Ks. prof. Bortkiewicz: Domagając się śmierci nienarodzonego, bluźniercy domagają się śmierci Boga

Ks. prof. Bortkiewicz: Domagając się śmierci nienarodzonego, bluźniercy domagają się śmierci Boga

Dodano: 
Ks. prof. Paweł Bortkiewicz
Ks. prof. Paweł BortkiewiczŹródło:PAP / Tytus Żmijewski
Narodziny Boga-Człowieka to z jednej strony kwestia odsłonięcia w człowieku tego, co najcenniejsze, sedna wrażliwości, jakiejś głębi serca. Tu zostaje to zniszczone, wykpione. Ale te same Narodziny odsłaniają miłość Boga, który przychodzi do swoich, jak to zaznacza święty Jan w Prologu swej Ewangelii. A swoi Go odrzucają. Można powiedzieć, że domagając się śmierci dziecka nienarodzonego czy rodzącego się, domagają się śmierci Boga. To jest agresywna manifestacja niewiary i antyteizmu – mówi portalowi DoRzeczy.pl ks. prof. Paweł Bortkiewicz.

Warszawska klubokawiarnia sprzedaje opłatki z logiem czerwonej błyskawicy. Pomysłodawcy nawet nie udają i przyznają, że identyfikują się z proaborcyjnymi protestami. Symbol antychrześcijańskiego protestu jest więc zestawiony razem z opłatkiem, świętym dla wszystkich wierzących. Jak to oceniać?

Ks. prof. Paweł Bortkiewicz: Myślę, że warto postawić sobie pytanie najprostsze z możliwych: z czym mamy w tym przypadku do czynienia? Dla jednych będzie to – jak przypuszczam – świetna kampania reklamowa z wykorzystaniem nośnego symbolu, dla innych zgrabna, ironiczna gra kulturowa. Dla mnie jest to bluźnierstwo. Bluźnierstwo, które ma swój ciężar. Narodziny Boga-Człowieka to z jednej strony kwestia odsłonięcia w człowieku tego, co najcenniejsze, sedna wrażliwości, jakiejś głębi serca. Tu zostaje to zniszczone, wykpione. Te same narodziny odsłaniają miłość Boga, który przychodzi do swoich, jak to zaznacza święty Jan w Prologu swej Ewangelii. A swoi Go odrzucają. Można powiedzieć, że domagając się śmierci dziecka nienarodzonego czy rodzącego się, domagają się śmierci Boga. To jest agresywna manifestacja niewiary i antyteizmu.

W tej całej sytuacji zadać sobie można pytanie o granice wolności słowa oraz o formę obrony naszych symboli. Wykorzystanie bądź obrażenie wizerunku firmy, czy wielkiej korporacji, dla tego, kto to robi, skończy się bardzo źle. Symbole religijne są bezczeszczone, a sprawcy czują się bezkarni. Już zwykła krytyka ich poczynań traktowana jest jako zamach na wolność słowa. Jak się bronić?

W poprzedniej odpowiedzi użyłem słowa „bluźnierstwo” na oznaczenie tego, z czym mamy do czynienia. Obawiam się, że używanie kategorii „obrazy uczuć religijnych” wskazuje na kryterium bardzo subiektywne, a zarazem bardzo nieprecyzyjne. Czyje uczucia mają być miarą? Czy nominalnego katolika, który porównywał parę lat temu homo-tęczę ze znakiem przymierza z obrazu Hansa Memlinga? Czy tak zwanej prostej kobiety, która nie godzi się, by mazać jak bohomaz wizerunek Jasnogórskiej Pani? Myślę, że bardziej niż o obrazie uczuć powinniśmy mówić o bluźnierstwie, o twardym fakcie, obiektywnym złu. Zdaję sobie zarazem sprawę, że nie zatrzyma się tych działań restrykcjami i sankcjami, ale też bierność władz staje się uległością. Potrzebujemy edukacji na temat symboliki religijnej, prawa do wolności wyznania bez ograniczania tego prawa szykanami, potrzebujemy też debaty i edukacji na temat wolności słowa i ekspresji artystycznej.

W internecie ktoś zamieścił poruszające zestawienie dwóch zdjęć. Jedno przedstawiało protest młodzieży we Włoszczowie w 1984 roku, w obronie Krzyża. Drugie – protesty aborcjonistów w Warszawie. Co poszło nie tak w ostatnich latach, że młodzież całkowicie różni się od tej sprzed blisko 40 lat?

Spojrzenie na tę młodzież na ulicach faktycznie przeraża. To jest dla nas, katolików ogromny rachunek sumienia – dla rodziców, księży, katechetów, biskupów, wychowawców Gdzie byliśmy? Czy oddaliśmy tę młodzież do szkoły wirtualnej, szkoły bez odpowiedzialności? Czy daliśmy się zastąpić przez media społecznościowe? Wydaje mi się, że trzeba bardzo poważnie zastanowić się nad tym problemem rozerwania ludzkich relacji, zastąpienia ich „przebywaniem na portalach”. Także nad problemem banalizacji języka, który w ustach ludzi młodych zostaje sprowadzony do mocnego wulgaryzmu, opatrzonego prefiksami czy sufiksami. Może warto wejść na chwilę w ten świat, by z niego wyciągnąć. By pokazać ten świat realny, który znała młodzież z Włoszczowej i młodzież ich czasów. Nie wiem, jak to zrobić, ale myślę, że to jest kierunek działania.

A może jest inaczej – ani tamta młodzież nie była tak mocno religijna, ani obecna nie jest tak antyklerykalna?

Na pewno trudno o jednoznaczne stereotypy. W każdej epoce jest dobro i zło. Od lat poruszają mnie słowa genialnego Baczyńskiego, który w dobie bardzo przecież czarno-białej, jeśli idzie o ocenę moralną zdarzeń, pisał: „Tak wzrastamy, idziemy przez czas i kochanie. Bogu nie dowierzamy, ludzie kłamią nam. […] Nikt z nas nie jest bez winy. Kiedy noc opada,/wasze twarze i moja ociekają krwią”.

Wtedy, w latach 80. byli też słabi ludzie, zresztą skutków słabości wielu „bohaterów” tamtej epoki doświadczamy dziś dramatycznie. Dzisiaj, obok ludzi straszliwie upodlonych, są ludzie młodzi, autentycznie piękni i dobrzy. Przepraszam w tym miejscu za złośliwość, ale kiedy patrzę na twarz kobiet i dziewczyn, ze strajku feministek i na twarze kobiet i dziewczyn broniących życia, to przejście od brzydoty do piękna jest aż porażające. To nie jest zatem tak, że wszystko runęło nam w gruzy. Ale trzeba na pewno sprawić, by ta diagnoza Baczyńskiego stała się wyzwaniem – byśmy uwierzyli Bogu i zaczęli rozpoznawać, gdzie nas okłamują, a gdzie są wiarygodni.

Czy widzi Ksiądz w ostatnim czasie powód do optymizmu w związku z tym, co dzieje się na ulicach i w internecie, czy też przeciwnie, można być wyłącznie pesymistą?

Jesteśmy w czasie Adwentu, a Adwent to nadzieja, która zawieść nie może. Chrystus znów się narodzi i nic tego nie zmieni. To podstawowe źródło nadziei. Ale widzę też zakotwiczenie tej nadziei w ludziach. Czas walki o życie odsłonił wiele pięknych postaci. Kiedy śledziłem na Facebooku wpisy osób mobilizujących się do obrony kościołów, życia, praw człowieka młodych ludzi, każdy z tych wpisów wywoływał we mnie szacunek. Pojawiły się też i pojawiają przejmujące świadectwa rodziców, którzy byli dotknięci cierpieniem rodzicielstwa przyjmującego okaleczony dar życia. I pośród ludzkich dylematów odkrywali, że to cierpienie jest po prostu (ale przecież to nie było „po prostu”) spotykaniem Miłości. Pośród tłumu koszmarnego korowodu agresji, pogardy dla człowieka, nienawiści do Boga, tłumu, który nie ma szans na trwanie, pojawili się świadkowie męstwa i miłości. Mężnej miłości. Dla mnie każdy z nich jest ukonkretnieniem nadziei.

Czytaj też:
Prof. Kucharczyk: Kolejnym żądaniem chrystofobów może być likwidacja krzyży na grobach

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także