Całun Turyński – najprawdziwszy obraz

Całun Turyński – najprawdziwszy obraz

Dodano: 
Całun Turyński
Całun Turyński Źródło: Wikimedia Commons
Całun Turyński był średniowiecznym rekwizytem liturgicznym, a setki podobnych płócien, z namalowanym pośmiertnym wizerunkiem Chrystusa, przechowywano kiedyś w kościołach całej Europy – uważa historyk Charles Freeman.

Anna Gwozdowska: Naukowcy badający Całun Turyński dzielili się dotychczas na dwie grupy – tych, którzy uznali, że jest to autentyczne płótno pogrzebowe, na którym odbiło się ciało Chrystusa, i na sceptyków przekonujących, że to tylko zręczny falsyfikat. Pana teoria jest inna. Czy rzeczywiście całun mógł służyć jako rekwizyt w czasie liturgii wielkanocnej, a w średniowieczu istniało znacznie więcej takich płócien?

Charles Freeman: Kiedy zacząłem studiować historię całunu, najpierw doszedłem do wniosku, że nie może być podróbką oryginalnego płótna pogrzebowego, w które owinięto ciało Chrystusa. W średniowieczu nikt by w to nie uwierzył, ponieważ w Piśmie Świętym nie ma słowa o odbitym na płótnie wizerunku. Przypominam, że w XIV w. Kościół katolicki, po przeprowadzeniu specjalnego śledztwa, wykluczył fałszerstwo – płótno nie powstało po to, aby kogoś zmylić – oraz orzekł, iż całun jest po prostu malowidłem na tkaninie. Sprawę badał wówczas Henryk z Poitiers, biskup Troyes, który w raporcie ze śledztwa zanotował, że udało mu się nawet zidentyfikować malarza. Znalazłem również dokument z 1449 r. – relację z wystawienia całunu sporządzoną przez benedyktyna z opactwa w Liège, który napisał, że wizerunek na całunie został wspaniale namalowany („miro artificio depicta”).

Dlaczego więc od wieków miliony pielgrzymów oddają cześć malowidłu?

Całun, podobnie jak wiele innych średniowiecznych obrazów religijnych, musiał nabrać duchowej mocy. Najprawdopodobniej rozeszła się wieść o cudach i ludzie zaczęli mu przypisywać nadprzyrodzone właściwości. Kościół zezwolił więc na adorację całunu, podkreślając jednocześnie, że nie mamy do czynienia z prawdziwym płótnem pogrzebowym.

Załóżmy więc, że Całun Turyński nie jest oryginałem, a postać widoczna na płótnie została namalowana. Po co w ogóle miałby powstać, jeśli według pana nie jest również zwykłym fałszerstwem?

Żeby odpowiedzieć sobie na to pytanie, zacząłem się bliżej przyglądać średniowiecznej liturgii. Trwało to dość długo, bo większość opisów kościelnych ceremonii, które napotykałem, dotyczyła wystawiania tkanin z wizerunkiem Matki Boskiej. W końcu uznałem, że to ślepa uliczka. Na szczęście wpadła mi w ręce książka amerykańskiego badacza Karla Younga z lat 30. ubiegłego wieku. Young podaje w niej kilkaset przykładów różnych odmian ceremonii Quem Queritis (kogo szukacie), w których używano płótna z wizerunkiem Chrystusa. Nagle wszystkie dowody, które skrzętnie zbierałem, zaczęły do siebie pasować. Zrozumiałem, że Całun Turyński był właśnie takim rekwizytem, używanym w kościele w Wielkanoc.

Do czego używano całunu?

Wczesnym rankiem, w Wielkanoc, odgrywano scenę pojawienia się dwóch Marii (czasem trzech) przy grobie Chrystusa. Kapłan występujący w roli kobiet spotykał siedzącego anioła, który pytał: „Kogo szukacie?”. W odpowiedzi kapłan mówił: „Chrystusa”. Anioł odpowiadał, że Chrystus zmartwychwstał, i podnosił w górę płótno. Wierni mieli zobaczyć, że ciało zmartwychwstałego Chrystusa zostawiło na płótnie odbicie. Young podaje, że w czasie ceremonii czasem używano płótna z dwustronnym wizerunkiem, takim jak na Całunie Turyńskim, ale zdarzało się, że wystarczało tylko sudarium, czyli chusta.

Wiadomo, że nie zachowało się do dziś żadne płótno, które przypominałoby Całun Turyński, a takich rekwizytów, zgodnie z informacjami Karla Younga, musiały istnieć w średniowieczu setki.

I istniały. Malowidła na płótnie były w średniowieczu bardzo rozpowszechnione. Niestety bardzo łatwo ulegały zniszczeniu. Zachowały się zazwyczaj tylko te, które naklejono w pewnym momencie na deskę. Na ich niekorzyść działał nie tylko czas, na przykład całun z Besançon (mniej znane płótno z wizerunkiem Chrystusa) został zniszczony w czasie rewolucji francuskiej. Z kolei w XVI w. w Anglii spalono wszystkie relikwie. Gdyby całun znajdował się wtedy u nas, spłonąłby. W każdym razie takich płócien istniały setki, co potwierdzają kościelne rejestry. Całun Turyński nie był więc w średniowieczu wyjątkiem.

A jeśli to Całun Turyński inspirował artystów, którzy malowali wszystkie pozostałe płótna?

Nie sądzę. Wizerunek z całunu odzwierciedla zmiany, jakie zaszły w ikonografii chrześcijańskiej w XIV w. To autor całunu został zainspirowany przez innych. Mamy sporo dowodów na to, że wcześniej, przed 1300 r. nie przedstawiano Chrystusa ubiczowanego, zmasakrowanego i zakrwawionego. Na jego ciele zaznaczano wprawdzie rany, ale krwi już nie, tak jak na ołtarzu Lamentacja z Klosterneuburga z 1181 r. czy w węgierskim Pray Codex z XII w. Ponad sto lat później następuje radykalna zmiana. Artyści inspirują się wizjami mistyków, choćby św. Brygidy Szwedzkiej, która opisywała, jak z ukoronowanej cierniem głowy Chrystusa obficie leje się krew. W XIV w., na przykład w ilustrowanej Biblii z Holkham, w scenie ukrzyżowania widzimy krew spływającą po twarzy i dłoniach Chrystusa. Autor wizerunku z całunu doskonale orientował się więc w ówczesnej modzie.

Wszystko to poszlaki. Znalazł pan może jakieś dowody na to, że całun jest malowidłem?

Przeanalizowałem dziesiątki przedstawień całunu pochodzących z różnych epok i zauważyłem, że bardzo się od siebie różnią. W dodatku na wszystkich z nich widoczne są szczegóły, które kiedyś można było dostrzec na całunie, a dziś zniknęły. Mam na myśli na przykład długie, sięgające szyi włosy Chrystusa, koronę cierniową (nikt chyba nie chowałby człowieka w koronie cierniowej?) czy przepaskę na biodra, którą moim zdaniem domalowano po Soborze Trydenckim, kiedy Kościół zakazał pokazywania nagości w sztuce sakralnej. Wniosek z tego taki, że kilkaset lat temu postać na całunie była znacznie wyraźniejsza, co notabene tłumaczy, dlaczego publiczne wystawienia płótna przyciągały takie tłumy. Na Piazza del Castello przychodziło nawet 70 tys. pielgrzymów. Niestety wizerunek na całunie z biegiem czasu blaknie. Tak jak każdy obraz.

Fotograficy, którzy badali całun, twierdzą, że ciemnieje samo płótno, co zmniejsza kontrast między postacią a tłem, dlatego wydaje się bledsza.

Przepaski biodrowej też już nie widać, ale pozostał po niej ślad. Wielu badaczy zastanawia się nad tym, skąd wzięła się jaśniejsza plama w okolicach pośladków. Moim zdaniem farba, którą nałożono w tym miejscu w XVI w., odpadła i zostawiła właśnie taki biały ślad. Skupmy się jednak na koronie cierniowej, której dziś już nie widać. Na sztychu Antonia Tempesty z 1613 r., notabene niezwykle sprawnego i precyzyjnego rytownika, przedstawiającym wystawienie całunu na Piazza del Castello w Turynie, korona jest wyraźnie widoczna. Wspominają o niej również dawne opisy całunu, choćby wspomnienia z podróży Antonia de Beatisa z 1517 r. De Beatis opisuje ogromne wrażenie, jakie zrobił na nim całun, między innymi korona cierniowa i ślady po biczowaniu. Sprawdziłem, że korona jest też widoczna na przedstawieniach z wieków: XVI, XVII i XVIII. Ciekawe, że żaden ze znanych mi badaczy całunu nie spostrzegł dotąd, iż całun wyglądał kiedyś zupełnie inaczej niż dziś.

A jak wytłumaczyć to, że na całunie nie znaleziono śladów barwników. Brak też konturów postaci i śladów pędzla. Malowidło chyba tak nie wygląda?

Brak śladów po barwnikach nie ma znaczenia. Tkaniny, na których malowano w średniowieczu, były niezwykle delikatne. Jeśli nawet zachowały się do dziś, to wystarczy dotknięcie, aby farba z powierzchni bardzo szybko odpadła. To rzeczywiście niesamowite, że całun przetrwał tak długo. Nie zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że kilkakrotnie go podmalowano.

Czy można bagatelizować brak barwników na całunie, skoro dla wielu badaczy jest to dowód na nadzwyczajny sposób jego powstania?

Przypomnę tezy z raportu przygotowanego przez zespół naukowców realizujący projekt STURP [Shroud of Turin Research Project – badanie pochodzenia całunu z 1978 r. – przyp. red.].

Ich zdaniem wizerunek na całunie nie przenika włókien płótna.

O czym to świadczy? Tylko o tym, że całun powstał w średniowieczu. Od XII do XIV w. na północ od Alp używano do malowania na tkaninie techniki zwanej z włoskiego gesso. Płótno, zanim cokolwiek namalowano, pokrywano sproszkowaną kredą (calcium carbonate), zmieszaną między innymi z płynem, rodzajem kleju, który powstawał po ugotowaniu skóry królika. Maź rozprowadzano następnie na powierzchni tkaniny. Barwniki pozostawały na wierzchu tej zaprawy. Podobnie powstał wizerunek na welonie z Zittau z XV w. Z niego również odpadły barwniki i stwierdzono ich brak w głębszych warstwach tkaniny. Podobieństwa do całunu są oczywiste.

Czy wcześniej nikt inny nie zauważył na całunie śladów stosowania techniki gesso?

Zauważył, ale nie potrafił tego wyjaśnić. Zespół STURP znalazł na próbkach z całunu spore ilości kredy. Niestety nikt nie miał tam pojęcia o średniowiecznym malarstwie. Nie pytając więc żadnego eksperta o opinię, STURP orzekł, że wykryta kreda to nagromadzony przez wieki kurz! Moją hipotezę pośrednio potwierdził dopiero nieżyjący już Ray Rogers, członek zespołu STURP, który kilka lat później badał włókna z próbek. Znalazł na nich lepką powłokę i ślady alizaryny, czerwonego barwnika, znanego już w starożytności. Oczywiście próbki były zbyt małe, aby wyciągnąć jakieś bardziej ogólne wnioski, ale tego typu ślady pozostawia właśnie gesso. Dlatego niepokoiłbym się dopiero wtedy, gdyby z badań STURP wynikało, że wizerunek przenika włókna całunu, bo to oznaczałoby, że rzeczywiście owinięto weń ludzkie ciało, a krew i pot wniknęły w płótno.

Według naocznych świadków wizerunek z całunu staje się widoczny dopiero z odległości dwóch–trzech metrów, a z bliska znika. Jak to wytłumaczyć?

Jest zaledwie cieniem malowidła, które w XIV w. było bardzo wyraźne i sugestywne. Resztki barwników z pewnością da się jeszcze znaleźć. W latach 80. Walter McCrone, specjalista od mikroskopii badający fragmenty taśmy klejącej (przylepionej i oderwanej od powierzchni całunu przez zespół STURP), dopatrzył się na nich śladów cynobru i czerwonej ochry. W średniowieczu cynober stosowano do przedstawiania krwi, a czerwona ochra była wręcz wszechobecnym składnikiem farb używanych do malowania na płótnie.

McCrone nie przeprowadził jednak żadnej analizy chemicznej, oparł się na tym, co zobaczył przez mikroskop.

Jednak na 10 lat przed datowaniem całunu metodą radiowęglową udało mu się określić wiek tkaniny. Na podstawie śladów barwników stwierdził, że całun powstał w XIV w. Metoda radiowęglowa potwierdziła ten wynik. Dlaczego więc miałbym nie ufać pozostałym rezultatom jego badań? Trzeba oczywiście poddać całun dokładniejszym testom. Dysponujemy przecież znacznie doskonalszą technologią niż w latach 70. Chociaż sam próbuję nie opierać się na wynikach badań przeprowadzonych metodą węgla 14C. Moim zdaniem ikonografia średniowieczna jest wystarczającym punktem odniesienia. Istnieją też inne sposoby określenia wieku całunu.

Jakie?

Zanim naukowcy z zespołu STURP wybrali się do Turynu ze sprzętem wartym miliony dolarów, mogli zapytać o opinię choćby jednego specjalistę od historii włókiennictwa. Jodełkowy splot typu 3/1, który charakteryzuje całun, wyklucza możliwość pochodzenia tkaniny z I w. po Chrystusie. Niestety z tego, co wiem, żaden taki specjalista nie wszedł w skład zespołu STURP. Nawet jednak zakładając, że taka tkanina, o takiej długości i takim splocie, mogła zostać wytworzona w czasach Chrystusa, brakuje innych płócien z tamtej epoki, które można by porównać do całunu. Do dziś zachowała się oprócz całunu tylko jedna tkanina z podobnym splotem jodełkowym – stuła przechowywana w londyńskim Victoria & Albert Museum. Pochodzi z... XIV w.

Skąd w takim razie na powierzchni całunu wzięły się pyłki roślin występujących tylko w okolicach Jerozolimy?

Badania Maxa Freia, który wyodrębnił 58 różnych pyłków i określił pochodzenie 56 z nich, budzą niestety spore wątpliwości. Frei prowadził je w latach 70., a nawet dziś trudno je przeprowadzić. Frei popełnił najprawdopodobniej sporo błędów przy rozpoznawaniu roślin, w dodatku niektóre wskazane przez niego pyłki nie pochodziły z roślin wiatropylnych – jak myślał – ale zostały naniesione przez owady. Wątpliwości mają nawet zwolennicy tezy o autentyczności całunu. Ciekawie pisze o tej sprawie Hugh Farey z British Society for the Turin Shroud. W artykule „Problems with Pollen” z czerwca 2014 r. Farey dochodzi do wniosku, że wykryte przez Freia pyłki równie dobrze mogły pochodzić z kwiatów, którymi, zgodnie ze średniowiecznym zwyczajem, pocierano całun, aby otrzymać relikwie drugiego stopnia. Może gdyby do przeprowadzania badań zabrali się profesjonalni naukowcy, udałoby się to wszystko wyjaśnić?

A może to media robią z badaczy całunu religijnych fanatyków? Tymczasem są wśród nich fizycy, chemicy, również eksperci od historii włókiennictwa, tak jak choćby dr Mechthild Flury-Lemberg, która konserwowała całun w 2002 r. Są też historycy sztuki średniowiecznej, na przykład Thomas de Wesselow, autor książki o całunie.

Czytałem ją, ale jak można traktować go poważnie, jeśli nawet nie zbadał całunu?

Wesselow widział go z bliska. A pan?

Nie, oglądałem tylko jego repliki przechowywane w Turynie. Jednak de Wesselow twierdzi, że obejrzał całun i po prostu doszedł do wniosku, że nie może on pochodzić z czasów średniowiecza.

Jego zdaniem artyści średniowieczni nie pokazaliby ciała Chrystusa w tak realistyczny sposób.

Naprawdę tak powiedział? Istnieje przecież mnóstwo wyobrażeń męki i śmierci Chrystusa, które powstały w średniowieczu. Są niezwykle realistyczne. Dobrym przykładem średniowiecznego stylu jest XIV-wieczna Pietà Roettgena [przechowywana w zbiorach Rheinisches Landesmuseum w Bonn – przyp. red.] przedstawiająca Marię trzymającą na kolanach martwe ciało Chrystusa. Po ukoronowanej cierniem głowie, ramionach i ubiczowanych nogach Chrystusa spływa krew, dokładnie tak jak na całunie. To styl szczególnie popularny w średniowiecznej sztuce niemieckiej. Zresztą, moim zdaniem, całun mógł zostać pierwotnie zamówiony przez jakiś niemiecki klasztor. To właśnie w Niemczech panowała wręcz obsesja na punkcie pokazywania w sztuce krwi i ran Chrystusa.

Całun robi podobno wstrząsające wrażenie. Tak mówi między innymi wspomniany Thomas de Wesselow, agnostyk. Czy takie świadectwo nie przemawia za autentycznością całunu?

Trudno mi to komentować. Moim zdaniem wizerunek na całunie nie został namalowany przez jakiegoś wielkiego artystę. To malarstwo dość prymitywne i zgodne ze średniowieczną konwencją. Przedstawiane na ówczesnych obrazach ciało Chrystusa leży, ale na przykład włosy spływają na ramiona tak, jakby Chrystus stał. Również przedstawienia samego całunu, które powstały w średniowieczu, pokazują, że między bokami ciała namalowanej postaci i łokciami jest spora przerwa, co oznaczało, że dłonie nie mogłyby się skrzyżować na wysokości miednicy. Nie mamy więc do czynienia z naturalistycznym przedstawieniem leżącego ciała. To artystyczna, i wcale nie najdoskonalsza wizja.

Jest wiele wątpliwości co do datowania z 1988 r. Podobno trzy laboratoria biorące udział w projekcie nie wykazały zbieżnych wyników. Dopasowano je ex post. Całun może więc równie dobrze pochodzić z czasów starożytnych?

To niezwykle mało prawdopodobne, ale przemyślałbym moją teorię raz jeszcze. Jeśli jednak całun miałby pochodzić z I w., to dlaczego nie istnieje żadna ikonografia poprzedzająca jego średniowieczne przedstawienia, na której widoczne byłyby ślady ubiczowania? A przypominam, że w sztuce sakralnej krew, rany i ślady bicia weszły do kanonu dopiero w XIV w. I jeszcze jedno. Dlaczego pojawiłby się we Francji dopiero w XIV w., a nie tak jak inne relikwie, rzekomo z grobu Chrystusa, kupione w Ziemi Świętej w VI czy VII w.?

Badania nad całunem trwają od lat i kiedy już komuś się wydaje, że wszystko wytłumaczył, pojawiają się kolejne zagadki. Czy pana nie czeka czasem to samo?

Jak dotąd nie słyszałem o żadnych dowodach, które potwierdzałyby, że całun pochodzi z czasów Chrystusa. Słyszę tylko, że całun jest tajemnicą i właśnie dlatego jest prawdopodobnie autentyczny, a to przecież fałszywy sposób rozumowania. Całun nie został po prostu porządnie przebadany, i tyle. Prawdziwą tajemnicą są za to ludzie, którzy zajmują się nim od lat. Kiedy oglądałem tłumy pielgrzymów zebrane wokół całunu, dało się to jakoś zrozumieć, ale jak to możliwe, że nawet naukowcy wierzą, iż Całun Turyński jest oryginalnym płótnem, w które zawinięto ciało Chrystusa!

Barrie M. Schwortz, uczestnik projektu STURP, niewierzący Żyd, wspominał niedawno, że wszyscy członkowie zespołu byli przed badaniem sceptykami. Dzisiaj jest przekonany o autentyczności całunu. Według pana religijni naukowcy są niewiarygodni?

Tylko kiedy lekceważą dowody z powodu swojej religijności. Mnie obchodzą dowody bez względu na to, skąd pochodzą.

Rozmawiała Anna Gwozdowska

Charles Freeman (67 lat) jest brytyjskim historykiem specjalizującym się w kulturze starożytnej Grecji, Rzymu i historii wczesnego chrześcijaństwa. W 2011 r. wydawnictwo Yale University Press wydało jego książkę „Holy Bones, Holy Dust” opisującą historię relikwii, a w listopadzie 2014 r., na łamach brytyjskiego periodyku „History Today”, Freeman opublikował artykuł na temat pochodzenia Całunu Turyńskiego, w którym przekonuje, że jest on XIV-wiecznym rekwizytem używanym w uroczystościach kościelnych w Wielkanoc.

Artykuł został opublikowany w 2/2015 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.