Dzisiaj w nocy USA przeprowadziły atak na bazy wojskowe pozostające pod władzą prezydenta Syrii Baszara el-Asada. Bombardowanie to odpowiedź Stanów Zjednoczonych na atak chemiczny do którego doszło we wtorek. Jak podaje Pentagon, USA użyły w nocnym ataku 59 pocisków Tomahawk wystrzelono z dwóch amerykańskich okrętów znajdujących się na Morzu Śródziemnym.
Czytaj też:
Odwet za atak chemiczny. USA zaatakowały bazę lotniczą w Syrii
Jednorazowa interwencja czy początek konfliktu?
Jak podkreślają media, nocny atak USA na Syrię to pierwsza tak zdecydowana reakcja Zachodu na rozpoczętą sześc lat temu wojnę.
Miejscowe źródła w Syrii podkreślają, że w ataku nie ucierpieli cywile, ale zniszczony został tylko sprzęt wojskowy. Jednocześnie gubernator miasta Himms oskarża amerykanów, że uszkodzili infrastrukturę używaną do walki z tzw. Państwem Islamskim. Syryjskie siły wojskowe nie potwierdził jednak tej informacji. Nieoficjalne źródła podają, że w ataku zginęło czterech żołnierzy.
Władze USA zapewniły, że celem operacji nie było zaostrzenie sytuacji międzynarodowej, a o ataku poinformowano wcześniej wojska rosyjskiej, które mógłby znajdować się na ostrzelanym terytorium. Wiadomo, że w ataku nie ucierpieli rosyjscy żołnierze.
Media spekulują, że nocny atak może sprowokować ostrą odpowiedź ze strony syryjskiego prezydenta. W regionie Syrii stacjonują setki amerykańskich żołnierzy, którzy mogą być narażeni na niebezpieczeństwo.
Przypomnijmy, że zdecydowaną interwencję w wypadku dojścia do ataków chemicznych w Syrii zapowiadał były prezydent USA Barack Obama. Prezydent chociaż rozpoczął operację przeciwko tzw. Państwu Islamskiemu, ostatecznie kiedy doszło do ataku chemicznego nie zdecydował o żadnych działaniach.