Egzekucja w Boże Narodzenie

Egzekucja w Boże Narodzenie

Kościół w Połańcu, z którego wracali po pasterce mordercy, ofiary i świadkowie
Kościół w Połańcu, z którego wracali po pasterce mordercy, ofiary i świadkowieŹródło:Wikimedia Commons
  • Marcin BartnickiAutor:Marcin Bartnicki
Dodano: 
18-latka w piątym miesiącu ciąży, jej mąż i 12-letni brat zostali brutalnie zamordowani. Ponad 30 świadków przysięgało całując krzyż, że zachowa to w tajemnicy. Niektórzy milczą do dziś. Zbrodnia połaniecka pokazała, że PRL nie potrafi ukształtować nowych, socjalistycznych obywateli, a pozornie potężna kontrola państwa ma w wielu miejscach charakter fasadowy.

12-letni Miecio pada potrącony przez taksówkę. Z jadącego za nią autobusu pełnego ludzi wyskakuje kierowca i jeden z pasażerów. Katują kluczem do kół 25-letniego Stanisława Łukaszka, który próbuje pomóc dziecku. Jego 18-letnia żona jest w piątym miesiącu ciąży, ucieka w pole. Krzyczy: "darujcie mi życie, nie zabijajcie mnie!". Napastnicy doganiają ciężarną kobietę i roztrzaskują jej głowę tym samym narzędziem. Żyjące jeszcze ofiary są brutalnie dobijane.

Wszystko to obserwuje ponad 30 pasażerów niebieskiego sana, z którego chwilę wcześniej wyskoczyli mordercy. W drzwiach autobusu stoi Stanisław Kulpiński, który grozi: kto wyjdzie, spotka go ten sam los. Gdy mordercy gonią dziewczynę, jeden ze świadków wydostaje się na zewnątrz. Podbiega do 18-latki i... oświetla ją latarką. Teraz przez okna sana widać wyraźnie, jak kierowca zadaje ciosy. Słychać krzyki i jęki umierających. Nikt nie reaguje.

Ta wstrząsająca zbrodnia wydarzyła się w 1976 r., w Boże Narodzenie, a świadkami byli ludzie wracający z pasterki. Wszyscy całowali krzyż i potwierdzali własną krwią, że zachowają tajemnicę. (Artykuł opisujący szczegóły zbrodni i procesu publikujemy w kwietniowym wydaniu miesięcznika "Historia Do Rzeczy").

Pustka PRL

Wiesław Łuka, dziennikarz, który relacjonował proces i opisał go w książce "Nie oświadczam się", świetnie oddał mentalność środowiska, w którym dokonała się zbrodnia. Pytał świadków, zbrodniarzy i rodziny ofiar o źródła zasad moralnych, którymi kierują się w życiu. Zobaczył pustkę.

Pokazał obraz społeczności, w której przez dziesięciolecia zawodziły wszystkie instytucje społeczne. Łuka nie mógł oczywiście napisać tego wprost. Jak wskazał w rozmowie z Grzegorzem Wysockim dla WP.PL, cenzura domagała się nawet usunięcia sformułowań o zimnym wietrze wiejącym ze wschodu, chociaż pozwalała na krytykę pojedynczych błędów władz na niższych szczeblach. Dziś wnioski z jego obserwacji wydają się jednak oczywiste.

W Zrębinie, w którym urodzili się kaci, świadkowie i ofiary, w czasie wojny były łapanki, egzekucje, wywożenie na roboty przymusowe, wreszcie walka z bronią w ręku. Starsi mieszkańcy pamiętali, jak Niemcy dla zabawy strzelali do żydowskiego dziecka na rynku pobliskiego Połańca. W okolicy walczyli partyzanci z wszelkich ugrupowań - od Armii Ludowej, po Narodowe Siły Zbrojne - niekiedy również przeciw sobie. Swoje zrobiły też wielkie armie i grupy zwykłych bandytów.

Uderzająca obojętność wobec dokonującej się brutalnej zbrodni nie była przypadkowa. Traumatyczne przeżycia, państwowy ateizm, być może również brak charyzmatycznego kapłana, który potrafiłby dotrzeć z przesłaniem do każdego z osobna, zniszczyły ludzi na całe dekady. Gdy społeczność zdystansowała się od Kościoła (a może nigdy nie była z nim silnie związana?), powstała pustka.

Myślenie magiczne

Jeden ze świadków twierdził, że z rozważaniami o moralności spotkał się po raz pierwszy w programie telewizyjnym, gdy miał ponad 20 lat. W szkole nikt nic na ten temat nie mówił. Uczył się tylko na pamięć kilku wierszy, ale niewiele z nich zrozumiał. Dla innego z mieszkańców Zrębina największym autorytetem był porucznik z KBW, który w czasie obowiązkowej służby wojskowej opowiedział mu, że życie powstało w wyniku ewolucji. To właśnie wojsko i kolejne wojny były dla starszych mężczyzn szkołą życia. Szkołą, która często uczyła tylko zabijać.

Aparat państwowy, szczególnie system edukacji, nie był w stanie wypełnić tej pustki, więc zrobiło to myślenie magiczne. Wiara wielu ludzi, którzy 24 grudnia ruszyli "na pasterkę", żeby pić wódkę, miała więcej wspólnego z magią niż z prawdziwym chrześcijaństwem. Łuka tak scharakteryzował jednego ze świadków: "Trzy razy w życiu przysięgał: raz przy pierwszej komunii, raz w autobusie po zbrodni, no i u wiejskiego aktywisty. Pierwsza przysięga na pewno podobała się Panu Bogu, druga i trzecia pan Zdzisiek ma wątpliwości, czy się podobała. Uważa tak: te przysięgi też wiązały; krew była, świeca i tyle starszych osób całowało krzyż".

Nie był to jedyny przypadek myślenia magicznego. Żona jednego ze sprawców rozpowiadała, że wymodliła w kościele samobójstwo ojca kluczowego świadka. Porady u wróżki ws. składania zeznań szukał nawet ormowiec. Suszę, która nastała po zbrodni, społeczność powszechnie przypisywała wyrządzonemu wcześniej złu.

Taka pustka istniała w wielu miejscach w Polsce. III RP wniosła tam niewiele. Dziennikarze, którzy co jakiś czas odwiedzają Zrębin mówią o odnowionych domach i lepszych samochodach. I o świadkach, którzy do dziś utrzymują, że w nocy z 24 na 25 grudnia 1976 r. na szosie pod Zrębinem wydarzył się wypadek.