Sowieci w Auschwitz. Czerwona propaganda ukryła ten rozdział
  • Piotr ZychowiczAutor:Piotr Zychowicz

Sowieci w Auschwitz. Czerwona propaganda ukryła ten rozdział

Dodano: 

– Rozmawiałem z wieloma byłymi więźniami tego obozu, którzy byli w nim do końca. Z kilkoma jestem zaprzyjaźniony. Wszyscy mówili mi, że uważają Sowietów za swoich wyzwolicieli. Czym innym była bowiem polityka Stalina czy to, co Armia Czerwona robiła w innych miejscach. W Auschwitz po prostu uratowała ludziom życie – podkreślał dr Strzelecki.

Czerwone Auschwitz

Mało kto o tym wie, ale KL Auschwitz wcale nie zakończył swojego niesławnego żywota w styczniu 1945 r. Po tym, gdy Armia Czerwona zajęła obóz i oswobodziła jego więźniów, zainteresowały się nim komunistyczne organy bezpieczeństwa. W spadku po SS sowieckie organy bezpieczeństwa otrzymały bowiem idealną infrastrukturę do gnębienia ludzi. Oczywiście nie mogły przegapić takiej okazji. Taki obóz nie mógł się zmarnować.

Na terenie kompleksu Auschwitz-Birkenau jeszcze w 1945 r. komuniści założyli trzy własne obozy koncentracyjne. Jeden pod zarządem Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego nowej, komunistycznej Polski. A dwa pod zarządem NKWD. W sowieckiej nomenklaturze byłyby to łagry nr 22 i 78. Ich komendantem został niejaki płk Masłobojew.

Dziecie więzione w Auschwitz tuż po wyzwoleniu przez Armię Czerwoną. Pierwsze od prawej siostry Mozes.

Kogo polscy komuniści i bolszewicy więzili w Auschwitz? Oczywiście „wrogów ludu”. Niemieckich jeńców i cywili, Ślązaków i Polaków. Działaczy polskiego podziemia niepodległościowego. Przedstawicieli miejscowych elit. A także uprowadzonych przez NKWD śląskich górników, których potem masowo wywożono pociągami do niewolniczej pracy w kopalniach Związku Sowieckiego.

Z kolei zamknięte w obozach na terenie Auschwitz kobiety bolszewicy traktowali jak seksualne niewolnice. Do znamiennego incydentu doszło 7 sierpnia 1945 r. w części obozu zarządzanej przez ubecję. Za bramę wdarło się dwóch kompletnie pijanych, ledwie trzymających się na siodłach sowieckich kawalerzystów. Takie „wizyty” były na porządku dziennym, ale tym razem, ponieważ wszystko działo się w biały dzień, komendant obozu postanowił przeciwstawić się bolszewikom.

Dwa dni później, 9 sierpnia 1945 r., w raporcie z tego incydentu napisał swoim przełożonym:

Zwróciłem się do niego [żołnierza sowieckiego], że nie może dalej jechać, a on wtenczas powiada, że on musi „posmotryć” i że muszę mu dać jedną kobietę „pojebać”. Żołnierze stawiali opór i musiałem użyć siły. Jednego z nich wyprowadziłem za bramę, lecz drugi starał się na mnie najechać koniem i wszczął awanturę, aż w końcu przyszło do bójki między nim a wartownikami. Widząc to, stojący poza bramą żołnierze radzieccy porwali za broń i zrobili napad na wartownię. Zawezwałem NKWD. Jednak NKWD nie przybyło. Zaznaczam, że takie wypadki zdarzają się wciąż, szczególnie nocami.

Warunki w obozach na terenie Auschwitz urągały wszelkim cywilizowanym standardom. Sowieci zgotowali więźniom podobne piekło do tego, jakie wcześniej więźniom Auschwitz zgotowali esesmani. Oczywiście z jedną różnicą – w obozie nie doszło do masowego ludobójstwa za pomocą komór gazowych. Czerwone Auschwitz było obozem koncentracyjnym, a nie obozem zagłady.

W 2010 r. rozmawiałem z byłą więźniarką obozu panią Martą Nycz z domu Wiesner. Jej opowieść mroziła krew w żyłach.

– Na wstępie obcięli mi włosy, miałam piękne długie warkocze – opowiadała o swoim przybyciu za obozowe druty. – Potem odebrali mi wszystkie rzeczy osobiste i wydali drelichowy uniform. Miał naszytą łatę z numerem i literę „W”. Od polskiego słowa „więzień”. Strażnicy, szarpiąc i wyzywając od najgorszych, skierowali mnie do żeńskiego baraku dla nieletnich. Tak się zaczął mój pobyt w obozie w Oświęcimiu.

Urodziła się w Hałcnowie. Obecnie to dzielnica Bielsko-Białej. Tata pani Wiesner za niemieckiej okupacji został powołany do Wehrmachtu, ale Marta była dwujęzyczna. Miała wielu polskich przyjaciół, nikomu nie zrobiła żadnej krzywdy. Dla komunistów była jednak „podejrzana”. Gdy trafiła do obozu utworzonego w Auschwitz, miała zaledwie 17 lat.

Czytaj też:
Niemieckie dno piekła. „To było najgorsze miejsce na Ziemi”

– Co było najgorsze? Apel. Ustawiali nas na placu i próbowali policzyć. Ponieważ ci ubecy byli wyjątkowo prymitywni, nie mogli sobie z tym poradzić. Liczenie trwało więc czasami całymi godzinami. W międzyczasie kazano nam kucać z rękami na karku i skakać „żabki”. Ci, którzy padali ze zmęczenia, byli skopywani – relacjonuje była więźniarka.

Aprowizacja obozu była katastrofalna. Chociaż Sowieci na terenie kompleksu Auschwitz przejęli wielkie magazyny z żywnością, przeznaczoną dla kilku dywizji Wehrmachtu na pół roku, zostały one rozkradzione przez sołdatów lub wywiezione do Związku Sowieckiego. Komunistyczne władze nie kwapiły się zaś oczywiście do żywienia „zdrajców” i „szwabów”.

Więźniowie dostawali więc cienką zupę ze zgniłej brukwi, z liści kapusty i otrębów. Do tego niewielkie racje źle wypieczonego, kleistego chleba. Czasami brakowało nawet wrzątku. Straszliwe były również warunki sanitarne. Brudne sienniki, które „ruszały się” od oblegających je pluskiew i wszy. Brak dostępu do lekarstw i opieki medycznej. Tak zwany barak sanitarny był zwykłą umieralnią. W obozie wybuchały epidemie.

– Oni nie musieli nas zabijać – mówiła mi pani Nycz. – Głód, wycieńczenie i tyfus robiły to za nich. Ludzie padali jak muchy. Ale zdarzały się również zabójstwa. Strażnicy, którzy tłukli więźniów za najmniejsze krzywe spojrzenie, byli panami życia i śmierci. Pewnego młodego chłopaka zakatowali na śmierć za próbę ucieczki. Gdy ktoś próbował zbiec, strażnicy dostawali szału.

Młoda więźniarka była również świadkiem morderstwa. Doszło do niego, gdy wraz z kolumną więźniów wracała z pracy na teren obozu: – Nazywał się Józef. Był moim kolegą jeszcze z Hałcnowa. To był niepełnosprawny chłopak. Miał garb i ciężko mu było nadążyć za resztą. Przewrócił się. Zirytowany strażnik zaczął go kopać. Gdy nie mógł wstać, skoczył mu na klatkę piersiową. Usłyszałam suchy trzask łamiącego się mostka i ciche „Jezu” konającego – mówiła.

Marta Wiesner była wykorzystywana do rozbierania pozostawionej przez Niemców fabryki benzyny syntetycznej IG Farben. Cały wielki zakład, od ciężkich maszyn do kontaktów, kabli, muszli klozetowych i najmniejszych śrubek, został zdemontowany i wywieziony do Sowietów. Oprócz tej pracy, co pewien czas, gdy zachorował ktoś z komanda zajmującego się chowaniem więźniów, brała udział w „pogrzebach”.

– W obozie był wózek, na który zrzucało się ciała. Zaciągało się je na nim do przygotowanego wcześniej wielkiego dołu. Zwalało się ładunek, zasypywało wapnem, zakopywało, przyklepywało łopatami i koniec pracy. Wracaliśmy po kolejnych zmarłych — relacjonuje. W połowie 1946 r. przeniesiono ją do obozu w Jaworznie, potem wykorzystano do pracy w kopalni i świeżo utworzonych PGR-ach. Na wolność wyszła w 1947 r.

Jak podaje w książce „Gułag nad Wisłą” Bogusław Kopka, sowieckie obozy na terenie Auschwitz zostały zlikwidowane we wrześniu 1945 r. W 1946 r. zamknięty został zaś obóz ubecki. Przez ośrodki te przewinęło się kilkadziesiąt tysięcy więźniów. Zginąć w nich mogło kilka tysięcy. Liczby są tak ogólne, gdyż nie zachowały się niemal żadne dokumenty dotyczące obozów sowieckich. Archiwa bolszewicy zabrali ze sobą.

W 1947 r. Sejm komunistycznej Polski podjął decyzję, że na terenie świeżo opróżnionego z zeków obozu powstanie Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau. Placówka, która w tym miejscu działa do dziś i którą odwiedzają miliony turystów z całego świata. Tylko niewielu z nich dowiaduje się, że oprócz Niemców na terenie Auschwitz-Birkenau ludzi dręczyli również Sowieci.

Artykuł został opublikowany w 2/2020 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.

Czytaj także