• Marcin WolskiAutor:Marcin Wolski

Orientalny cud

Dodano: 
Emiraty Arabskie, Abu Zabi
Emiraty Arabskie, Abu Zabi Źródło: Flickr / subherwal/CC BY 2.0

Jeszcze trzy tygodnie temu byłem przekonany, że aby zobaczyć XXII w., należy wybrać się do Szanghaju. Okazuje się jednak, że świat jutra znajduje się dużo bliżej. Nad Zatoką Perską.

Emiraty Arabskie (szczególnie Dubaj i Abu Zabi) porażają nowoczesnością i rozmachem. Szok jest jeszcze większy, jeśli weźmiemy pod uwagę kontekst: 60–70 lat temu Dubaj był zapomnianym przez Boga i ludzi zadupiem, jednym z siedmiu emiratów Wybrzeża Rozbójniczego, któremu pewnego rozgłosu nadawali piraci i poławiacze pereł. Chatki z trzciny, nieliczne palmy, kłopoty z wodą i bieda taka, że daktyla dzielono na czworo.

A potem odkryto ropę, cały ocean ropy. Do szejka i jego dworu popłynęły monstrualne pieniądze. Są kraje, które w takiej sytuacji postawiłyby na konsumpcję, zbytek… Władzom Dubaju starczyło wyobraźni, by pomyśleć o tym, co się stanie, gdy ropa się skończy. Nie czekali, aż ich luksusy zasypie piasek. Postawiono na turystkę, handel, komunikację. Emirates to jedna z najdynamiczniejszych linii lotniczych… Dzisiaj przemysł wydobywczy procentowo mniej znaczy dla gospodarki kraju niż np. w Rosji.

Oczywiście sytuację ułatwia niska liczba ludności. Chodząc po mieście, odnosi się wrażenie, że więcej jest tu wieżowców niż ludzi, wypasione domy towarowe świecą pustkami, nie brakuje jedynie luksusowych aut. W dodatku na 9 mln mieszkańców Emiratów zaledwie 10 proc. to obywatele państwa. Reszta to imigranci (z Indii, Pakistanu, Filipin – interesujące, że nie z Syrii czy Iraku), eksploatowani dość brutalnie, ale mimo to napływający tłumnie. Ciekawe, czy kiedyś upomną się o swoje prawa?

Na razie panują powszechne czystość, prawo, porządek. I tolerancja. Działają wspólnoty wielu religii, kobiet w burkach widzi się mniej niż w Zachodniej Europie…

A rozmach? Zaniemówiłem podczas safari na wyspie (prawie) bezludnej, oddalonej kilkanaście kilometrów od stałego lądu. Na szczerym piasku stworzono tam rezerwat, posadzono lasy, do każdego z miliona drzew doprowadzono słodką wodę (podmorskim rurociągiem z odsalarni na stałym lądzie). Po blisko stukilometrowym parku śmigają żyrafy, antylopy, gazele i polujące na nie lamparty.

Wydaje się, że z lokalnego języka zniknęło wszechobecne gdzie indziej: „Nie da się”. Wszystko jest możliwe. Aż strach pomyśleć, że ten orientalny cud powstał dzięki mądrej władzy niespecjalnie przejmującej się demokracją.

Artykuł został opublikowany w 5/2017 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także