Koniec podręczników
  • Tomasz WróblewskiAutor:Tomasz Wróblewski

Koniec podręczników

Dodano:   /  Zmieniono: 

Wszystko, co stare, kiedyś staje się nowe. Nawet PRL-owskie ceny urzędowe. Premier Tusk zobowiązał minister edukacji Joannę Kluzik-Rostkowską do obniżenia cen podręczników. Tak, żeby było taniej już we wrześniu 2014 r. Ile taniej, nie powiedział, i sama minister też chyba jest w tej sprawie głupia, bo w jednym z wywiadów radiowych tylko kręciła, że plan wymaga dopracowania. W tym miejscu warto przypomnieć, że od ponad 20 lat podręczniki w Polsce wydają prywatni wydawcy. Piszą prywatnie uczeni, drukują prywatne drukarnie. Co ma zrobić pani Kluzik-Rostkowska? Musiała się czuć jak moskiewscy literaci 26 października 1932 r., zaproszeni na wieczorne biesiadne spotkanie ze Stalinem, który wydał im polecenie: „Nasze czołgi nie są nic warte, jeśli dusze, które mają je prowadzić, są z gliny. […] I dlatego wznoszę kieliszek za was, pisarze, za inżynierów dusz”. Jak zmienić naród pogrążony w depresji i strachu w naród dzielny oraz szczęśliwy? Stalin miał swoje metody. Jak jednak zmienić dusze prywatnych przedsiębiorców, żeby zechcieli zrezygnować z części zysków? Na polskim rynku podręczników mamy dziś 13 dużych wydawców. Co roku przystępują oni do walki o większy skrawek tortu.

Tak jak wydawcy pism sprzedawcy rowerów czy kartofli oferują rabaty dużym klientom. Każdy z nich, gdyby mógł bardziej obciąć swoją marżę, zrobiłby to, żeby przejąć więcej rynku. Jeżeli wydawcy pism nie obniżają cen, to dlatego, że nie będzie się im opłacało wydawać, jak rolnikom uprawiać kartofli. Premier, który choć naczytał się literatury wolnorynkowej, ale realia gospodarcze chłonął w PRL, z łatwością przyjmuje argumentację poprzedniego systemu, że gdyby odpuścić sobie upusty, marketing, scentralizować system zamówień i zrezygnować z konkurencji, to można byłoby obniżyć ceny. Tak jak tańsze w PRL miały być żywność, ubrania i życie. I były tańsze. Tak tanie, że nawet socjalistycznym robotnikiem nie chciało się ich produkować. Pewnie dlatego pod koniec lat 80. pojawiło się coś takiego jak cena umowna. Umawiamy się, że na potrzeby tej transakcji cena jest pięć razy większa niż urzędowa. Różnica polega na tym, że pism, kartofli i rowerów po urzędowej cenie nie ma, a po umownej są.

Umowna cena niosła ze sobą ryzyko. Ciężko było porównać ją z innymi dostępnymi na rynku i przez to wszyscy przepłacali. Nie zmienia to faktu, że wzorce istnieją i minister Kluzik- -Rostkowska może po nie sięgnąć. A idąc śladem moskiewskich literatów, może zaklinać rzeczywistość, a potem udawać, że nie widzi, iż większość rodziców musi płacić umowną cenę pod stołem. Niby dlaczego edukacja miałaby działać inaczej niż „darmowa” służba zdrowia? •

Czytaj także