Mąż mówi do mnie house manager
  • Agnieszka NiewińskaAutor:Agnieszka Niewińska

Mąż mówi do mnie house manager

Dodano:   /  Zmieniono: 
Mąż mówi do mnie house manager
Mąż mówi do mnie house manager
Z Justyną Walczak, mamą dziesięciorga dzieci i autorką książki „Dom pełen kosmitów. Jak nie zwariować z dziewiątką dzieci w dziesiątej ciąży” rozmawia Agnieszka Niewińska

Czy to w ogóle możliwe, żeby nie zwariować w 10. ciąży? Niektóre mamy dostają szału przy trzecim, a nawet drugim dziecku?

Paradoksalnie łatwiej jest nie zwariować w 10. ciąży niż w drugiej czy trzeciej. Najtrudniej jest, gdy się ma w domu dwoje czy troje maluchów. Większe dzieci potrafią już się sobą zająć, zorganizować sobie czas. Poza tym pomagają sobie nawzajem. To jest łatwiejsze dla matki, nie musi być ciągle w gotowości. Jeśli ma się czterolatka i dwulatka, to człowiek w gotowości jest cały czas.

Zawsze pani chciała mieć dużą rodzinę?

Nie, na początku małżeństwa w ogóle nie chciałam mieć dzieci. Jestem lekarzem, chciałam się skupić na karierze, realizować się. Dopiero potem się okazało, że bardzo dobrze odnalazłam się w powołaniu do bycia matką. Nigdy nie przypuszczałam, że będę miała 10 dzieci.

Co jest największym wyzwaniem w prowadzeniu domu, w którym mieszka 12 osób? Przydają się pewnie zdolności menedżerskie?

Mój mąż nazywa mnie nawet house manager, a ostatnio wyczytałam, że we Włoszech na gospodynię mówi się casa regina, czyli królowa domu. W naszej rodzinie wyzwaniem z pewnością jest pranie, zwłaszcza jeśli ma się nastolatków, którzy kilka razy dziennie się przebierają. Wcześniej chłopców trzeba było zaganiać do tego, aby zmieniali skarpetki, by założyli czystą bluzę czy czyste spodnie. Teraz czasem tęsknię za tym, bo prania jest faktycznie dużo. Jednak jeśli się je robi regularnie, to nie ma większych problemów. Przyznaję, że nie jestem miłośniczką robót domowych, więc rzadko zdarza się, iż jest idealnie czysto. Na co dzień mamy artystyczny nieład. (...)

W książce wspomina pani o tym, że często ludzie się wam przyglądają, samochody przy was zwalniają, a przechodnie starają się was policzyć. Dlaczego duża rodzina uchodzi za coś nienormalnego? Przed wojną liczne potomstwo było czymś zwyczajnym.

Też się nad tym zastanawiam. Nie wiem, w którym momencie naszej historii tak się zrobiło. Dawniej, gdy ktoś miał dużo dzieci, dostrzegano tego pozytywne aspekty, mówiono o tym, że taka rodzina jest silna. W tej chwili jest odwrotnie. Spotykam świetne dziewczyny, koleżanki, które mają po jednym dziecku lub dwoje. Zawsze komplementują moje dzieci, chwalą dużą rodzinę.

Mówię im, trochę żartem, że nic nie stoi na przeszkodzie, żeby też miały więcej dzieci. Widzę jednak, że jest w nich lęk, odczuwają presję, uważają, że muszą coś zrobić, udowodnić, wykazać się na zewnątrz, np. w pracy. Często decydują też względy finansowe, przy wielodzietnej rodzinie matka musi ograniczyć pracę zawodową. Jednak w wielu kobietach jest tęsknota za dziećmi. (...)

Cały wywiad dostępny jest w 2/2014 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także