Konspiracje i prowokacje
  • Sławomir CenckiewiczAutor:Sławomir Cenckiewicz

Konspiracje i prowokacje

Dodano: 
Oddział NZW Mieczysława Dziemieszkiewicza "Roja" w 1948 r.
Oddział NZW Mieczysława Dziemieszkiewicza "Roja" w 1948 r. Źródło: Instytut Pamięci Narodowej
Nasza powojenna współpraca wywiadowcza z Amerykanami i Brytyjczykami okupiona została wykonaniem dziesiątków wyroków śmierci na kurierach, konspiratorach i żołnierzach podziemia pojmanych w ramach kombinacji operacyjnych MBP. Amerykanie faszerowali agentów KGB autentycznymi informacjami na temat operacji w Europie Wschodniej z wykorzystaniem antykomunistycznego podziemia cywilnego i zbrojnego. W ten sposób po raz kolejny zdradzono polskich kurierów i „ostatnich leśnych”.

Jeden z najbardziej inspirujących dla mnie artykułów poświęconych powojennej konspiracji antykomunistycznej wyszedł spod pióra śp. Janusza Kurtyki. W tekście „Światy przeciwstawne: komunistyczna bezpieka wobec podziemia niepodległościowego” („Pamięć i Sprawiedliwość” 2004, nr 1) Kurtyka miał odwagę zaproponować podział powojennej konspiracji na trzy podokresy: autentyczną (1944–1946), kontrolowaną (1947–1948) i fikcyjną (1948–1952).

W powszechnej fascynacji drugą konspiracją umyka często zasygnalizowana przez zmarłego prezesa IPN tragiczna prawda o konsekwencjach zderzenia naszego podziemia z komunistycznymi tajnymi służbami. A przecież daleko idąca kontrola, a później w dużej mierze polityczno-konspiracyjna fikcja podziemia wynikała nie tylko z siły i bezwzględnej przewagi komunistów oraz ich aparatu przemocy, ale i z błędów wielu „ostatnich leśnych” i ich emigracyjnych protektorów. I nie chodzi tutaj wcale o trwanie w oporze czy nawet naiwne poddanie się procesowi „ujawnienia” w 1947 r., ani nawet o naiwną wiarę wielu przesłuchiwanych „wyklętych” w dobrą wolę przesłuchujących ich funkcjonariuszy MBP. Chodzi o nieprzestrzeganie reguł konspiracji zarówno przez struktury podziemia w kraju, jak też tworzących bazy wypadowe i siatki kurierskie polskich uchodźców w „polskim Londynie” i w zachodnich strefach okupacyjnych Niemiec.

Kontrola i fikcyjność wielu działań podziemia z lat 1947–1952 wynikały również z charakteru współpracy wywiadowczej polskiej emigracji z zachodnimi aliantami, której początki sięgają 1945 r. Jednym z najważniejszych problemów, przed którym stanął wówczas rząd RP na uchodźstwie, było zachowanie łączności z okupowanym przez Sowietów krajem. Chodziło w pierwszym rzędzie o wspomaganie konspiracji antykomunistycznej poprzez przerzut broni i pieniędzy, a tym samym podtrzymanie oporu, w obliczu – jak się wówczas wydawało – rychłego wybuchu III wojny światowej pomiędzy „wolnym światem” a Sowietami.

Na informacjach „z pierwszej ręki” zależało też Zachodowi, który przecież notorycznie zdradzał nas podczas wojny, wpychając w ręce Stalina. Dziś wiemy, że nawet w okresie największego terroru w zniewolonej przez Sowietów Europie Wschodniej, ani w Londynie, ani w Waszyngtonie na dobrą sprawę nie myślano o zakwestionowaniu przyklepanego w Jałcie podziału świata na strefy wpływów. A mimo to Amerykanie i Brytyjczycy postanowili wykorzystać nasz ostatni powojenny potencjał do swojej wywiadowczej gry. Pomimo konsekwentnej odmowy uznania polskich władz legalnych w Londynie i dyplomatycznego poparcia dla warszawskich sowieciarzy spod znaku Bieruta i Osóbki-Morawskiego, zachodnie tajne służby przystąpiły do potajemnej budowy polskiej siatki kurierskiej na terenie Niemiec.

Omijały przy tym polskie władze uchodźcze z prezydentem Raczkiewiczem, a później Zaleskim na czele. „Bez zgody rządu polskiego w Londynie – mówił z przerażeniem emigracyjny działacz ludowy Jerzy Kuncewicz – Amerykanie zorganizowali w Niemczech oddział dla dywersji w Polsce, wciągając do tego szereg Polaków. Angażowani do tego oddziału otrzymują 180 dolarów gotówki na rękę, otrzymują ubezpieczenie na 10 tysięcy dolarów i urlop, co trzy miesiące z prawem bezcłowego wjazdu do Anglii lub Ameryki, czyli mogą szmuglować, co im się podoba”.

Kurierów werbowano na ogół spośród „dipisów” (od ang. displaced persons) na terenie obozów repatriacyjnych. W okupowanych Niemczech było ich blisko sto, a niemal przy każdym funkcjonowały komórki wywiadu brytyjskiego bądź amerykańskiego, namawiające Polaków do odbycia misji rozpoznawczych na terenie Polski Ludowej.

Jednak obozy „dipisów” i siatki wywiadowcze przerzucane do kraju były silnie spenetrowane przez agentów MBP. Często zdarzało się, że werbowani w obozach emisariusze wkrótce zostawali agentami komunistycznego wywiadu. W Warszawie dysponowano dokładną listą pracowników szkolących przerzucanych do kraju kurierów, znane były skrzynki adresowe i meliny graniczne, sporządzono również listę ponad 50 osób w Polsce, utrzymujących kontakty z emisariuszami z Niemiec. „Paczki do kraju idą zakamuflowane w konserwach (kompoty) – czytamy w jednym z donosów agenturalnych. – Zawierają instrukcje i pieniądze. Wszelką korespondencję z kraju chcą mieć via Anglia, bo przez Anglię przychodzą wiadomości z kraju pisane w książkach atramentem sympatycznym”.

Nasza powojenna współpraca wywiadowcza z Amerykanami i Brytyjczykami okupiona została wykonaniem dziesiątków wyroków śmierci na kurierach, konspiratorach i żołnierzach podziemia pojmanych w ramach kombinacji operacyjnych MBP. Z ujawnionych w ostatnich latach dokumentów amerykańskich tajnych służb wynika, że w ramach gier kontrwywiadowczych nakierowanych na wykrycie sowieckich kretów w CIA i SIS, Amerykanie faszerowali agentów KGB autentycznymi informacjami na temat operacji w Europie Wschodniej z wykorzystaniem antykomunistycznego podziemia cywilnego i zbrojnego. W ten sposób po raz kolejny zdradzono polskich kurierów i „ostatnich leśnych”. „Owoce” tych koronkowych akcji szybko dotarły do „polskiego Londynu” i zdezintegrowały życie polityczne polskiej emigracji. Przedwojenny senator Tadeusz Katelbach w liście do gen. Kazimierza Sosnkowskiego z 1952 r. pisał, że „na utrzymaniu amerykańskim znajduje się już obecnie cały legion osób z naszego życia politycznego. Gdyby jednego dnia Amerykanie cofnęli temu legionowi i różnym imprezom pieniądze, byłoby to równoznaczne z zupełną katastrofą”. Symbolem zwątpienia w sens dalszego oporu przeciwko komunizmowi na emigracji stał się Stanisław Cat-Mackiewicz. Był tak wstrząśnięty legionem amerykańsko-brytyjskich agentów w szeregach „polskiego Londynu”, że sam postanowił wkroczyć na drogę konfidenckiej kolaboracji…, ale z reżimem w Warszawie.

Artykuł został opublikowany w 1/2013 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.