy autarkią, nie będziemy zieloną wyspą jeśli padnie reszta świata, którą dotyka kryzys gospodarczy w niespotykanej skali – wszak kapitalizm nie znał dotąd kryzysu obejmującego jego wszystkie trzy filary: podaż, popyt i płynność finansową.

Dlatego też w naszym interesie jest porozumienie w Brukseli.

Bo bardziej poturbowanym przez COVID-19 krają Unii daje szansę na posiadanie dodatkowych pieniędzy, które będą mogli wydać w Polsce – częściej pośrednio niż bezpośrednio, ale zawsze dając nad Wisłą pracę i zyski.

Zarazem na szczęście Polski rząd nie jest „już brzydką panną na wydaniu” (© śp. Władysław Bartoszewski) i nie musiał za wszelką cenę porozumieć się podczas tego szczytu. Jego fiasko nic ani dla życia przeciętnych Kowalskich czy Trzmieli, tak jak dla Morawieckiego na razie nic by nie zmieniło. To, że nie ten ostatni w Brukseli nie był na „musiku” dużo mu dawało. I to widać po efektach.

„Unijczycy wszystkich krajów łączcie się” z Rutte

Przeciwnie inne państwa „starej Unii”, gdzie złowrogie widmo coraz bliżej, niosąc nieuchronnie zawirowania polityczne. A dla polityków najważniejsza zawsze jest sytuacja wewnętrzna – co najdobitniej pokazał premier Królestwa Niderlandów. Mark Rutte bez ogródek mówił, że każdy walczy tu o swoje (ta szczerość liberała skutkowała dywanowy nalotem mediów). Nie ma się co Rutte dziwić – przecież za parę miesięcy ma wybory, a jego partia już w poprzednich traciła (z 41 do 33 deputowanych) na rzecz antyimigrackiej, anty-islamskiej, eurospceptycznej konkurencji, zarazem zmuszając go do zawarcia nazbyt licznej, a więc niewygodnej koalicji, byle tylko mógł być „premierem dekady”. I Europa to rozumie. I dlatego by pomóc temu Holendrowi w wyborach (tak tak w każdym kraju wspiera się „unijczyków” jak ich trafnie nazwał Jan Fiedorczuk) rabat w składce powiększyła. I to pomimo tego, że Królestwo Niderlandów jest jednym z największych beneficjentów wolnego rynku, co Komisja Europejska wykazywała w wykresie zupełnym przypadkiem krążącym podczas szczytu, gdy Rutte stawał okoniem.

Kluczowe, co zdaje się znikać z perspektywy polskich mediów, jest właśnie to – wspólny rynek.

To daje wszystkim rozwój gospodarczy. Dlatego też Francja i Niemcy zaproponowany Fundusz Odbudowy. Kanclerz Angela Merkel najwyraźniej schowała głęboko wyrok Trybunału w Karlsruhe („praworządność”;-) i była najważniejszą promotorką ogromnego budżetu i wypuszczenia de facto… euroobligacji. I choć od tego pojęcia szczyt uciekał jak diabeł od święconej wody, to nie zmienia ich istoty. Oczywiście granty czy pożyczki, jako wspólnota będziemy musieli spłacić. Ale to perspektywa odległa. W między czasie Polska ma wszelkie prawdopodobieństwo awansować do Premier League. Te pieniądze, w połączeniu z naszą narodową pracowitością i ambicjami ten proces przyspieszą. A i koszt tego kredytu, zważywszy na wiarygodność finansową całej Europy (AAA), będzie niższy niższy nich rodzimych obligacji (A-). A jak mówią mi najwyżsi przedstawiciele rządu – jako, że w Polsce mamy w co i umiemy inwestować, być może skorzystamy także z większej skali pożyczek niż przyznane, bo inni zdaje się zostawią część środków niewykorzystanych.

Zauważmy nad Funduszem Odbudowy nie ma żadnego władztwa Parlament Europejski. Ta sprawa jest ostatecznie zamknięta. I to korzystnie dla Polski. PE ma natomiast nad budżetem, ale wyłącznie zero-jedynkowe: może jedynie zatwierdzić lub odrzucić. Nie ma możliwości wprowadzenia poprawek jak choćby polski Sejm.

To też ważne, że w najistotniejszych sprawach, perspektywy czym Unia ma być przez kolejne siedem lat (za pomocą pieniędzy), wciąż decydują rządy państw narodowych, a nie ponad narodowe brukselskie elity. I one przez najbliższe pół roku będą zderzać się z własnymi rządami. Bo świeżo wybrani do parlamentu europejskiego europosłowie z Włoch czy Francji mają przed sobą prawie całą kadencje i czas zajmować się problemami praworządności, krzywizną banana, czy ilością diabłów na główce od szpilki, a ich szefowie z macierzystych partii mają realia kryzysu gospodarczego i wybory we własnych krajach. To spowoduje, że odwrócenie ról – dotąd to Berlin wykorzystywał Brukselę by nacisnąć np. Budapeszt, teraz w interesie Berlina będzie spacyfikowanie zapędów wobec Budapesztu Brukseli, która najwyraźniej uwierzyła we własną propagandę. Dlatego Donald Tusk nie wywalił jeszcze Fideszu z Europejskiej Partii Ludowej. A przecież za samą współpracę z Kaczyńskim i Morawieckim zrobiłby to z najwyższą przyjemnością. Dlatego też Parlament teraz zaznacza swoją obecność i przyjmuje uchwały, ale budżetu nie odrzuca. A jeśli go nie przyjmie do grudnia – będziemy mieli swoiste prowizorium, więc bez nawet najbardziej mglistych zapisów o praworządności. To nie inni mają problemy.

Co wynegocjowaliśmy?

Ogromne cięcia w imię Ruttego & co. w najważniejszych dla Polski – funduszach spójności i wspólnej polityce rolnej są w dość marginalne. Ostrze dotknęło programy centralne Unii w których jakimś dziwnym trafem „wszystkie zwierzęta były równe, ale niektóre równiejsze”. Ten orwellowski układ był najbardziej widoczny w „euro-armii”, która patrząc po środkach, najwyraźniej się skończyła. Dla nas to szczególnie ważne, że „defensor Europae” = NATO, bo tam są Stany Zjednoczone, które z Władimirem Władymirowiczem Putinem nie paktują naszym kosztem. I tak za końcowego Obamy, jak za całego Trumpa stawiają na Polskę (nie tylko z powodu Brexitu to się nie zmieni).

Jasne – Fundusz Sprawiedliwej Transformacji energetycznej będzie tylko trzecią częścią tego, co jeszcze tydzień temu leżało na stole jako pozycja negocjacyjna. Ale zarazem to dokładnie pierwotnie projektowana kwota. I Polska tych 10 miliardów euro będzie głównym beneficjentem. To znaczące wobec nie mających odpowiednika w Europie wyzwań stojących przed polskiej energetyką. Więcej byłoby rzecz jasna lepiej. Ale reguły dostępu do funduszu zostały zmienione tak jak chciała Polska. Nie ma wymogu, by kraje deklarowały w swoich planach narodowych osiągnięcie neutralności klimatycznej do 2050 roku. Mowa jest o ogólnym celu całej Unii Europejskiej. A to zasadnicza różnica.

Merkel i Macron odpuścili Orbanowi i Morawieckiemu

Takowa jest także między ogniskującym poszczytowy spór w Polsce o różnice między „ogólnym systemem warunkowości, aby zaradzić oczywistym uogólnionym nieprawidłowościom w dobrym zarządzaniu władz państw członkowskich” (zapis pierwotny), a „podkreśleniem ochrony interesów finansowych Unii” i „podkreśleniem znaczenia poszanowania zasady praworządności”, co jest podstawą „wprowadzenia systemu warunkowości w celu ochrony budżetu” (ostateczny zapis tego, na co się członkowie Unii umówili). Różnica jest ewidentna: miała być uznaniowość i „ogólny nadzór” Unii nad państwami, a jest podkreślenie tego z czym my się zgadzamy – pieniędzy wspólnych kraść nie wolno (co w pewnych krajach jest nagminne).

Jasne, że coś musiało zostać wszak zapisane. Raz, że nawet Orban nie reaguje alergicznie na słowo „praworządność”, a i my nie mamy powodu (co innego uznaniowość). Dwa, że jasnym jest, że „unijczycy” nie przejrzeli nagle na oczy i nie zapisali się do Fideszu czy PiS, tylko się ugięli (co wydawało się dotąd niemożliwe) i musieli wrócić do swoich stolic nie straciwszy twarzy. Wszak to wciąż jest Unia Europejska, tu zawsze są słowa o „sukcesie” i „progresie”. Ursula von der Leyen, Charles Michael i im podobni musi mieć co sprzedawać na konferencjach prasowych. W Unii bowiem, gdy książka na razie pozbawiana realnej treści, to zostawia się jej okładkę z tytułem „praworządność”.

Ale tak Deutsche Welle, New York Times, Politico, Washington Post, a nawet RT tej narracji o historycznym wprowadzeniu praworządności nie kupili. Wszyscy wskazują, że to Morawiecki z Orbanem są zwycięzcami, bo zamiast nadzoru, zyskują czas i tak zagmatwanym zapis, że mogą wyczytać zeń co chcą. Niemcy napisali wprost o co chodziło i co się nie udało: „jedyną wadą był brak wykorzystania dźwigni finansowej, aby powstrzymać Polskę i Węgry” (DW) a „Merkel i Macron również uznali, że kompromis ws. Funduszu jest ważniejszy niż sankcje wobec Polski i Węgier” (Frankfurter Allgemeine Zeitung). Lust but not least – wie to także Parlament Europejski. Gdyby Morawiecki przegrał, jak to sugeruje to pars pro toto Platforma, stanowisko międzynarodówki „unijczyków” nie byłoby tak krytyczne wobec porozumienia 27-ki.

Ewidentne jest, że dominująca część krajów Unii twierdzi, że to ona posiada wzorzec z Sèvres moralności, praworządności i organizacji państwa, reszta powinna go… przekopiować. Zarazem dlatego szczyt im dłużej trwał, tym bardziej np. kraje europejskiego południa zaczynały rozumieć, że tu nie chodzi o ukarania „nacjonalistycznych” rządów Polski i Węgier, ale także i ich. Dlatego z czasem wsparły europejski duet Orban – Morawiecki, który wspólnie i w porozumieniu wywalczyli więcej niż tylko ogromną kasę.

A przecież Platforma siedem lat temu w słynnym spocie tłumaczyła, że tylko wasalizując się Berlinowi możemy uzyskać nawet 300 milionów. I to raz ostatni. Morawiecki postawił na twarde negocjacje i przywiózł dwa razy więcej na lata 2020–2027. Gdy ta perspektywa będzie się kończyć będziemy juz po kolejnych wyborach parlamentarnych i prezydenckich. Więc hasło Kaczyńskiego o kolejnej dekadzie jest możliwe.

Jest jednak jedno „ale”. Obóz musi pamiętać, że wojny domowe są zawżdy najbardziej krwawe. Że podczas ostatnich spektakularnych zwycięstw koalicji pod wodzą Stanów Zjednoczonych – operacji „Pustynna Burza” i „Pustynna Tarcza” więcej niż żołnierzy zginęło od „frendly fire” niż od ataków posowieckiego armii przeciwnika.

Casus Kwaśniewskiego do sztambucha Zjednoczonej Prawicy

Morawiecki – po pięciu długich dniach, gdy już nikt nie wierzył, że się Unii uda – znów staje się symbolem europejskiej viktorii. Dodatkowo podbitej bezprecensowymi słowy Wiktora Orbana pod adresem polskiego premiera. Co ma szczególne znaczenie na wewnętrznym polskim rynku strażników wartości.

Kontrast z opozycją, jest ogromny. Internet komentuje bezlitośnie: Sławomir Nowaka skalą swojej działalności wkurzył nawet Ukrainców. A to sukces. Wszystkie stereotypu nie tylko dotyczące „liberałów–aferałów”, ale i te dotyczące wschodu z którym skleja się „złote dziecko Platformy” są dla niej ekstremalnie niekorzystne. Bo przez lata chciała być kojarzona z „Europą”, a wyszedł „Bazar Europa” z jego postsowieckim klimatem od które tak bardzo jej elektorat chce uciec.

Lecz, gdy władcy dochodzą do wniosku, że już „nie mają z kim przegrać” (© Donald Tusk), to przegrywają sami ze sobą. Wojna domowa zawsze jest najbardziej krwawa i nikt na niej nie wygrywa. Najsłynniejszy sojusz – „reformatorskiego skrzydła partii z konstruktywną opozycją” Adama Michnika (autora tych słów) z postkomunistycznym SLD-PSL, dało długą erę Aleksandra Kwaśniewskiego, który dziś jest tylko bohaterem memów. Publikacja spotkania Rywin–Michnik w „Gazecie Wyborczej” zakończyła polityczne znaczenie obu potężnych frakcji. Konflikt interesów wyautował obie. I nikt nie miał „życia po politycznym życiu” w Polsce. Także w Europie.

Tą lekcję wszelkie frakcje Zjednoczonej Prawicy winny sobie wpisać do sztambucha. Wielkimi literami. I rejtanem przeciwstawić się zdradzanym przez Jarosława Kaczyńskiego w rozmowie z Polskim Radio planom emerytalnym. Bo tylko on jest wstanie to nazbyt rozszczekane towarzystwo ogarnąć (zdaje się, że jednak perswazja nie wystarcza i trzeba zacząć „zrzucać z sań”). I, co opisywałem tak obszernie poprzednio [Duda-ło się. I co dalej?], właściwie antycypować Polskie sprawy.

Antoni Trzmiel jest dziennikarzem Telewizji Polskiej, Polskiego Radio i portalu DoRzeczy.pl, ale za przedstawione powyżej poglądy nie ponosi winy żadna z redakcji, tylko on sam.

Czytaj też:
Jak Polacy oceniają rząd i prezydenta? Dobre wiadomości dla PiS

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także