Białoruska ruletka
  • Maciej PieczyńskiAutor:Maciej Pieczyński

Białoruska ruletka

Dodano: 
Aleksander Łukaszenko
Aleksander Łukaszenko Źródło: fot. Mikhail Svetlov/Getty Images
„Bogu świeczkę, a diabłu ogarek” – tym przysłowiem można streścić hazardowe gry dyplomatyczne Łukaszenki między Wschodem a Zachodem

Nazwać go „prorosyjskim satrapą” to jakby nie powiedzieć o nim nic. „Białoruskie standardy” to być może najgorsza z możliwych w świecie polityki międzynarodowej inwektyw. Nawet reżim Putina nie doczekał się takiego uwiecznienia we frazeologii. Prezydent Białorusi dba zresztą usilnie o to, by jego nazwisko zapisało się na trwałe nie tylko w historii, lecz także w popkulturze. Być może gdyby nie został satrapą, byłby wziętym publicystą. Zwracającym na siebie uwagę nie tyle ze względu na dalekowzroczność i umiejętność rozumienia rzeczywistości (te zdolności nigdy nie były jego mocną stroną, a obecnie zdaje się być ich w zasadzie pozbawiony), ile z uwagi na rozbrajającą szczerość i barwny język, który jest kopalnią przyciągających uwagę, oryginalnych cytatów. Gdy Guido Westerwelle, jeszcze jako szef niemieckiego MSZ, krytykował system panujący na Białorusi, Aleksander Łukaszenko odpowiedział: „Kimkolwiek on jest – lesbijką czy gejem, ten który ostatnio krzyczał o dyktaturze... Kiedy to usłyszałem, to pomyślałem: »Lepiej być dyktatorem niż gejem«, ale Bóg z nim”. Dekadę temu w dość osobliwy sposób przyznał się do fałszowania wyników wyborów prezydenckich… na swoją niekorzyść. „Na Łukaszenkę zagłosowało 93,5 proc. wyborców. Ale powiadają, że to nie jest europejski wskaźnik. Zrobiliśmy więc 86 proc.” – oświadczył ukraińskim dziennikarzom na konferencji prasowej. Raz mówił, że Białoruś tworzy z Rosją „de facto jedno państwo”, innym razem twierdził, że „niepodległość jest święta jak dogmaty chrześcijaństwa”. W 2014 r., gdy Putin upokorzył Ukrainę, „odzyskując Krym” przy aprobacie większości społeczeństwa rosyjskiego, Łukaszenko potępił aneksję półwyspu, zapewniając jednocześnie, że nie pozwoli na analogiczne zajęcie terytorium Białorusi. Bał się powtórzenia obu aktów ukraińskiego scenariusza: zarówno interwencji Kremla, jak i poprzedzającego tę agresję Majdanu. A jednocześnie umiejętnie wystąpił w roli mediatora między Rosją a Zachodem, ogrywając tym samym i marginalizując polską dyplomację, pretendującą do tej roli. W końcu to „porozumienia mińskie” są jedynym jak dotąd obowiązującym (inna sprawa, jak przestrzeganym) wariantem wyjścia z kryzysu na Ukrainie.

Urok dyktatora

W ostatnich miesiącach narastał konflikt Łukaszenki z Kremlem. Rosja nie zgodziła się na obniżkę cen gazu sprzedawanego białoruskiej spółce Gazpromu. Białoruskie firmy przestały więc płacić pełne rachunki spółce, która sprawę skierowała do arbitrażu. Moskwa w odwecie o 40 proc. ograniczyła dostawy ropy naftowej do białoruskich rafinerii, tym samym pozbawiając Mińsk głównego źródła dochodów, jakim jest eksport produktów naftowych. Do tego wszystkiego doszedł spór o lotniczą bazę wojskową, którą Rosjanie chcą wybudować na Białorusi. Łukaszenko jest tej inicjatywie niechętny. Co innego bowiem ścisła zależność polityczna i gospodarcza, a co innego realna obecność na terytorium Białorusi rosyjskich wojsk. Chociaż z drugiej strony armia Putina i tak wkroczy na Białoruś jesienią – w ramach ćwiczeń „Zapad 17”, i zapewne w dużej mierze od lojalności Łukaszenki zależy, czy po zakończeniu manewrów oddziały wrócą za wschodnią granicę. Tak czy inaczej „ostatni dyktator Europy” w obliczu konfliktu z Rosją stał się dla Zachodu potencjalnie atrakcyjnym partnerem. Polska dyplomacja zwróciła się do białoruskiego prezydenta życzliwym tonem, sugerując m.in. wygaszanie niewygodnej dla niego telewizji Biełsat.

Całość dostępna jest w 13/2017 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także