O Bartłomieju Misiewiczu znów jest głośno. Kilka dni temu „Fakt” ujawnił, jak młody rzecznik resortu obrony bawił się na imprezie studenckiej w Białymstoku. Z kolei portal ExpressElblag.pl opisał, jak limuzyna Misiewicza na sygnale przejechała przez skrzyżowanie na czerwonym świetle, wioząc rzecznika na burgera. On sam uważa, że cała sprawa to nagonka.
– Misiewiczowi wszystko wolno, bo Macierewicz za punkt honoru postawił sobie jego obronę – mówi w rozmowie z „Faktem” jeden z polityków PiS. Dodaje, że wyczyny rzecznika MON stają się dla partii rządzącej problemem, ale póki co, Jarosław Kaczyński nie zmusza Macierewicz do odwołania swojego najbliższego współpracownika.
Rozmówca gazety zwraca uwagę również na inny aspekt całej sprawy, mianowicie – bezpieczeństwo państwa. – Zastanawiam się, kto mu (Misiewiczowi – red.) wydał certyfikat dostępu do informacji niejawnych? Czy Antoni naprawdę nie zdaje sobie sprawy z tego, że ten człowiek na takim stanowisku jest po prostu niebezpieczny? – podkreśla jeden z ważnych polityków PiS.
Czytaj też:
Posłanka PiS o Misiewiczu: Odbiło mu