Terlikowski: anachroniczny papież Franciszek

Terlikowski: anachroniczny papież Franciszek

Dodano:   /  Zmieniono: 
Terlikowski: anachroniczny papież Franciszek
Terlikowski: anachroniczny papież Franciszek

Obecny papież jest o wiele bardziej wrażliwy na wykluczenie społeczne czy nierówności (które są poważnym problemem w Ameryce Łacińskiej czy Afryce) niż na toczącą się wojnę cywilizacji życia i śmierci, która szczególnie mocno dotyka kraje euroatlantyckie- pisze w najnowszym wydaniu Do Rzeczy Tomasz P. Terlikowski.

- Jednak to spojrzenie, tak mocno zakorzenione w tradycji teologii wyzwolenia (niekoniecznie tej potępionej przez bł. Jana Pawła II, ale raczej tej, która rozwijała się wewnątrz Kościoła), sprawia, że myślenie papieża, w odróżnieniu od jego sposobu komunikacji, jest – a mam świadomość, że opinia taka zostanie potraktowana jak herezja – anachroniczne. Ojciec Święty wciąż przykłada bowiem do świata kategorie z lat 60. i 70. XX w. Świat jest dla niego przestrzenią sporu między bogatymi a biednymi, a homilie pełne tak charakterystycznych dla bł. Jana XXIII i Pawła VI wezwań do budowania pokoju i sprawiedliwości społecznej.

Problemem jest tylko to, że od tego momentu zmienił się nie tylko świat, ale także nauczanie społeczne Kościoła. Błogosławiony Jan Paweł II i Benedykt XVI (przy pełnej świadomości różnic, jakie między nimi były) mocno związali nauczanie społeczne z obroną godności człowieka, a tą z walką z dyktaturą relatywizmu i sprzeciwem wobec wykluczenia z życia części obywateli. Franciszek wraca zaś do wcześniejszych, sfalsyfikowanych przez rozwój historii oraz teorii i próbuje na nowo wprowadzić do myślenia i działania Kościoła kategorie Pawła VI. Nie jest więc przypadkiem, że właśnie ten papież jest (a tak było także w okresie, gdy kard. Bergoglio był metropolitą Buenos Aires) najczęściej przywoływanym w kazaniach czy wystąpieniach autorytetem. Błogosławiony Jan Paweł II czy Benedykt trafiają zaś na karty wystąpień papieskich o wiele rzadziej.

Ten powrót do przeszłości, choć część komentatorów uznaje go za dowód nowoczesności i otwarcia, jest – mam wrażenie – raczej dowodem swoistego anachronizmu. Benedykt XVI czy bł. Jan Paweł II byli papieżami, którzy podejmowali najbardziej palące wyzwania współczesności, mierzyli się z nimi i to nawet, gdy woleli zajmować się innymi sprawami (ukochanym dziełem papieża Benedykta XVI jest trylogia „Jezus z Nazaretu”, ale większą część swoich publikacji poświęcił on walce z relatywizmem, a w ostatnich miesiącach – z genderyzmem). Franciszek zaś zwraca się ku starszemu językowi i wydaje się mierzyć z wyzwaniami, które – choć budzą entuzjazm mediów –nie dotykają najistotniejszych problemów, przed jakimi stoi Kościół. Ten bowiem wchodzi w okres męczeństwa. I to nie tylko w Indiach czy krajach arabskich (jest charakterystyczne, że gdy papież kanonizował męczenników islamu, nie określił religijnie oprawców), ale także w Kanadzie (gdzie na kary więzienia skazano już dwie obrończynie życia tylko dlatego, że pokojowo protestowały przed klinikami aborcyjnymi), we Francji (tu starszy prolifer został skazany na gigantyczną grzywnę, a przeciw obrońcom małżeństwa wysyłano oddziały policyjne) czy w Stanach Zjednoczonych (gdzie próbuje się zmusić biskupów do finansowania aborcji). Ojciec święty jednak o tym milczy, koncentrując się na walce z bogactwem i wykluczeniem społecznym. (...)

W dialogu z niewierzącymi (który prowadzili i do którego wzywali także jego poprzednicy) także o wiele większe znaczenie przypisywane jest dialogowi, szukaniu, poznawaniu się niż odnalezieniu Prawdy. „Świat jest pełen dróg, które zbliżają się i oddalają od siebie, ale ważne jest to, że prowadzą do dobra” – wskazywał Franciszek w rozmowie ze Scalfarim. I już tylko to zdanie – nawet jeśli mocno podkręcone z powodu współpracy „La Repubblica” – pokazuje wyraźnie specyfikę myślenia Franciszka, który rozkłada akcenty zupełnie inaczej, niż jego poprzednicy. Oni jasno wskazywali, że niektóre drogi do dobra nie prowadzą.

Cały artykuł w 37. wydaniu Do Rzeczy.

Czytaj także