Kara śmierci za korupcję
  • Marcin BartnickiAutor:Marcin Bartnicki

Kara śmierci za korupcję

Dodano: 
Proces Juliana Blachowskiego oskarżonego o zabójstwo Gastona Koehlera-Badina, Sąd Okręgowy w Warszawie
Proces Juliana Blachowskiego oskarżonego o zabójstwo Gastona Koehlera-Badina, Sąd Okręgowy w Warszawie Źródło: NAC
W 1920 roku uchwalono ustawę, zgodnie z którą urzędnik dokonujący malwersacji lub przyjmujący łapówkę miał być skazywany na śmierć przez rozstrzelanie. To samo dotyczyło wręczającego łapówkę. Najsurowsze kary za przestępstwa gospodarcze wymierzało jednak nie państwo, a uzbrojeni w broń palną obywatele.

Ustawa obowiązywała do czerwca 1923 roku. Drakońska kara miała przestraszyć skorumpowanych urzędników, w praktyce jednak sądy były dla nich dość łagodne. Inaczej wyglądała sytuacja wojskowych, z których wielu - na mocy innej ustawy dotyczącej wojska - rzeczywiście zostało skazanych na śmierć. Istotny jest tu jednak kontekst historyczny - ustawy wprowadzono w czasie wojny polsko-bolszewickiej, w której rozstrzygał się nie tylko los niepodległej Polski, ale także milionów obywateli, których pod rządami bolszewików czekałby tragiczny los.

Gdy wojna dobiegła końca, a sytuacja zaczęła się stabilizować, ustawę o urzędniczej korupcji złagodzono. W czasie obowiązywania prawa nie prowadzono systematycznych badań korupcji, dlatego porównywanie sytuacji w ówczesnej Polsce do czasów późniejszych nie ma sensu. Twarde podejście do problemu pokazuje jednak, że poziom korupcji w latach 20. musiał być katastrofalny. Nie wszyscy na pierwszym miejscu stawiali bowiem budowę stabilnego, niepodległego państwa.

Fragment ustawy dotyczącej korupcji z 30 stycznia 1920 r.

Tworzenie nowej Polski napotykało na podobne problemy jak transformacja ustrojowa na początku lat 90. XX wieku. Sytuacja gospodarcza była zdecydowanie gorsza, co odbijało się głównie na zwykłych, niezamożnych obywatelach. Finansowa elita w trudnych czasach radziła sobie bardzo dobrze.

Sprzedaż Żyrardowa

Zatrudniające tysiące pracowników Zakłady Żyrardowskie po odzyskaniu niepodległości przeszły pod zarząd państwa. Jeszcze przed I wojną światową pracowało w nich 9 tys. ludzi. Do firmy należały osiedla, szpital i całe zaplecze socjalne miasta, które powstało wokół fabryk. W 1923 r. cały zespół przemysłowy - w praktyce niemal całe miasto - sprzedano francuskiej firmie Comptoir de l’Industrie Cotonnière. Francuzi mieli jedną trzecią akcji, co było udziałem wystarczającym do przejęcia całkowitej kontroli nad przedsiębiorstwem, a co za tym idzie, nad miastem.

Problem w tym, że minister przemysłu i handlu Władysław Kucharski sprzedał je za bezcen. Zrobił to w tym samym roku, w którym zniesiono ustawę przewidującą rozstrzeliwanie skorumpowanych urzędników. Francuzi po przejęciu zakładów szybko zredukowali zatrudnienie i zaczęli wywozić z Polski majątek firmy. Podobne kuriozalne transakcje nie były rzadkością. Monopol na produkcję zapałek w Polsce sprzedano za sześć milionów „pożyczki zapałczanej” szwedzko-amerykańskiemu finansiście Ivarowi Kreugerowi, przez co zwykłe zapałki stały się horrendalnie drogie. Również zyski z wydobycia ropy naftowej trafiały głównie do zagranicznych właścicieli.

„W grudniu 1924 r. PPS zażądała postawienia byłego ministra przed Trybunałem Stanu - pisze Sławomir Koper w książce «Afery i skandale drugiej Rzeczypospolitej». - Wniosek nie uzyskał wymaganej większości 3/5 głosów (zabrakło kilku głosów), a immunitet parlamentarny zapewnił Kucharskiemu bezkarność. Minister zrezygnował jednak z kariery politycznej, przechodząc do działalności gospodarczej”.

Francuscy przedsiębiorcy, którzy w praktyce przejęli całe miasto, traktowali pracowników jak poddanych w afrykańskiej kolonii. Zakłady upadały przez kolejne lata, a zyski maksymalizowano kosztem robotników. Całe zaplecze socjalne, włącznie ze szpitalem czy remontami domów były dla firmy zbędnym kosztem. Przez cięcia pracownicy tracili dostęp do resztek zdobyczy cywilizacyjnych, a prasa donosiła o kolejnych nadużyciach. Ludzie byli zwalniani z dnia na dzień z absurdalnych powodów. Francuzi uznali, że zarządzanie przez strach będzie najskuteczniejsze.

Państwo polskie długo nie było w stanie rozwiązać problemu, sprawiedliwość wymierzali więc sami obywatele. 26 kwietnia 1932 41-letni Juliusz Blachowski, pracownik przedsiębiorstwa, zastrzelił dyrektora naczelnego Zakładów Żyrardowskich. Szwajcar, który zarządzał firmą od 1925 r. padł od strzałów na ul. Mazowieckiej w Warszawie. Sprawca nie próbował uciekać i od razu przyznał się do morderstwa. Został skazany na pięć lat więzienia, ale wyszedł po odsiedzeniu połowy wyroku.

W czasie procesu Blachowskiego na jaw wyszły finansowe oszustwa Francuzów. Sprawa zakończyła się międzynarodowym skandalem. W 1934 r. fabryka znów znalazła się pod zarządem państwowym. Została odkupiona od rządu Francji, która przejąła akcje od głównego francuskiego udziałowca Marcela Boussaca. Okazało się, że w Żyrardowie dokonano malwersacji finansowych na kwotę co najmniej 25 mln zł w czasie, gdy tygodniowa pensja szeregowego pracownika w zakładzie wynosiła 10-15 zł.

Przekręt i obywatelska sprawiedliwość

Podobny finał miała sprawa Huberta Lindego, który przez dwa miesiące był ministrem skarbu (zastąpił go Władysław Kucharski) i prezesem Pocztowej Kasy Oszczędności, którą sam stworzył. W październiku 1925 r., po kontroli NIK, która wykazała szereg nieprawidłowości, został odwołany również z tej funkcji.

Hubert Linde

Linde został zastrzelony na ulicy na dwa dni przed ogłoszeniem wyroku sądu w sprawie oszustw w PKO. Strzelał sierżant Wacław Trzmielowski, który od razu przyznał się do morderstwa. Twierdził, że obawiał się zbyt łagodnego wyroku dla Lindego. "Zabiłem Lindego za zło, wyrządzone krajowi" - powiedział wręczając policjantowi rewolwer, z którego chwilę wcześniej strzelał.

Trzmielowski obserwował cały proces na sali sądowej. „Zdaniem jego, stan dzisiejszej Polski został spowodowany przez tego rodzaju ludzi, jak Linde, i on, słuchając świetnych przemówień obrońców, które podobnie jak mowa Lindego, wywołały wielkie wrażenie, obawiał się, że wyrok będzie uniewinniający” - pisała lokalna gazeta „Orędownik Ostrowski”.

Jeśli w II RP jakiś cywil rzeczywiście został zastrzelony za korupcję i malwersacje, to tylko dlatego, że karę wymierzył mu inny obywatel. Bez wyroku sądu.