Byłam ofiarą doktora Mengelego
  • Piotr WłoczykAutor:Piotr Włoczyk

Byłam ofiarą doktora Mengelego

Dodano: 
Josef Mengele
Josef Mengele Źródło: Wikimedia Commons
Gdy jedna z zapłodnionych bliźniaczek urodziła tylko jedno niemowlę, Mengele wyrwał dziecko z łona matki, wrzucił je do pieca i odszedł. Od opętanego obsesją zbrodniarza zależało życie m.in. Evy Mozes Kor, która wraz z siostrą została poddana eksperymentom, które miały zakończyć się jej śmiercią.

‒ Do tej pory nie wiem, czym mnie zarażono w lipcu 1944 r. Miałam bardzo wysoką gorączkę i trzęsłam się cała, choć na zewnątrz było bardzo gorąco. Spuchły mi ręce i nogi, a na całym ciele pojawiły się czerwone wypryski – wspomina w rozmowie z „Historią Do Rzeczy” Eva Mozes Kor, która jako 10-letnie dziecko przez pół roku poddawana była w Auschwitz eksperymentom medycznym wraz ze swoją siostrą bliźniaczką Miriam. – Zabrano mnie do obozowego szpitala położonego tuż obok krematoriów. Następnego dnia rano pojawił się koło mojego łóżka Josef Mengele z czterema innymi lekarzami. Spojrzał na wykres z temperaturą i zaśmiał się, mówiąc z przekąsem: „Wielka szkoda. Taka młoda dziewczynka, a nie zostało jej więcej niż dwa tygodnie życia...”. Ja jednak nie dopuszczałam do siebie myśli, że mogę umrzeć. Obiecałam sobie, że będę silna i zrobię wszystko, aby wyjść ze szpitala i pokazać temu człowiekowi, jak bardzo się mylił.

Siostry z Transylwanii

Organizm 10-latki, osłabiony dwumiesięcznym pobytem w obozie koncentracyjnym, musiał sobie poradzić z chorobą bez jakiejkolwiek pomocy z zewnątrz. W szpitalu dziewczynka nie mogła liczyć na podanie kubka wody, nie wspominając o lekach. Nocami wyczołgiwała się więc ze swojego łóżka w poszukiwaniu wody. Chleb przemycała dla niej pewna starsza kobieta, która trafiła z nią do Auschwitz w tym samym transporcie węgierskich Żydów.

„Anioł Śmierci” codziennie podczas obchodu zatrzymywał się przed jej łóżkiem, aby rzucić okiem na tabliczkę z temperaturą. Był to jeden z wielu jego makabrycznych eksperymentów, których celu nie sposób zrozumieć. Po pięciu tygodniach walki z chorobą Evie Mozes Kor udało się wyjść ze szpitala. W baraku przeznaczonym dla bliźniąt czekała na nią siostra.

Determinacja dziewczynki nie wynikała jedynie z chęci uratowania własnego życia. Rodzeństwo doskonale zdawało sobie bowiem sprawę z tego, jak ściśle splecione są ze sobą ich losy.

‒ Gdybym wtedy umarła, moja siostra natychmiast zostałaby wysłana do prosektorium i zabito by ją zastrzykiem z chloroformu prosto w serce. Mengele przeprowadziłby na naszych ciałach równolegle dwie sekcje zwłok, żeby porównać, jakie zmiany wywołała choroba w moim organizmie. Wiele par bliźniaków spotkał ten straszny los – mówi Eva Mozes Kor.

Przez obozowe laboratoria Josefa Mengelego przeszło około tysiąca par bliźniaków. Zdecydowana większość z nich nie dożyła końca wojny.

‒ W Auschwitz nie było dla tego człowieka niczego bardziej fascynującego niż bliźnięta. Był on głęboko przekonany, podobnie jak inni niemieccy genetycy w tamtym okresie, że w badaniu bliźniaków tkwi klucz do stworzenia wzorów genetycznych, dzięki którym zamierzano stworzyć „rasę panów” – mówi „Historii Do Rzeczy” Lucette Lagnado, reporterka „The Wall Street Journal”, autorka książki „Dzieci płomieni: Doktor Josef Mengele i nieopisana historia bliźniąt z Auschwitz”. – Mengele starał się dbać o swoje – jak postrzegał te dzieci – króliki doświadczalne. Warunki, w których żyły, były nieco lepsze w porównaniu z tymi, które zapewniono reszcie więźniów. Dzieci, które były mu potrzebne, mogły chodzić we własnych ubraniach, a także dostawały nieco więcej jedzenia. W ten sposób ów „naukowiec” starał się stworzyć odpowiednie warunki dla swoich eksperymentów.

„Anioł Śmierci” chciał przede wszystkim odkryć sekret powstawania ciąż bliźniaczych, dzięki czemu Niemki miały szybko zacząć uzupełniać straty ponoszone przez Wehrmacht. „[...] badania na bliźniakach stanowiły główny element pseudonaukowej działalności oskarżonego. Badania te miały dla reżimu nazistowskiego szczególną wartość, zwłaszcza jeżeli chodzi o pożądane zwiększenie liczby narodzin przez genetyczne podwyższenie odsetka przychodzących na świat bliźniąt” – stwierdzano w akcie oskarżenia przygotowanym przez zachodnioniemiecką prokuraturę.

Poza tymi dwoma najważniejszymi celami, które stawiał sobie Josef Mengele, eksperymenty miały też służyć zaspokajaniu jego bezgranicznej ciekawości.

„Oskarżonemu Josefowi Mengelemu stawia się zarzut wykonywania eksperymentów medycznych dla własnej ambicji i kariery. Wiedział, że ofiary poddane tym eksperymentom umrą, lecz nie przywiązywał on wagi do ich życia. Więźniowie często ginęli tylko po to, by pogłębić wiedzę medyczną Mengelego” – można przeczytać we wspomnianym akcie oskarżenia.

Z efektami realizacji tych sadystycznych pomysłów wiele ofiar musiało żyć do końca swoich dni. ‒ Mojej siostrze podano wtedy środki, które sprawiły, że jej nerki przestały rosnąć. Bardzo mocno odbiło się to na jej zdrowiu, więc w końcu w 1987 r. oddałam jej własną nerkę – mówi Eva Mozes Kor. – Ja z kolei zostałam w laboratorium Mengelego zarażona gruźlicą. Jeden z zachowanych dokumentów z jego archiwum wskazuje też, że zakażono mnie – wraz z 61 innymi dziećmi – szkarlatyną. Z innego dokumentu wynika, że mogłam być także zarażona syfilisem.

„Bliźnięta, bliźnięta!”

Eva Mozes Kor trafiła do Auschwitz-Birkenau wraz z całą rodziną pod koniec maja 1944 r. w kolejnym wielkim transporcie węgierskich Żydów. Rodzina Mozesów pochodziła z małej wioski leżącej w rumuńskiej części Transylwanii, która od 1940 r. była okupowana przez Węgrów.

‒ Po czterech dniach jazdy w wagonie bydlęcym drzwi nagle się otworzyły i ujrzałyśmy Auschwitz. Od razu uderzył mnie smród, który kojarzył mi się z palonym pierzem. Staliśmy przy wagonie, gdy podszedł do nas jakiś Niemiec i jak szalony zaczął krzyczeć: „Bliźnięta, bliźnięta!”. Złapał nas za ręce i odciągnął nas od naszych bliskich. Już nigdy więcej ich nie zobaczyłyśmy – mówi Eva Mozes Kor.

Bliźniaczki z Transylwanii nie zetknęły się wprawdzie tego dnia z Josefem Mengelem, ale – jak się później dowiedziały – „Anioł Śmierci” stał wtedy na rampie i przeprowadzał selekcję, machając energicznie pałką raz w lewo, raz w prawą. Według wspomnień świadków często umilał sobie to zadanie pogwizdywaniem arii operowych. Nie sposób ustalić, ile dokładnie osób Mengele wysłał w ten sposób do komór gazowych, ale według najczarniejszego scenariusza mogło to być nawet 400 tys. ludzi.

‒ Żaden inny lekarz SS w Auschwitz nie zgłaszał się tak często do przeprowadzania selekcji transportów nowych więźniów. Josef Mengele uważał, że tylko on potrafi skrupulatnie wyłuskiwać tych, na których mu najbardziej zależało. Wszyscy oczywiście wiedzieli, że bliźniaków należy kierować na prawo, ale Mengele i tak nikomu nie ufał. Przyjazdom nowych transportów towarzyszył chaos, ludzie byli często brudni, rodziny niekiedy były porozdzielane, więc bliźniacy rzeczywiście mogli się „zgubić” w tłumie. Właśnie dlatego „Anioł Śmierci” tak często pojawiał się na rampie w Auschwitz – mówi „Historii Do Rzeczy” Gerald Posner, amerykański dziennikarz śledczy, współautor głośnej książki „Mengele: Polowanie na »Anioła Śmierci«”.

Po zejściu z rampy siostry Mozes zetknęły się z pierwszym „przywilejem”, który przysługiwał bliźniętom Josefa Mengelego – obcięto im włosy, ale nie do samej skóry. Pozwolono im też zatrzymać ubrania, w których przyjechały do Auschwitz. Na sukienkach namalowano im jednak duże czerwone krzyże, które nie pozostawiały wątpliwości co do „przeznaczenia” dzieci. Eva stała się numerem A-7063, a Miriam A-7064.

Siostry zaprowadzone zostały następnie do części obozu przeznaczonej dla kobiet. Czekało tam na nich miejsce w baraku dla bliźniaczek do 16. roku życia.

– W środku trzymano około 400 dzieci. Byłyśmy tam stłoczone jak sardynki – mówi Eva Mozes Kor. – Gdy pierwszej nocy poszłam do latryny, która stała w naszym baraku, na podłodze zobaczyłam leżące bez życia trzy maleńkie ciała. Obiecałam sobie wtedy, że zrobię wszystko, by nie podzielić losu tych dzieci.

Rano po apelu bliźniaczki z Transylwanii miały po raz pierwszy zobaczyć człowieka, który przez następne pół roku miał być panem ich życia.

Eva Mozes Kor

– W tym swoim idealnie dopasowanym mundurze wyglądał jak aktor. Przemierzał barak zdecydowanym krokiem, aż nagle przystanął w miejscu, gdzie leżało martwe dziecko. Momentalnie wpadł w szał i zaczął wydzierać się na swoich asystentów: „Jak mogliście do tego dopuścić?!”. Byłyśmy przerażone tym wybuchem. Ktoś, kto nie miał pojęcia o życiu w obozie, mógłby pomyśleć, że autentycznie zależało mu na życiu dzieci. W rzeczywistości był jednak wściekły, ponieważ zmarł mu królik doświadczalny – wyjaśnia Eva Mozes Kor. – Zaraz po apelu zostałyśmy zabrane z Auschwitz II do laboratorium mieszczącego się w Auschwitz I. Szłyśmy w kolumnie, która liczyła około stu dzieci. Po dotarciu na miejsce musiałyśmy się rozebrać do naga i rozpoczęło się mierzenie naszych ciał. Asystenci Mengelego potrafili spędzić nawet trzy godziny na mierzeniu każdego fragmentu małżowiny usznej. Porównywali potem moje wyniki z wynikami mojej siostry. Nie miałyśmy pojęcia, po co to robili. Było tam mnóstwo różnych przyrządów mierniczych, ale wspomnienie jednego z nich do tej pory sprawia, że przechodzą mnie ciarki po plecach – była to wielka suwmiarka, którą zaciskano nam w różnych miejscach na głowach.

Pomiary w laboratorium w Auschwitz I odbywały się w poniedziałki, środy i piątki. Wtorki, czwartki i soboty dzieci spędzały w laboratorium analitycznym, które mieściło się w Auschwitz II.

– Z lewej ręki pobierano mi krew, a w prawą dostawałam zastrzyki. Nie mam pojęcia, co mi podawano, ale miałam wrażenie, że w końcu wypuszczą ze mnie całą krew – mówi Eva Mozes Kor. – Widziałyśmy go codziennie w laboratoriach, ale nigdy nie zauważyłam, żeby on sam nas „badał”. Mengele tylko przyglądał się i nadzorował pracę swojego zespołu.

Najdziwniejsza relacja

Josef Mengele pracował w Auschwitz od maja 1943 r. do stycznia 1945 r. W największej niemieckiej fabryce śmierci pojawił się niedługo po zakończeniu służby w Waffen-SS na froncie wschodnim. Z dumą nosił Krzyż Żelazny Pierwszej Klasy, który otrzymał za uratowanie dwóch żołnierzy z płonącego czołgu. Dużo bardziej od pracy lekarza polowego interesowały go jednak badania, które mógł realizować jedynie w obozie koncentracyjnym. W Auschwitz znalazł się najprawdopodobniej dzięki wstawiennictwu znanego nazistowskiego piewcy eugeniki i zaprowadzania „higieny rasowej” prof. Otmara von Verschuera, kierownika Instytutu Antropologii Cesarza Wilhelma w Berlinie-Dahlem, u którego praktykował przed wojną jako asystent. To właśnie do tej instytucji „Anioł Śmierci” wysyłał w skrzyniach – opatrzonych napisami: „Materiały wojenne – pilne” – wyniki swoich makabrycznych eksperymentów.

Jak przyznaje sama Eva Mozes Kor, los obszedł się z nią względnie łagodnie w porównaniu z tym, co spotkało w Auschwitz inne bliźnięta. W skrzyniach wysyłanych przez Mengelego do Berlina znalazły się m.in. gałki oczne dzieci, którym próbowano zmieniać kolor tęczówek za pomocą zastrzyków z pigmentami. Przetaczano też krew rodzeństwu przeciwnej płci, co często kończyło się tragicznie. Nierzadko też wykonywano kastracje i próbowano zmieniać płeć dzieci.

Asystenci Mengelego zmuszali również pary bliźniaków do współżycia, by się przekonać, jak często w wyniku zapłodnienia dochodzi w takich przypadkach do ciąż mnogich. Czasem przeprowadzano zupełnie nieuzasadnione – z medycznego punktu widzenia – amputacje, a nawet znany jest przypadek, gdy trwale okaleczono jedno dziecko, przeprowadzając operację strun głosowych, by przekonać się, dlaczego bracia bliźniacy mają różne głosy.

W kontekście brutalności zespołu „Anioła Śmierci” jedna z najbardziej wstrząsających relacji pochodzi z ust żydowskiej więźniarki Very Alexander: „[...] esesmani zabrali ze sobą dwójkę moich podopiecznych – Tita i Nina. Jeden z nich był garbaty. Po dwóch lub trzech dniach esesman przyprowadził dzieci z powrotem, w strasznym stanie. Były ponacinane. Garbus był zszyty plecami ze swoim bratem; ich nadgarstki również były ze sobą zszyte. Otaczał ich potworny fetor gangreny. Rany były zabrudzone, a dzieci płakały całymi nocami”.

Ta sama kobieta opisała też reakcję Mengelego, gdy okazało się, że jedna z zapłodnionych bliźniaczek urodziła tylko jedno niemowlę: „Wyrwał dziecko z łona matki, wrzucił je do pieca i odszedł”.

– To niesamowite, jak wiele osób, które przeżyły Auschwitz, najlepiej spośród całej załogi obozu zapamiętało właśnie jego. Ludzie wyczuwali, jak bardzo był nadgorliwy w tym, co robił w obozie – mówi Lucette Lagnado. – Zdecydowanie wybijał się na tle innych lekarzy obozowych, a było to nie lada sztuką, zważywszy na to, że nie brakowało tam potworów. Ta praca była jego obsesją, pochłaniała go dniami i nocami. I to właśnie dlatego spośród wszystkich tych morderców z imienia i nazwiska kojarzymy właśnie jego: Josefa Mengelego.

– Wyróżniała go nieprawdopodobna ambicja. Sprawiała ona, że wierzył w swoją wyjątkowość. Uważał, że będzie w stanie dokonać przełomu w nazistowskiej eugenice – mówi Gerald Posner. – Ta ambicja w połączeniu z jego młodzieńczą energią pchała go do tego, aby pod każdym względem robić więcej niż inni lekarze – częściej brać udział w selekcji i częściej przekraczać granicę sadyzmu podczas dokonywania eksperymentów.

Do dziś opisywanie relacji między „Aniołem Śmierci” a jego ofiarami stanowi pole do popisu dla studentów psychologii. – Nie byłyśmy dla niego ludźmi, choć zwracał się do nas „meine Kinder”, a niektórym dawał czekoladki – wspomina Eva Mozes Kor. – To była najdziwniejsza relacja w historii ludzkości. Wiedziałyśmy, że przez niego zginęły nasze rodziny, ale równocześnie zdawałyśmy sobie sprawę, że tylko od niego zależało nasze życie.

– Mengele przeprowadził bardzo wiele nieludzkich eksperymentów, ale według mnie najbardziej okrutne było to, w jaki sposób podchodził do tych dzieci. Wiele bliźniaków – szczególnie tych najmłodszych – wierzyło, że Mengelemu rzeczywiście na nich zależało. Dzieci nawiązywały przedziwną relację z tym potworem – uważa Lucette Lagnado.

– W tym przypadku nie można traktować rozdawania prezentów jako okazywania ludzkiej twarzy. Te gesty nie miały nic wspólnego z dobrocią. Mengele dawał im cukierki na tej samej zasadzie, na jakiej treser daje psu smakołyk po poprawnie wykonanej komendzie. Dzieci w ten sposób czuły podświadomie, że miały u niego dług, w związku z czym mogły odczuwać konieczność podporządkowania się – uważa Gerald Posner.

Eva Mozes Kor wspomina, że wraz z nasilającymi się bombardowaniami kompleksu obozowego Auschwitz coraz rzadziej przeprowadzano badania i eksperymenty. Pod koniec listopada 1944 r. dzieci przestały w końcu odgrywać rolę królików doświadczalnych. – Bombardowania Auschwitz dawały mi wielką nadzieję. Skoro ktoś bombardował to miejsce, to wiedziałam, że jednak ci dobrzy wygrywali, a naziści przegrywali – podkreśla Eva Mozes Kor.

Obie siostry tuż przed odbiciem obozu przez Sowietów zostały przeniesione do Auschwitz I. Niemcy uciekli, a one mogły się skupić na poszukiwaniu jedzenia.

– Niektórzy się zastanawiają, czemu na zdjęciu zrobionym tuż po wyzwoleniu mamy takie okrągłe twarze. Odpowiedź jest prosta – przez blisko dwa i pół tygodnia jadłyśmy wszystko, co wpadło nam w ręce. Byłyśmy bardzo głodne. Nasze twarze bardzo szybko zaokrągliły się jak baloniki, ale pod ubraniem jeszcze długo wyglądałyśmy jak szkieleciki – wyjaśnia. – Sowieccy żołnierze na potrzeby propagandowe dali nam do założenia pasiaki, choć wcześniej ich w ogóle nie nosiłyśmy. To najbardziej znane zdjęcie było tak naprawdę zrobione dwa–trzy dni po wyzwoleniu. Gdy bowiem sowieccy żołnierze weszli do obozu, dzieci nie stały między drutami, tylko chowały się w barakach. Co ciekawe, kilkakrotnie musieliśmy powtarzać wychodzenie z Auschwitz, żeby sowieccy kamerzyści mieli dobry materiał.

Jak twierdzi Eva Mozes Kor, po wojnie niespecjalnie interesowały ją losy Josefa Mengelego, ponieważ skupiona była na przywracaniu własnego życia do ładu. W 1995 r. jego była ofiara przebaczyła mu publicznie – jedynie we własnym imieniu – podczas przemówienia wygłoszonego w Auschwitz.

Artykuł został opublikowany w 4/2014 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.