Magdalenka i okrągły stół - klęska na własne życzenie
  • Piotr WłoczykAutor:Piotr Włoczyk

Magdalenka i okrągły stół - klęska na własne życzenie

Dodano: 
Lech Wałęsa i Czesław Kiszczak
Lech Wałęsa i Czesław KiszczakŹródło:Wikimedia Commons
Trzeba było poczekać jeszcze trochę, aż komuniści oddadzą całą władzę i zgodzą się na upadek systemu. Taki scenariusz był już wówczas na wyciągnięcie ręki. A później trzeba było bezwzględnie rozliczyć komunę i nie dopuścić do rabunkowej wyprzedaży majątku narodowego zbudowanego pracą pokoleń – mówi Kornel Morawiecki.

Czym była Magdalenka? – Targowicą. To była konfederacja założona przez grupę interesów wespół z wrogiem – mówi w rozmowie z „Historią Do Rzeczy” Andrzej Gwiazda, były wiceprzewodniczący Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność”. Andrzej Gwiazda wraz z żoną Joanną Dudą-Gwiazdą byli reprezentantami tego nurtu ruchu antykomunistycznego, który przy okazji obrad okrągłego stołu został określony przez gen. Wojciecha Jaruzelskiego jako opozycja „niekonstruktywna”. Małżeństwo Gwiazdów bardzo szybko skonfliktowało się z obozem Lecha Wałęsy. Dla tej nierozłącznej pary opozycjonistów nie do zaakceptowania było to, jak Lech Wałęsa wyobrażał sobie negocjacje z obozem władzy.

Wiedzieliśmy, że to przekręt

Joanna Duda-Gwiazda: – Dla mnie Magdalenka była tajną umową, która poprzedzała teatr okrągłego stołu. Pamiętam, że gdy próbowaliśmy mówić prawdę o Magdalence, ludzie zrywali się z miejsc i krzyczeli: „Nigdy nie uwierzymy, że Wałęsa rozmawiał potajemnie z Kiszczakiem!”. Dopiero gdy Kiszczak wydał swoją książkę, ludzie zobaczyli, jak się tam ludzie bratali, pijąc wódkę. I dopiero wtedy uwierzyli w to, co od początku mówiliśmy o Magdalence.

Gwiazdowie byli związani z Grupą Roboczą Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność” działającą w latach 1987–1989. Jej członkowie bezskutecznie domagali się od Lecha Wałęsy zwołania Komisji Krajowej w składzie z 1981 r.

W czerwcu 1988 r. małżeństwo Gwiazdów wyjechało na cztery miesiące z PRL. – Pojechaliśmy, by ostrzegać Polonię na Zachodzie przed tym, co się w Polsce szykuje – mówi Andrzej Gwiazda. Tuż po ich powrocie Polską wstrząsnęła informacja, że władze zlikwidują Stocznię Gdańską, co było policzkiem dla całej Solidarności. Mimo tej zapowiedzi rozmowy nie zostały przerwane.

Były wiceprzewodniczący Komisji Krajowej zwraca uwagę, że w kontekście rozmów w Magdalence nie można mówić o układaniu się Solidarności z rządem PRL: – Porozumienia nie zawierano ani z rządem, ani nawet z partią, tylko z generałem milicji. Na pewno nie zawierała tego porozumienia Solidarność. Przewodniczący miał statutowo określone prawo do reprezentowania związku na zewnątrz w ramach uchwalonych przez Komisję Krajową. Żadne stanowisko w Solidarności nie upoważniało do zawierania i wypowiadania się w imieniu Solidarności, jeśli nie było to zatwierdzone przez Komisję Krajową.

Joanna Duda-Gwiazda: – To wcale nie jest tak, że wszyscy entuzjastycznie poparli okrągły stół. Wiele osób się zorientowało, że to przekręt. Przecież 4 czerwca 1989 r. jedna trzecia wyborców nie poszła do urn. Organizacji, które nie uczestniczyły w tym podziale łupów i które nie chciały działać pod egidą Lecha Wałęsy, było bardzo dużo. Tylko że one się stopniowo wykruszały, bo okazywało się, że nie mają środków na działanie. Przeszkadzały nam też media i to także te solidarnościowe. Budowany był kult Lecha Wałęsy i jedności związkowej – Solidarność miała być monolitem zarządzanym odgórnie przez Wałęsę. Takie myślenie było narzucane poprzez upartą propagandę, a także za pomocą odcinania od środków umożliwiających działalność związkową.

25 lutego 1989 r., już po rozpoczęciu obrad okrągłego stołu, w Jastrzębiu-Zdroju zebrał się Kongres Opozycji Antyustrojowej (KOA). Na spotkaniu tym reprezentowana była między innymi zupełnie już zmarginalizowana przez Lecha Wałęsę Grupa Robocza Komisji Krajowej. Oświadczenie wydane przez tę koalicję radykalnych antykomunistów głosiło, że ich celem jest „zniesienie monopolistycznej władzy PZPR i doprowadzenie do pełnej demokracji politycznej i gospodarczej, do wolnych wyborów”. Komunikat KOA stwierdzał też, że „kompromisy z komunistami, niezależnie od intencji tych, którzy je zawierają, służą jedynie podtrzymywaniu upadającego reżimu”. Opozycjoniści zgrupowani w KOA nie mieli już jednak żadnego wpływu na przebieg rozmów z władzami PRL. Układ był zawierany ponad ich głowami.

– Czerwoni mieli wszystko oprócz zaufania społecznego. Ci drudzy z kolei nie mieli niczego oprócz zaufania społecznego. To miał być prosty handel – niedecyzyjne stanowiska w zamian za zaufanie społeczne – uważa Andrzej Gwiazda. Legendarny opozycjonista w kontekście rozmów z władzami PRL zwraca również uwagę na różnicę między okrągłym a prostokątnym stołem: – To dwa bieguny. Do stołu prostokątnego zasiadają przeciwnicy – grupy, które mają przeciwne interesy i uzgadniają kompromis. Do okrągłego stołu zasiadają z kolei przyjaciele. Normalna procedura negocjacji przewiduje, że obie strony publikują swoje własne stanowiska wyjściowe, a w drodze negocjacji dochodzą do kompromisu. A przecież oficjalnie nie wiedzieliśmy, z jakim stanowiskiem grupa, którą Kiszczak i Wałęsa nazwali solidarnościową, zasiada do tych rozmów!

Jeśli nie Magdalenka i okrągły stół, to jak wyglądałaby alternatywa zdaniem Andrzeja Gwiazdy?

– Mielibyśmy inny rodzaj porozumienia. Przed 1980 r. nie było Magdalenki, a gen. Stanisław Kowalczyk, który był wówczas ministrem spraw wewnętrznych, nie ustalał składu komisji, z którą komuniści mieli rozmawiać. Trzeba było stawiać twarde warunki. Czerwoni byli w odwrocie. Nie musieliśmy dopuszczać ich do wyborów – mówi Andrzej Gwiazda. I dodaje: – W 1986 r. otrzymaliśmy szansę na niepodległość z rąk Gorbaczowa, który wycofał doktrynę Breżniewa. Niebezpieczeństwo sowieckiej interwencji w Polsce znikło. Dlaczego czekaliśmy na zmianę systemu jeszcze trzy lata, zamykając oczy i uszy na fakty? Nie rozumiem tego.

Zdaniem byłego wiceprzewodniczącego Komisji Krajowej w alternatywnym scenariuszu upadku komunizmu po rozmowach z władzą można byłoby zaprosić do kraju prezydenta na uchodźstwie, który mógłby zarządzić i nadzorować prawdziwie wolne wybory. – Byłby to powrót do II RP zgodnie z konstytucją z 1935 r. – mówi Andrzej Gwiazda.

Joanna Duda-Gwiazda nie może wybaczyć części opozycji negocjowania z władzami, mając w pamięci zabójstwo dwóch księży, przy czym ks. Stefan Niedzielak (zm. 20/21 stycznia 1989 r.) był duszpasterzem Rodzin Katyńskich, a ks. Stanisław Suchowolec (zm. 30 stycznia 1989 r.) był kapelanem białostockiej Solidarności.

– Ci ludzie byli mordowani, gdy trwały rozmowy! – mówi Joanna Duda-Gwiazda. – Mordowanie księży to szczyt upodlenia naszej strony. Najważniejszą zasadą pierwszej Solidarności było to, że się broni wszystkich i nie pozwala się na takie rzeczy. Kiedy wybili zęba Janowi Rulewskiemu, pół Polski chciało strajkować. Jednak przy okrągłym stole nawet zabójstwa księży nikomu nie przeszkadzały.

4 czerwca 1989 r. małżeństwo Gwiazdów nie poszło do urn wyborczych. Gwiazdowie jeszcze w trakcie kampanii wyborczej apelowali do społeczeństwa o odrzucenie okrągłostołowego porozumienia.

– Wzywaliśmy do bojkotu głosowania, bo nie można przecież żyć w jednej trzeciej demokracji. Poczuliśmy się tak, jakbyśmy się znaleźli w domu wariatów. Wtedy uważaliśmy, że okrągły stół będzie katastrofą i te wybory to potwierdzały. Nie przypuszczaliśmy jednak, że dojdzie do tak silnego uderzenia w interesy państwa i społeczeństwa – mówi Andrzej Gwiazda.

Jak obalić Jaruzelskiego

Huta Katowice była największym zakładem pracy w PRL. Jej załogę stanowiło blisko 30 tys. ludzi – dwa razy więcej, niż pracowało w Stoczni Gdańskiej. W sierpniu 1980 r. Andrzej Rozpłochowski był przewodniczącym MKS w Hucie Katowice. Z okresu pierwszej Solidarności jedną z jego pamiątek jest zdjęcie wykonane w październiku 1980 r. na spotkaniu w katowickim Spodku, zorganizowanym przez MKZ Katowice z kierownictwem Solidarności. Na zdjęciu widać łańcuszek opozycjonistów, którzy manifestują jedność, trzymając się za uniesione w górę ręce. Na zdjęciu w oczy rzuca się to, że łańcuszek jest w jednym miejscu przerwany – stojący obok siebie Lech Wałęsa i Andrzej Rozpłochowski nie trzymają się za ręce.

– Złapałem go za rękę, ale Lech Wałęsa odtrącił moją dłoń. Wtedy po raz pierwszy odczułem jakąś dziwną niechęć do mnie. Odebrałem to jako policzek. Wałęsa ewidentnie chciał mi coś przez to pokazać – mówi „Historii Do Rzeczy” Andrzej Rozpłochowski.

Co mogło być powodem takiego zachowania ówczesnego lidera Solidarności?

– Chwilę wcześniej odczytałem swoje przemówienie. Jego treść była bardzo antykomunistyczna. Porównałem w nim Solidarność do walca, który po rozpędzeniu się wygniecie całe czerwone robactwo. Być może Lech Wałęsa uznał te słowa za przejaw radykalizmu? Nie wiem, czy wynikało to z chęci zachowania przez niego ostrożności, czy też było to związane z innymi kartami z jego przeszłości... – mówi opozycjonista.

Andrzej Rozpłochowski

Andrzej Rozpłochowski został internowany w stanie wojennym, jednak w przeciwieństwie do większości internowanych nie zwolniono go pod koniec 1982 r. Rozpłochowski oskarżony został o „próbę obalenia siłą ustroju PRL” i z internowania trafił do Aresztu Śledczego Warszawa-Mokotów, gdzie przetrzymywany był do sierpnia 1984 r.

Po wyjściu na wolność zaangażował się w działalność opozycyjną w ramach Polskiej Partii Niepodległościowej. Dlaczego wybrał akurat PPN, a nie na przykład równie antykomunistyczną Solidarność Walczącą?

– Założenia programowe PPN bardzo mi odpowiadały. W programie tej partii było dążenie do pełnej niepodległości, bez zadowalania się finlandyzacją. Solidarność Walcząca miała równie radykalny plan niepodległościowy, ale w programie gospodarczym były rozwiązania socjalistyczne, które mi nie odpowiadały. Po prostu nie chciałem zamieniać bolszewii na socjalizm – wyjaśnia Andrzej Rozpłochowski.

Wobec ciężkiej choroby żony w styczniu 1988 r. Andrzej Rozpłochowski opuścił PRL. Wyjazd do USA okazał się konieczny dla ratowania życia jego małżonki.

– Gdy opuszczałem Polskę, już było widać, jak część opozycji przebiera nogami, bo chce współrządzić z komunistami. Zaczęło się ujawnianie struktur podziemnych – ja byłem temu przeciwny. Trzeba było zachować niejawne struktury i tworzyć tymczasowe ciała oficjalne oraz czekać, co z tego wyjdzie – mówi Andrzej Rozpłochowski. I dodaje: – Dla mnie Magdalenka była zdradą ideałów niepodległościowych Solidarności. Ludzie, którzy uczestniczyli w tych rozmowach, byli w większości renegatami. A okrągły stół był już tylko konsekwencją tego zdradzieckiego układu. Okrągły stół nie wywalczył nam niepodległej Polski, tylko zapewnił komunistom miękkie lądowanie i brak rozliczenia za okres komunistycznej dyktatury.

Były przywódca strajku w Hucie Katowice z niedowierzaniem obserwował, jak zwykli Amerykanie entuzjastycznie patrzyli na negocjacje obozu Lecha Wałęsy z władzami PRL. Po latach jednak ocenia, że trudno się dziwić temu entuzjazmowi, ponieważ z perspektywy USA rzeczywiście mogło się wydawać, że Lech Wałęsa jest reprezentantem całości polskiego społeczeństwa.

Jak Andrzej Rozpłochowski ocenia tworzenie przez Lecha Wałęsę kolejnych lojalnych wobec siebie struktur pod szyldem Solidarności?

– Jestem jednym z reprezentantów tej części opozycji, która – przez działania Lecha Wałęsy – została kompletnie zmarginalizowana. Przejęcie przez niego na własność szyldu Solidarności było z jego strony politycznym majstersztykiem – uważa. Andrzej Rozpłochowski ma też kilka gorzkich słów pod adresem Kościoła katolickiego: – Absolutnie negatywnie oceniałem to, że przedstawiciele polskiego Kościoła włączyli się w układy okrągłostołowe. Potępiałem wszystkich uczestników tamtych rozmów – jednych za jawną zdradę, a innych za krótkowzroczność i polityczną naiwność.

Rozpłochowski współtworzył – między innymi z Andrzejem Gwiazdą – Grupę Roboczą Komisji Krajowej. Miała ona doprowadzić do odtworzenia legalnie wybranych struktur Solidarności sprzed ogłoszenia stanu wojennego, żeby Solidarność była rzeczywistym przedstawicielem całości opozycji. Temu – niestety skutecznie – przeciwstawił się Lech Wałęsa. Grupa Robocza przegrała z tym wielkim nadużyciem.

Jaka była alternatywa dla układu okrągłostołowego?

– Wiedziałem, że aby zamienić PRL na demokrację, trzeba będzie usiąść z komunistami do rozmów. Jednak nie na takich zasadach! – uważa Andrzej Rozpłochowski. – Wbrew pozorom to reżim Jaruzelskiego – a nie społeczeństwo – przegrywał. To było truchło polityczne, bo z Moskwy szła już pierestrojka. Gdyby cała Solidarność usiadła do rozmów z komunistami, wszystko potoczyłoby się lepiej dla Polski. Za to, co się stało, odpowiada osobiście Lech Wałęsa.

Bez wiary i wyobraźni

13 grudnia 1981 r. SB nie zastała Kornela Makowieckiego w jego domu – opozycjonista uniknął internowania, ponieważ przewoził akurat sprzęt poligraficzny. Pół roku później był jednym z założycieli Solidarności Walczącej, stając się tym samym na kolejne sześć lat najbardziej poszukiwanym przez władze opozycjonistą. SB udało się go aresztować dopiero 7 listopada 1987 r. W kwietniu 1988 r. został wyrzucony na Zachód. Gdy w sierpniu tego roku wybuchły strajki, Kornel Morawiecki podjął decyzję o powrocie do kraju.

– Wróciłem przez Czechosłowację, używając paszportu kolegi. Chciałem być bliżej walczących rodaków – mówi „Historii Do Rzeczy” Kornel Morawiecki.

Gdy jednak w końcu sierpnia lider Solidarności Walczącej przekroczył granicę PRL, akcja strajkowa właśnie się kończyła. Lech Wałęsa po spotkaniu z Czesławem Kiszczakiem (byli na nim obecni również Stanisław Ciosek i bp Jerzy Dąbrowski) zaapelował o zawieszenie protestów. Było to preludium do rozmów w Magdalence.

– Uważałem, że wygaszenie strajków było grą skrojoną pod zamiary władz komunistycznych. Lech Wałęsa już wtedy odgrywał rolę hamulcowego zbliżających się przemian i narastającego oporu społecznego – twierdzi Kornel Morawiecki.

Jednak były lider Solidarności Walczącej daleki jest od określania Magdalenki mianem „zdrady” lub „targowicy”. – Nie uważam wszystkich, którzy brali udział w tych negocjacjach, za zdrajców. Porównanie do targowicy przestaje mieć sens, gdy spojrzymy na efekty tych rozmów. Po targowicy Polska straciła niepodległość, a po okrągłym stole jednak ją odzyskała, choć nie jest to ta, przez nas wymarzona, Rzeczpospolita Solidarna. Dzisiejszy stan nazywam „półniepodległością” – jesteśmy wprawdzie niezależni od zewnętrznych sił, ale nasze własne elity nie działają w interesie narodu. Dopóki to się nie zmieni, dopóty nie będziemy mieli pełnej niepodległości – twierdzi Kornel Morawiecki [wypowiedź z lutego 2015 r. - przyp. red.]. I dodaje: – Magdalenka i okrągły stół to dla mnie symbole braku wiary i wyobraźni. Uczestnicy tych gremiów nie wyobrażali sobie, że stać nas na pokonanie komunizmu. Okrągły stół był popierany przez polską inteligencję, polski Kościół, w pewnym sensie także przez papieża oraz praktycznie wszystkie media i liderów świata zachodniego. Czy wszyscy oni nas, Polaków, zdradzili? Tutaj nie o to chodzi, ale trzeba powiedzieć wprost, że ich „realizm” okazał się miałki – mówi Kornel Morawiecki.

Okrągły stół nie przewidywał rządów demokracji ani wyjścia wojsk sowieckich. Zakładał jedynie przeprowadzenie reformy systemu, co dla środowiska Solidarności Walczącej było nie do przyjęcia. – Gdyby opozycyjno-solidarnościowa strona jasno przedstawiła przed rozmowami z komunistami dalekosiężne cele zakładające upadek systemu, być może Solidarność Walcząca inaczej patrzyłaby wtedy na te układy – mówi były lider organizacji. „Konstruktywna opozycja”, o której mówił gen. Wojciech Jaruzelski, to po prostu taka opozycja, która godziła się na trwanie zreformowanego systemu komunistycznego.

Co powinno się zdarzyć w Polsce zamiast Magdalenki i okrągłego stołu?

– Trzeba było poczekać jeszcze trochę, aż komuniści oddadzą całą władzę i zgodzą się na upadek systemu. Taki scenariusz był już wówczas na wyciągnięcie ręki – mówi Kornel Morawiecki. – A później trzeba było bezwzględnie rozliczyć komunę i nie dopuścić do rabunkowej wyprzedaży majątku narodowego zbudowanego pracą pokoleń.

Artykuł został opublikowany w 3/2015 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.