Monsieur Mniejsze Zło
  • Rafał A. ZiemkiewiczAutor:Rafał A. Ziemkiewicz

Monsieur Mniejsze Zło

Dodano: 
Emmanuel Macron
Emmanuel Macron Źródło: PAP/EPA / FREDERIC SCHEIBER

Jeśli Marine Le Pen wygra wybory, to prawie na pewno francuska lewica i establishment wypowiedzą posłuszeństwo demokracji i wejdą na ścieżkę wojenną – tak jak było to na Węgrzech, w Polsce i w USA. Tu jednak mieć będziemy sytuację dla irredenty dużo korzystniejszą. Po pierwsze, Francja jest przeżarta lewicą w dużo większym stopniu niż wspomniane kraje, i jej postępactwo jest jeszcze bardziej niż gdzie indziej sfanatyzowane. Po drugie, w tej irredencie wystąpi potężny czynnik trzeci – żyjący we Francji muzułmanie, którzy nie ukrywają, że traktują ten kraj jako swoją ziemię obiecaną przez Proroka i jego imamów na zasiedlenie.

W wyborach dostali oni od tychże imamów polecenie głosowana na Macrona – kandydata taktycznie określanego w mediach mianem „centrowego”, choć on sam nie ukrywa, że z europejskich sił politycznych najbliżej mu do ALDE Guya Verhofstadta. Gdyby Macron przegrał, muzułmanie na pewno znajdą się w obozie wrogów Le Pen, zresztą ona sama będzie się starała ich właśnie jako swego głównego przeciwnika spozycjonować. Ale chyba nikt nie sądzi, że sojusz prawowiernych muzułmanów z francuskim odpowiednikiem Palikota może być czymkolwiek więcej niż tylko taktyką. Kto z grubsza zainteresował się ich nauką, wie, że imamowie mają mniej krwiożerczy stosunek do chrześcijan, na których zamierzają „tylko” narzucić wysoki podatek, niż do postępaków – ci będą musieli się nauczyć fruwać z dachów i polubić chłostę oraz kamienowanie. Proszę mnie nie pytać, dlaczego w takim razie lewactwo tak gorliwie wspiera imigrację i islamizację. Za Leninem i jego następcami też swego czasu liderzy Zachodu wręcz biegali, błagając, aby kupiono od nich sznur, na którym mieli zostać powieszeni.

Muzułmanie będą przede wszystkim grać na wzajemne wyniszczanie się białych, stopniowo poszerzając enklawy szariatu i obejmując władzę nad całym państwem. Czas pracuje dla nich, co dopiero mówić o demografii.

Oczywiście, perspektywa wyborczego zwycięstwa Le Pen jest mało prawdopodobna. Ale to oznacza tylko, że ten sam proces odbywać się będzie wolniej. Trudno jest znaleźć przykład równie nieporywającego polityka, jak francuski „monsieur mniejsze zło”. Facet nie ma żadnej wizji, żadnego pomysłu poza zablokowaniem dostępu do władzy Frontowi Narodowemu – a jeśli on mimo to do władzy dojdzie, to poza odebraniem mu tej władzy (jeśli ktoś widzi jakieś podobieństwa, to przypominam swoje stwierdzenie sprzed lat: Polska trendsetterem narodów!). Ale przecież programu „żeby nadal było, jak kiedyś było” nie da się realizować w sytuacji, gdy chwieją się podstawy, na których dawny ład zbudowano, i w ogóle „przemija postać świata”. Co taki człowiek może naprawić, co zmienić? Nie chcę się wyrażać.

Prawdopodobne zwycięstwo Macrona będzie więc tylko przedłużaniem konwulsji Francji i Unii Europejskiej. Inwestowanie w niego przez eurokrację i krajowy establishment przypomina beznadziejne podtrzymywanie pół wieku temu przez USA rozmaitych przegniłych do cna reżimów w krajach Trzeciego Świata, wbrew oczywistym dowodom, że muszą one w końcu upaść i że popierając satrapów wpycha tylko Wolny Świat te kraje w objęcie komunistów.

Najbardziej mnie śmieszy nazywanie tego, co dzieje się we Francji, „wyborami”. A jaki to wybór? Podczas, gdy cały Zachód wierzył, że stworzył ustrój idealny, demokrację liberalną, i ten ustrój stanowi „koniec historii”, i nie ma już w ogóle czym się martwić – demokracja w istocie wyzionęła ducha. Zostały z niej tylko wybory, ale i one niczego nie rozstrzygają, bo przy pierwszej próbie odstawienia od koryta dotychczasowe warstwy uprzywilejowane bez cienia zażenowania wymawiają im posłuszeństwo. Skoro odrzuciły przykazania, Boga i wszelki absolut, to dlaczego miałyby upierać się przy wierze w wyższą rację arytmetycznej większości, skoro narzędzia sterowania masami przestały działać i wybory zamiast gwarantować status quo naruszają go?

W kontekście tych francuskich konwulsji tokowanie odsuniętych elit III RP o „obronie wolności”, „zagrożeniu demokracji” czy domaganie się delegalizacji ONR, dlatego, że nie przejawia wobec fetyszu demokracji wymaganej przez establishment pokory (młode pokolenie nie jest przecież ślepe ani głupie i widzi, iż rzekomo najdoskonalsze i stanowiące chwalebny „koniec historii” urządzenie społeczne po prostu nie działa, że dziś jest tylko maską dla rządów amoralnej oligarchii) nawet nie są już śmieszne, tylko po prostu budzą politowanie. Świat kompletnie wymknął się wyobrażeniu elit, „demokracja liberalna” okazała się zaprzeczeniem demokracji jako takiej (tak jak i „demokracja socjalistyczna” – to słowo jak widać nie znosi przymiotników) i jeśli nie zniszczyła republik do końca i nieodwracalnie, to w każdym razie mocno zagroziła funkcjonowaniu republikańskich mechanizmów. A ci tam odprawiają na jej cześć jakieś puste rytuały, nie chcąc dostrzec co się stało! Zupełnie jak biedni Aborygeni z filmu „Mundo Cane”, stawiający z gałęzi i słomy makiety samolotów, które z końcem wojny przestały nagle na ich wyspę przylatywać.

Ja osobiście nie tracę nadziei, że tu, u nas, uda się republikę odbudować i uczynić wystarczająco silną, by zapewniła narodowi polskiemu byt i ochronę w nadchodzących trudnych dziesięcioleciach. Ale dla takiej Francji nie widzę nadziei. Może tylko dla tych nielicznych sprawiedliwych, którzy w porę wyemigrują do białej, katolickiej Polski i zdołają się tu zasymilować.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także