Niemcy biją „naszych”?
  • Rafał A. ZiemkiewiczAutor:Rafał A. Ziemkiewicz

Niemcy biją „naszych”?

Dodano:   /  Zmieniono: 

Zaledwie wieczorem nieoceniony red. Sobieniowski z TVN ogłosił, że niezbitym dowodem ocalenia przez Radosława Sikorskiego Ukrainy i świata jest to, iż pochwaliła go niemiecka gazeta. A tu następnego poranka inna niemiecka gazeta ogłosiła, że szef eurokampanii PO Jacek Protasiewicz jest pijaczyną i awanturnikiem. Konfundująca sytuacja i rządowe media, przyuczone czerpać z nich jak z krynicy słuszności, na chwilę się zawahały, nim stanęły ostatecznie po stronie europosła i przyjęły wyjaśnienie, że to on padł ofiarą napaści niemieckiego celnika, przed którym bronił Ukraińców. Jak należało się spodziewać, najbardziej oburzeni tą germańską napaścią na prominenta PO są ci, którzy ongiś najgłośniej wyszydzali skargi pobitego Rokity.

Wyjaśnienia padają na podatny grunt, bo niejeden Polak miał okazję zapoznać się w podróży z chamstwem i butą, jaka od czasu do czasu wyłazi z „rasy panów”, szczególnie od kiedy niemieckie elity zaczęły dokładać starań, by kultem „niemieckich ofiar” oraz załganymi serialami wyleczyć swój naród z poczucia wstydu i winy. Opowieść Protasiewicza ma jednak jedną drobną wadę: jeśli we wtorkowy wieczór padł ofiarą zupełnie skandalicznej napaści, został bez powodu sponiewierany i skuty przez niemieckich funkcjonariuszy, to powinien podnieść larum natychmiast po wydostaniu się z łap oprawców. Skoro – do czasu, gdy sprawy nie nagłośnił niemiecki tabloid – siedział jak mysz pod miotłą, najwyraźniej pragnąc, by o sprawie było cicho, to widać sam miał poczucie jej niejednoznaczności.

Pan Protasiewicz pozostał całkowicie bezkarny po aferze w dolnośląskiej PO − wystarczyło, że Donald Tusk okazał mu demonstracyjnie swoje poparcie, a sprawę nie tylko ukręcono, ale także awansowano Protasiewicza na szefa kampanii wyborczej i powierzono mu funkcję głównego harcownika, oskarżającego opozycję o „podpalanie” już nie tylko Polski, ale także Ukrainy.

Nic dziwnego, że z takim poparciem troszkę mu się zakręciło w głowie. A tu sprowadził go do parteru prosty celnik. Tyle że niemiecki. Tutaj może sobie koleś kolesiów pozwolić na wszystko, ale we Frankfurcie − maul halten. Trudno o znak bardziej wymowny.

Czytaj także