Jakie są koszty obecności Polski w UE? Roszkowski: Trzeba zachować umiar w osądach

Jakie są koszty obecności Polski w UE? Roszkowski: Trzeba zachować umiar w osądach

Dodano: 
Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjneŹródło:Adobe Stock
– Unijne środki odpowiadają mniej więcej za 1 procent polskiego PKB. Pochodzą również z naszych pieniędzy i są konsekwencją tego, że mamy otwarty rynek dla zagranicznej konkurencji, która swobodnie sobie tutaj poczyna, czasami eliminując niektóre sektory polskiej gospodarki. To jest nasze doświadczenie ostatnich 16 lat – mówi DoRzeczy.pl prezes Instytutu Jagiellońskiego Marcin Roszkowski.

Jakie konsekwencje gospodarcze niosłoby za sobą zawetowanie przez Polskę unijnego budżetu?

Marcin Roszkowski: Warto podkreślić, że polski rząd nie wychodzi z UE poprzez te negocjacje. Poszczególne podmioty próbują oddziaływać na siebie w różny sposób. Myślę, że Polska i Węgry chcą przeczekać niemiecką prezydencję. Unijne środki odpowiadają mniej więcej za 1 procent polskiego PKB. Pochodzą również z naszych pieniędzy i są konsekwencją tego, że mamy otwarty rynek dla zagranicznej konkurencji, która swobodnie sobie tutaj poczyna, czasami eliminując niektóre sektory polskiej gospodarki. To jest nasze doświadczenie ostatnich 16 lat. Mamy oczywiście plusy i korzyści. Obecność w UE ma jednak swoje koszty. Na ulicach polskich miast widzimy często tabliczki, że coś jest sfinansowane ze środków Unii. Gdybyśmy w podobny sposób oznaczyli miejsca, które zostały opłacone z naszych podatków, wówczas byłoby ich tyle, że nie moglibyśmy przejść. Dlatego tak ważne jest, aby w swoich osądach zachować umiar.

Prognozy w raporcie OECD wskazują na niewielki spadek PKB w tym roku, pomimo trwającego koronakryzysu. Co jest tego przyczyną i na ile te przewidywania są wiarygodne?

Mamy kryzys, który dotyka naszą gospodarkę, ale mimo to, Polacy dobrze sobie radzą. Przede wszystkim dlatego, że ciężko pracują. Na początku roku, kiedy wchodziliśmy w lockdown i liczne obostrzenia, byliśmy drugą najszybciej rozwijającą się gospodarką unijną. Mieliśmy pod sobą "poduszkę", na którą mogliśmy spaść. Dlatego dynamika wzrostu gospodarczego jest tak duża.

Polacy chcieliby pracować jeszcze więcej, ale wiele branż pozostaje zamknięta. Jak Pan ocenia trwające obostrzenia? Czy grozi nam całkowity lockdown?

Żadnego kraju nie stać na dłuższe zamknięcie gospodarki. I to bez względu na to, jak bogate jest dane państwo. Całkowity lockdown z wiosny jest trudny do powtórzenia. Rząd trochę gubi się w komunikacji tego, co powinno się dziać i jak powinniśmy się zachowywać. Są wielogłosy, dotyka to różnych branż. Rząd ma trudny wybór, ponieważ z jednej strony musi zatrzymać rozprzestrzenianie się wirusa. Ten wirus zabija, ale na drugiej szali jest zabicie całej gospodarki.

Nie brakuje głosów, że to drugie jest gorsze w skutkach od samego wirusa.

Na tym polega cały dylemat. Do tego należy dodać pytanie, czy nasza służba zdrowia to wszystko wytrzyma. To równanie z wieloma niewiadomymi, ale ciężko się nie zgodzić z taką tezą.

Jak ocenia Pan zapowiedzi rządu na temat szczepionek na COVID-19? Mają być one dostępne już w styczniu. Nie brakuje głosów, że tak szybkie tempo produkcji preparatu jest bardzo ryzykowne.

Skoro mamy kryzys, to nie ma innego wyjścia, jak rozwiązanie tego fundamentalnego problemu. Czy ten sposób okaże się skuteczny, trudno powiedzieć. Chyba nikt jeszcze na taką skalę nie wprowadzał szczepionek w tak szybkim tempie. To jednak może dać nadzieję, zwłaszcza w tym przedświątecznym czasie recesji, a poza tym widać brzeg, do którego płyniemy.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także