Dr Nasiłowski: Szpitale tymczasowe mają odciążyć placówki stacjonarne

Dr Nasiłowski: Szpitale tymczasowe mają odciążyć placówki stacjonarne

Dodano: 
Szpital na Stadionie Narodowym
Szpital na Stadionie Narodowym Źródło: Krystian Maj/KPRM
W tym momencie mamy około czterdziestu pacjentów, czyli standardowy jeden oddział szpitalny. Jesteśmy przygotowani na przyjęcie stu pacjentów. Tu nie chodzi o łóżka, ale o kadry, które są w stanie właśnie zająć się setką pacjentów. Teraz zajmujemy się czterdziestoma pacjentami. Widać wyraźnie, że jest spadek liczby zakażeń, bo mniej jest zapytań ze szpitali o miejsce w naszej placówce - mówi portalowi DoRzeczy.pl dr Jacek Nasiłowski, pulmonolog, który pracuje obecnie w szpitalu tymczasowym na PGE Narodowym.

Jaka jest rola „Szpitala Narodowego” na Stadionie Narodowym?

Dr Jacek Nasiłowski: Szpitale tymczasowe, czy też polowe pełnią rolę rezerwową dla szpitali regularnych. To znaczy, gdy zaczyna brakować miejsc w szpitalach regularnych, pacjenci kierowani są właśnie do placówek polowych. Jest też druga rola, którą jest zmniejszenie obciążenia placówek stacjonarnych.

To znaczy?

Jeżeli w danej placówce stan pacjenta się wyraźnie poprawia, ale jeszcze nie na tyle, by trafił on do domu, to taki pacjent jest kierowany do szpitala polowego. Ma zapewnioną opiekę, kończymy tam proces leczenia, a w szpitalu regularnym zwalnia się miejsce dla kolejnych pacjentów.

Szpital na Stadionie Narodowym jest krytykowany. Pojawiały się doniesienia medialne, że nic się tam nie dzieje. Jak dziś wygląda sytuacja w Państwa placówce?

W tym momencie mamy około czterdziestu pacjentów, czyli standardowy jeden oddział szpitalny. Jesteśmy przygotowani na przyjęcie stu pacjentów. Tu nie chodzi o łóżka, ale o kadry, które są w stanie właśnie zająć się setką pacjentów. Teraz zajmujemy się czterdziestoma pacjentami. Widać wyraźnie, że jest spadek liczby zakażeń, bo mniej jest zapytań ze szpitali o miejsce w naszej placówce. Na przykład we wtorek mieliśmy tylko dziesięć telefonów z prośbą o przekazanie pacjenta. To pokazuje, że system opieki zdrowotnej z mniejszą liczbą chorych sobie radzi.

Są opinie, że te obostrzenia są zbyt łagodne. Inni bagatelizują zagrożenie mówiąc, że ważniejsza jest gospodarka, zaś jeszcze inni twierdzą, że gdyby wszyscy przestrzegali zaleceń sanitarnych, to wtedy żadne zamykanie branż nie byłoby konieczne.

Niestety nigdy nie będzie tak, że wszyscy będą stosować się do obostrzeń, bo różni ludzie różnie podchodzą do tych zaleceń. Jedni przestrzegają ich aż za bardzo, inni w ogóle nie przejmują się zaleceniami. Sprawa jest prosta – wiadomo, jak wirus się przenosi, że jak będzie mniej kontaktów, to będzie automatycznie mniej zakażeń. Jednocześnie rozumiem ludzi, którzy obawiają się o miejsca pracy, dla których zamykanie kolejnych gałęzi gospodarki jest tragedią. Jednak na pewno jakieś ograniczenia muszą być, ten spadek liczby zakażeń wynika także z obostrzeń, zamknięcia szkół idt. Należy tu jednak znaleźć jakiś złoty środek.

Natomiast z mojego punktu widzenia, jako lekarza mogę powiedzieć, że sytuacja jest poważna. Kilkanaście procent zakażonych przechodzi chorobę w sposób ciężki i wymaga leczenia szpitalnego, pewna grupa niestety umrze. Chodzi o to, by zmniejszyć liczbę ciężkich przypadków, w tym śmiertelnych. Pandemia jest faktem. Widzę pacjentów w młodym wieku, którzy przechodzą to bardzo ciężko. I nie jest wcale regułą, że dotyczy to osób wyłącznie starszych, obciążonych innymi chorobami. U nas na Stadionie średnia wieku wcale nie jest bardzo wysoka. Mamy pacjentów czterdziestoletnich i pięćdziesięcioletnich, którzy COVID-19 przeszli bardzo ciężko.

Czy rzeczywiście – takie artykuły się pojawiły – ciężki przebieg choroby wśród osób młodych może wynikać z przepracowania, czy stresu?

Trudno powiedzieć, na ten temat nie ma na razie dokładnych badań. Na pewno jest faktem, że znacznie cięższy przebieg zakażenia jest u osób z otyłością, bądź cukrzycą, nadciśnieniem tętniczym.

Czytaj też:
"Można uratować życie". Ważny apel premiera

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także