Coraz bliżej Pfizer…

Coraz bliżej Pfizer…

Dodano: 
zdjęcie ilustracyjne
zdjęcie ilustracyjne Źródło: PAP / Łukasz Gągulski
2 grudnia, dzień 275 | Wpis nr 264 Dziś pękła bańka miliona zakażonych. Sezon na nową falę straszenia uważam za otwarty. Znowu przeczytamy, że milion chorych. Ale to raczej milion nie zainfekowanych, tylko „chorych na testy”.

O tym później jak skończę lekturę drugiej części zbioru artykułów naukowców pt. „Fałszywa pandemia 2”, poświęconego skuteczności testów PCR, które generują nam przerażające krzywe. Teraz pora na drugi hit – szczepionkę. Hit, bo to 9 listopada gruchnęła wieść, że jest szczepionka, zaś dziś Wielka Brytania, jako pierwszy kraj dopuściła ją do obrotu.

Umęczony pandemią rodzaj ludzki wypatruje tej szczepionki od pierwszych dni. Jest to bowiem rozwiązanie, które kasuje wszystkie dotychczasowe dolegliwości: efekty lockdownu, kwarantann, słabości służby zdrowia, wreszcie – zapaści gospodarczej i finansowej w skali gospodarstw domowych, krajowych i świata. Nasz rząd wręcz zadeklarował, że chce wytworzyć „społeczne zapotrzebowanie” na szczepionkę. Wszyscy się zaszczepią i wszyscy wyjdziemy na świat, i zaczniemy od początku.

Ja od początku piszę, że nie bardzo wierzę w taki scenariusz. Jest zbyt idylliczny i opiera się bardziej na światowym chciejstwie niż na rozsądku. Daliśmy się postraszyć a potem wbić w nadzieję jedynego remedium tak bardzo, że ta już społeczna presja staje się faktem (społecznie) obiektywnym, zwalniającym z myślenia i zwyczajowych procedur. Kilka tygodni temu, po przeanalizowaniu innych epidemii miałem jedyny wniosek – cała procedura wynalezienia i testowania szczepionki jest tak złożona, że jak ktoś powie, że ma tę szczepionkę skuteczną i przetestowaną już w 2020 roku, to nie uwierzę w obie jej powyższe cechy. Coś to idzie za szybko i po łebkach. Ale to przecież chodzi o towar wyczekiwany z nadzieją przez wszystkich, a więc mamy ideał produktu: zapotrzebowanie nieograniczone, koszty też i… zero odpowiedzialności. Sentencja jak w reklamówkach: zagrożenie-remedium-wszyscy szczęśliwi.

No bo popatrzmy się na naszego zbawcę – Pfizera. Rozpoczął on testowanie w pierwszej grupie (39.955 osób) szczepionki w dniu 27 lipca. Drugą fazę badań zaczął 8 listopada, ale już na drugi dzień po rozpoczęciu badań fazy drugiej, 9 listopada ogłosił, że szczepionka jest ok, ma 90% skuteczności, zaś zapewnia ochronę po 2-3 zaszczepieniach i odczekaniu 28 dni. Powiedzieć, że to szybko – to nic nie powiedzieć. W dodatku niezależny zespół naukowców, który ją zbadał stwierdził, że „nie jest pewne” czy szczepionka zapobiega infekcji, czy zapobiega zakażeniu innych a nawet czy łagodzi objawy chorobowe kowida.

Kolejny producent szczepionki, Moderna, stwierdził, że zaszczepienie osoby wcale nie spowoduje, że ta nie będzie mogła zakazić osoby nie zaszczepionej. To bardzo ciekawa cecha jej oddziaływania, które kończy się de facto… przymusem szczepień dla każdego, bo skoro odpowiedzialni się zaszczepią a nieodpowiedzialni nie – to mimo masowych szczepień foliarze-egoiści dalej będą rozprzestrzeniać wirusa. Ba, zaszczepieni „niewinnie” mogą dalej zakażać pfizerosceptyków. Bo to i skuteczność niepełna, i odporności nabiera się po prawie miesiącu. i trzeba powtarzać szczepienia. Ci niezaszczepieni, poprzez swój niezrozumiały upór, dalej będą utrzymywać te wszystkie wynikjące z niedorżniętej pandemii lockdowny i kwarantanny. I wtedy będzie trzeba się odwołać do „społecznego zapotrzebowania”, które zażąda – przy takich podstawach medycznych – obowiązkowości szczepień w imię dobra również płaskoziemców.

W mediach alarmistyczne wieści o tym, że producenci (w międzyczasie przybyło ich jeszcze dwóch) szczepionki w umowach sprzedażowych gwarantują sobie brak odpowiedzialności za ewentualne skutki uboczne zaszczepień, co nie napawa zaufaniem. Z ich strony to zrozumiałe – wejście do obrotu szczepionki (wymuszone stymulowanym strachem „zapotrzebowaniem społecznym” i symetryczną do niego odpowiedzią władz) bez skończenia DŁUGOLETNICH badań fazy drugiej testów (w tej fazie badamy jakie skutki uboczne wywołuje szczepionka) generuje zbytnie ryzyko. Skoro aplikujemy szczepionkę nie dość pewną to nie weźmiemy za to odpowiedzialności.

Ja już analizowałem kwestie prawne co do obowiązkowości szczepień ze strony władz. Mogą. Mają na to papiery. Kwestia jest dwojaka. Jak mogą, to po coś sobie to zagwarantowali. Po drugie – jak mają prawo, to same władze wybiorą czy po nie sięgnąć, czy nie. Ale numer może być inny – na wyniszczenie. Bo jeśli wedle deklaracji rządzących szczepienia nie będą przymusowe to wcale nie znaczy, że sami o nie nie poprosimy. Już widać jaskółki – linie lotnicze Quantas ogłosiły, że bez zaświadczenia o szczepieniu nie wejdziesz na pokład. Branża koncertowa (chyba, żeby się podlizać władzy, by te odpuściły) zadeklarowała, że nieszczepiony nie wejdzie na koncert. Jak się przyjrzeć prawu pracy to kwestia czy pracodawca może na tobie wymusić zaszczepienie pod groźbą zwolnienia jest co najmniej otwarta.

I będziemy mieli wolność wyboru w kwestii szczepień, ale co z tego, jak bez zaświadczenia nigdzie nie pojedziemy, nic nie kupimy, nie oddamy dziecka do szkoły a z pracy nas wywalą. A dlaczego? A dlatego, że mogą. I co wtedy zrobi każdy z nas? Jak będzie słyszał z ekranów, że szanuje się jego wybór, ale „zapotrzebowanie społeczne” czy „odpowiedzialność za innych” oddaje innym władzę nad twym życiem. Sklepowej, maszyniście, przedszkolance.

Przecież pojawiają się już głosy, żeby wzbraniajacych się przed zaszczepieniem pozbawić (za karę) dostępu do bezpłatnej służby zdrowia. Proponuję zrobić to samo z palącymi i jedzącymi niezdrowo – też swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem obciążają „naszą” służbę zdrowia. „Naszą” to znaczy tych odpowiedzialnych, którzy nie chcą płacić za płaskoziemskie fanaberie roznosicieli korony.

Powstanie wtedy jakaś kasta wykluczeńców? Ludzi bez pracy, żebraków ulicznych proszących odskakujących od nich zaszczepionych o jedzenie i wsparcie? A co z dziećmi niezaszczepionych rodziców? Będą je odbierać egoistycznym rodzicom? Nie wpuszczą do szkoły jak te przejdą na zajęcia w realu?

WHOnasz minister straszą nas już… trzecią falą, że jak nie będziemy odpowiedzialni i/lub solidarni to dostaniemy na wiosnę. Toż to wirus jakiego świat nie widział. Bez sezonowości, z nawracającymi falami. Epidemiologiczne cudo. W ten sposób może i da się wzmocnić „społeczne zapotrzebowanie”, bo kto by tam chciał wchodzić-wychodzić po kilka razy. A tu chwilowe szczypnięcie i po strachu świata całego. A szczepionka nie jest wystarczająco przebadana, no bo skoro wystarczyło pół roku na tę na kowida, to czemu w przypadkach poprzednich epidemii męczono się latami, a czasami (jak w przypadku SARS) opracowano szczepionkę i przetestowano po odejściu epidemii.

Wydaje mi się, że zaszczepienie wcale nie będzie cudownym rozwiązaniem. Że będziemy się dalej męczyli z pandemią. No bo wiemy już, że koronawirus mutuje, a więc, na którą wersję będzie szczepionka? Trzeba będzie zaszczepienia powtarzać po kilka razy (Pfizer mówi o co najmniej dwóch cyklach… rocznie), zaszczepieni jak słychać dalej będą mogli zakażać innych, a więc wirus, a raczej jego forma „testowa” PCR, będzie dalej wśród nas. Ale wtedy winni będą oni. Ci niezaszczepieni, no bo tylko przez nich koronawirus wciąż wałęsa się po świecie i zabija niewinnych ludzi. Czyli efekt będzie nie tak optymistyczny. Pandemia nie ustanie, ale będzie już można wskazać winnego.

Innego niż pochopne decyzje rządzących wspomagane ekspertyzami fachowców, dla których już samo życie jest powodem do niebezpiecznych zakażeń a naukowym ideałem jest świat bez jego głównego patogenu – człowieka. Tak jak decyzje państw o lockdownach wiosennych wydają się z dzisiejszej perspektywy pochopne i stadne, tak bezrefleksyjne rzucenie się na cudowne rozwiązanie szczepionkowe w skali globu będzie miało podobny charakter. Z długoterminowymi i nieodgadnionymi, lecz na pewno gorszymi od spodziewanych, skutkami dla nas wszystkich.

Jerzy Karwelis

Więcej wpisów na blogu Dziennik zarazy.

Źródło: dziennikzarazy.pl
Czytaj także