Torreador z czerwoną wstążką

Torreador z czerwoną wstążką

Dodano: 
Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjne Źródło: Pixabay / Domena publiczna
20 października, dzień 232. Wpis nr 221 | Ostatnio wraca do mnie temat kowidowej Hiszpanii. Już o niej kiedyś pisałem. Dzieją się tam rzeczy niepokojące, ale i symptomatyczne dla dzisiejszych czasów. Aby zobaczyć w całej rozciągłości dzisiejszy stan tego pięknego kraju trzeba się cofnąć o ponad dziesięć lat, by ujrzeć źródła wcześniejszych trendów, które tylko wydobył na powierzchnię kronawirus wraz z pandemiczną reakcją władz.

Hiszpania była dla mnie, obok Portugalii, fenomenem lewackości. Hiszpanie przeżyli mocno i pamiętają do dziś rządy dyktatorskie Franco, tak jak Portugalczycy Salazara. W związku z tym, na zasadzie wahadła, prawicowe odchylenia są odreagowywane ukąszeniem lewicowym. Coś tak jak u nas na początku – w pierwszych latach po obaleniu komunizmu niepodobna było w Polsce zrobić karierę polityczną pod znakiem sierpa i młota, ale wszystko szybko wróciło w stare koleiny. Ale na Półwyspie Iberyjskim wajcha odgięła się na stałe. Tam super łatwo o znalezienie szerokiego poparcia dla lewicy. Polskie odreagowanie lewicy skończyło się po paru latach – lewackie u Hiszpanów i Portugalczyków trwa do dziś.

Mieli Hiszpanie krótkie przerwy na konserwatywną refleksję, z których najznaczniejszą było premierostwo Jose Marii Aznara. Gospodarka poszła do góry, Hiszpania miała szansę na budowę swojej pozycji w Europie. Ale gen lewicowy nie próżnował i w 2004 roku Aznar stracił władzę na rzecz socjalisty Zapatero. Warto przypomnieć, że premiera wtedy Hiszpanom wybrali… terroryści, którzy przeprowadzili na 3 dni przed wyborami spektakularne zamachy w Madrycie. A jako że Zapatero budował swój program na postulacie wycofania hiszpańskich żołnierzy z Iraku, zamachy przechyliły wajchę poparcia na stronę pacyfistycznych socjalistów.

I się zaczęło. Oczywiście wycofano żołnierzy, ale Hiszpania ostro skręciła na lewo, zaś premier dopracował się swymi pociągnięciami zjawiska zwanego zapateryzmem. Jest nim ostra walka z religią w sferze politycznej, legalizacja małżeństw homoseksualnych – w końcu zaostrzenie walki ideologicznej wśród społeczeństwa i granie na jego podziałach. Zapłaciła za to ekonomia, bo zaczęły się charakterystyczne dla lewicy ciągoty państwa do socjalnej redystrybucji dochodu narodowego masakrowanego zwiększonymi podatkami.

Po upadku tej strategii, hiszpańscy socjaliści odrobili lekcję i w niesamowitym maratonie wyborczym (cztery wybory w ciągu czterech lat) odzyskali władzę, podmieniając lidera. I przyszedł kowid, i zaczęła się jazda. Warto przypomnieć, że hiszpańskie prowincje mają sporą autonomię i chęć na nią, co dowiódła niedawno Katalonia. I mamy układ podobny jak w USA. Jest rząd centralny i autonomiczne stany (prowincje), które mogą mieć inne pomysły na rządzenie niż centrum. I odwrotnie. I wtedy wszystko zależy od tego, co może centrum zrobić prowincji. W Hiszpanii centrum może więcej niż Waszyngton w USA. I tak na przykład socjalistyczne centrum rządowe pojechało po opozycyjnym Madrycie ogłaszając mu większe obostrzenia kowidowe niż innym, bardziej zagrożonym, ale spolegliwym politycznie prowincjom.

Bo Hiszpania radzi sobie źle. Kowidowo – fatalnie, od początku do końca. PKB mocno spadło, doładowane prawie 75% spadkiem turystyki, które w okresie pandemii przeżywa spory kryzys. 25-procentowe bezrobocie (wśród młodych dochodzące do 50%) zostało tylko jeszcze bardziej zdołowane w czasie pandemii. Wcześniej Hiszpania miała z tym swoje problemy, zaś kowid wrzucił jeszcze wyższy bieg. Pojawiły się kolejki po darmowe jedzenie.

Zarzewie buntów społecznych przeciw władzy rząd rozwiązał poprzez… napuszczanie na siebie grup społecznych. Biednych na bogatych, bezdomnych na kamieniczników, lewicowców na prawicowców, których w kraju Franco oczywiście wyzywa się od faszystów. Nie jest ważne, że protestujący „faszyści” to głównie robotnicy z bieda-dzielnic, czyli powinno to być grono święte dla lewicy. Dziś są oni wyzywani od faszystów i jedni ganiają drugich, a policja się temu przygląda.

Wygląda to na pełną anarchię. Ciekawym tego przykładem jest odziedzczone po kryzysie z 2008 roku „prawo” okupacji (okupas). Proceder ten polega na tym, że jeśli obca obca osoba zajmie niezamieszkałe od 48 godzin mieszkanie czy nieruchmość (nawet obiekt handlowy) to nie jest to przestępstwo, a wykroczenie. W związku z tym sprawa w sądzie z właścicielem może się ciągnąć latami, bez prawa eksmisji dzikiego lokatora. Czyli po lewacku – właściciel nie zna dnia ani godziny. Strach wyjść z domu, wyjechać do rodziny. Co dopiero mówić o licznej przecież grupie ludzi zza granicy, którzy w okresie bumu kupili mieszkania czy apartamenty w Hiszpanii.

Dziedziczony zapateryzm ma jeszcze jedną cechę – prawdziwe problemy przykrywa się problemami pozornymi. Za Zapatero na przykład okazało się, że głównym problemem Hiszpanii jest… walka z palaczami. Dziś głównym problemem jest… demaskulinizacja znaków drogowych. Przy upadającym kraju i kolejkach po darmową strawę głównym problemem rządzących jest to, że na znakach drogowych za mało jest feminitywnych grafik, sami jacyś faceci w portkach przeprowadzający dzieci, również bez feministycznych (?) spódniczek. (W dodatku znak przeprowadzania dzieci przez jezdnię wygląda jakby pedofil porywał dziecko – podpowiadam tylko).

Ale już jest wdrażany kolejny „ważny” postulat lewicy. Eutanazja. Będziesz mógł ją zrobić nawet w domu, bo mamy mieć również oddziały wyjazdowe. Dziś przy tak zaniedbanym kowidzie funkcjonuje znacznie popularniejsza wersja eutanazji. Wspomaga się śmierć po prostu nie przyjeżdżając. Ale wtedy to nie pacjent wybiera „godną śmierć”, tylko niewydolna służba zdrowia wybiera (losuje?) tego kto przeżyje, a kto nie. W triażu nikt nie pyta nikogo o zdanie. Decyduje lekarz. A właściwie ci, którzy kierują jego priorytetami. Bo wiadomo, że od dawna medykami nie kieruje przysięga Hipokratesa.

Jerzy Karwelis

Więcej wpisów na blogu Dziennik zarazy.

Źródło: dziennikzarazy.pl
Czytaj także