Co ósmy Amerykanin chciał eksterminacji wszystkich Japończyków

Co ósmy Amerykanin chciał eksterminacji wszystkich Japończyków

Tokio po nalocie 10 marca 1945 r.
Tokio po nalocie 10 marca 1945 r. Źródło:Wikimedia Commons
  • Marcin BartnickiAutor:Marcin Bartnicki
Dodano: 
13 proc. Amerykanów zapytanych w 1944 r. o to, co zrobić z Japonią po wojnie, odpowiedziało: zabić wszystkich Japończyków. Amerykańska armia systematycznie wprowadzała ten postulat w życie. To skutek stosowanej przez Japończyków taktyki Sankō-sakusen - "trzech wszystkich" - wszystko zabijać, palić i grabić.

W listopadzie 1944 r. Amerykanie przeprowadzili pierwszy duży rajd bombowców na Tokio i prowadzili ciężkie walki m.in. na Filipinach. Opinia publiczna w USA była informowana o pierwszych atakach kamikaze i licznych zbrodniach popełnionych przez japońskich żołnierzy. Prace nad bombą atomową były już zaawansowane, a przewaga w powietrzu pozwalała Amerykanom na niszczenie całych wielkich miast w nalotach dywanowych.

W tym samym czasie Amerykański Instytut Opinii Publicznej przeprowadził, a następnie 20 grudnia opublikował wyniki badań sondażowych, w których zapytano obywateli USA o to, co zrobić z Japonią po wygraniu wojny. Co trzeci Amerykanin chciał zniszczenia Japonii jako bytu politycznego lub podziału kraju. 28 proc. domagało się nadzoru i kontroli nad Japonią, a 13 proc. odpowiedziało: zabić wszystkich Japończyków. Tylko 8 proc. chciało reedukacji poddanych cesarza.

Zdjęcia lotnicze Tokio przed i po bombardowaniach 10 marca 1945 r.

W grudniu 1944 r. wynik wojny na Pacyfiku był już przesądzony. Zakończenie konfliktu przedłużała tylko desperacka walka Japończyków. Aby przyspieszyć zwycięstwo, Amerykanie dokonywali nalotów, które trudno określić inaczej niż jako eksterminację cywilów. Celem bombardowań były nie tylko obiekty wojskowe, ale całe miasta, również zwykłe dzielnice mieszkalne. Efekt: 66 kompletnie zniszczonych miast i śmierć 250-900 tys. Japończyków.

Najwięcej ofiar pochłonął nalot dywanowy na Tokio przeprowadzony w nocy z 9 na 10 marca 1945 r. 346 samolotów B-29 zeszło na wysokość poniżej jednego kilometra i zrzuciło 1,7 tys. bomb zapalających z napalmem i fosforem. W mieście dominowała drewniana zabudowa, która błyskawicznie stanęła w płomieniach. Temperatura na ulicach przekraczała 1200 stopni, topił się asfalt i stal. Sytuację pogorszył silny wiatr wiejący z prędkością kilkudziesięciu kilometrów na godzinę. Przez miasto przetoczyły się burze ogniowe, przed którymi nie było ucieczki.

Jednej nocy zginęło 100-200 tys. ludzi. Więcej niż w wybuchu bomby atomowej. Bez dachu nad głową pozostał milion mieszkańców miasta. To skutki tylko jednego z kilkunastu ataków bombowych wymierzonych w Tokio. Zrzucenie dwóch bomb atomowych nie było więc żadnym przełomem, ale kontynuacją strategii masowej zagłady ludności cywilnej, stosowanej przez Amerykanów na Pacyfiku od wielu miesięcy.

Ofiary bombardowania Tokio, 10 marca 1945 r.

Amerykańska opinia publiczna nie tylko akceptowała takie ataki, ale w znacznej części była dumna z podobnych zwycięstw na froncie. To skutek stosowanej przez Japończyków taktyki Sankō-sakusen - "trzech wszystkich" - wszystko zabijać, palić i grabić. Jeszcze przed wybuchem wojny w ówczesnej stolicy Chin - Nankinie, Japończycy zamordowali ok. 350 tys. ludzi i zgwałcili 20-80 tys. kobiet. Mordowanie jeńców, cywilów na podbitych terenach i zmuszanie kobiet do prostytucji było standardową praktyką stosowaną zupełnie oficjalnie przez japońską armię.

Amerykańska akceptacja do zastosowania środków ostatecznych nie wzięła się więc znikąd. Dziś setki tysięcy cywilów płonących żywcem w japońskich miastach to wstydliwy element wojny, którego trudno doszukać się w amerykańskich filmach. Podobnie jak poparcia amerykańskiej opinii publicznej, dla tego typu działań.

Czytaj też:
Historyczne sondaże - zapomniane fakty z II wojny światowej
Czytaj też:
Poparcie Niemców dla eksterminacji Polaków i Żydów było masowe nawet po wojnie