O referendum w skrócie
  • Paweł KukizAutor:Paweł Kukiz

O referendum w skrócie

Dodano:   /  Zmieniono: 
O referendum w skrócie
O referendum w skrócie

1. Urna – w Wielkiej Brytanii przypomina kasę pancerną. Opieczętowana, zalakowana, opleciona grubym łańcuchem z wielką kłódką, które nie tylko zabezpieczają, ale i komunikują wyborcy: „Twój głos jest bezpieczny”. U nas jest to najczęściej biało-czerwone pudło z dykty. Ta, do której wrzucałem swój głos w Warszawie, była „zabezpieczona” banderolami przyklejonymi w dwóch miejscach przezroczystą taśmą biurową o szerokości 1 cm. Dziecko byłoby w stanie w sposób absolutnie niezauważalny dostać się do jej zawartości. Kiedy zapytałem szefowej komisji wyborczej, dlaczego banderole nie zostały zamocowane „na klej”, odpowiedziała, że materiały zabezpieczające otrzymała „z góry”. Gdyby dali klej, to by przykleiła. Jednak dali taśmę biurową, więc...

2. Brak obwieszczeń – o tym, że ich praktycznie nie było, wie każdy warszawiak. Ja sam znacznie częściej niż na komunikaty o miejscach i terminie głosowania natykałem się na ulotki wydrukowane przez PO (za nasze pieniądze, czyli z dotacji partyjnych), które zniechęcały do udziału w referendum.

3. Namawianie do bojkotu referendum – takie działanie premiera i prezydenta w demokracjach mogłoby ściągnąć na nich ogromne konsekwencje. Z dymisją włącznie. W partiokracji – czyli u nas – nie ma żadnych. Jednak czemu się dziwić? Żyjemy w kraju, gdzie premier wpływa na sądy i prokuraturę oraz dobiera sobie „posłów”.

4. Koszty – TVN i produkty tefałenopodobne lansują hasło: „Pieniądze wyrzucone w błoto”. Jakie to były pieniądze? Miasto (w którym mieszka 1,7 mln ludzi) i PKW wydały na organizację referendum około 3 mln zł. Czyli koszt około 100 zegarków Nowaka. Albo pięciu nagród dla Budowniczego Stadionu Narodowego Ze Schrzanionym Dachem. I jeszcze jedno porównanie – na dodatki stażowe i nagrody jubileuszowe dla miejskich urzędników warszawski ratusz wydał tylko w 2012 r. aż 48 mln zł. Starczy?

5. Propaganda i dywersja – tu oczywiście prym wiodła pewna gazeta, zatrudniająca funkcjonariuszy żywiących się trupami swoich ofiar. Jaki kształt miała ich przedreferendalna propaganda? Jaki był jej stosunek do organizatorów głosowania? Wystarczy, że powiem, iż już po nim bardzo akcentowała najniższą rzekomo frekwencję referendalną w dzielnicy Ursynów, którą zawiaduje inicjator referendum, Piotr Guział. Twierdziła, iż jedynie 19 proc. uprawnionych wzięło udział w zdarzeniu. W rzeczywistości było aż o 6 proc. więcej. O tym – oczywiście cichuteńko – niedawno napomknęła, ale w odpowiedni, charakterystyczny dla swoich bolszewickich wzorców sposób. „Niezależne” zaś „publiczne” Polskie (?) Radio odmówiło emisji PŁATNEGO spotu, w którym Warszawska Wspólnota Samorządowa zachęcała warszawiaków do obywatelskiej postawy i udania się do urn. Dlaczego po słowie „Polskie” dałem znak zapytania? Bo zastanawiam się, na ile jest nasze, wspólne, narodowe, a na ile kaszubskie. W rozumieniu tych Kaszub, dla których premier Tusk swego czasu postulował własną armię i własne pieniądze.

Kończąc felieton, pozdrawiam państwa serdecznie i do zobaczenia. Za dwa lata. Na wyborach. Przy urnach z dykty i rosyjskich serwerach.

Czytaj także