Leszek Mroczkowski: Dla Polaków zakochanych we władzy ludowej byliśmy zwierzętami
  • Marcin BartnickiAutor:Marcin Bartnicki

Leszek Mroczkowski: Dla Polaków zakochanych we władzy ludowej byliśmy zwierzętami

Dodano: 
Leszek Mroczkowski
Leszek Mroczkowski Źródło: Nikoletta Maćkowiak
To co robili oficerowie, którzy nas przesłuchiwali, przechodzi ludzką wyobraźnię - wspomina Leszek Mroczkowski, żołnierz podziemia niepodległościowego, który w 1952 roku trafił do celi śmierci.

- Miałem dwóch takich przesłuchujących mnie ruskich. Oni potrafili z prawej, albo z lewej uderzyć, ale nie znęcali się tak, jak potrafią się znęcać Polacy - wspomina Mroczkowski. - Byli tak zakochani w tej władzy ludowej, że my dla nich byliśmy zwierzętami - dodaje.

Leszek Mroczkowski miał zaledwie 17 lat, gdy w 1948 roku został żołnierzem zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość”. Do jego zadań należało m.in. przeprowadzanie ludzi i przenoszenie przesyłek przez granicę z Czechosłowacją. Był także egzekutorem w oddziale wykonującym wyroki podziemia.

W 1952 roku wraz z kompanami z oddziału trafił na obławę zastawioną na inną grupę. Został postrzelony dwukrotnie w okolice kręgosłupa i raz w nogę. Stracił przytomność.

- Nikt nie robił mi żadnego opatrunku - zdechnie łobuz, to zdechnie - wspomina.

Przeżył i został przetransportowany do Urzędu Bezpieczeństwa do Wrocławia. To co tam przeżył, jest bardziej wstrząsające niż relacja z celi śmierci.

W piwnicy była taka 30-centymetrowa wnęka. Tam stawiano nagiego człowieka i zamykano kratę. Zamykano drzwi i przychodzono po 2-3 dniach - opowiada Mroczkowski.

Po serii tortur z biciem i przesłuchiwaniem na odwróconym stołku trafił pod sąd. - To był najdziwniejszy proces, jaki można sobie wyobrazić - relacjonuje Mroczkowski. W małym pokoju na ławce posadzono czterech oskarżonych. W pokoju znajdował się jeszcze tylko stół. Siedziało za nim trzech umundurowanych oficerów. Świadkiem był żołnierz KBW postrzelony w ramię podczas obławy na oddział Mroczkowskiego.

- Cały proces polegał na tym, że przyprowadzili tego żołnierza, a ten łobuz zeznał przed sądem, że ja nie dobiłem go tylko dlatego, że zaciął mi się automat. To była nieprawda. Nie chciałem nikogo dobijać, myślałem tylko o tym, żeby uciec - wspomina partyzant.

Leszek Mroczkowski usłyszał, że jest bandytą i nie może być dla niego litości. Został skazany na śmierć.

W celi śmierci w więzieniu przy ul. Kleczkowskiej we Wrocławiu siedział z trzema innymi skazanymi. Pierwszy wyrok wykonano na księdzu Wronie. Gdy rozstrzelano kolejnego współwięźnia, okazało się, że Mroczkowski ma szansę uniknąć śmierci - został wezwany na ponowną rozprawę.

- Moja matka sprzedała mieszkanie w Warszawie, a było ono wtedy szalenie drogie, bo całe miasto było zniszczone. Sprzedała wszystko, co miała i zapożyczyła się u znajomych i rodziny. Wynajęła adwokata, który nazywał się Maślanko (Mieczysław Maślanko, obrońca m.in. gen. Emila Fieldorfa „Nila” - przyp. red.). Jest to znana postać z koneksjami z rządem i sądem. Mógł robić wszystko, ale brał niesamowite pieniądze - mówi Leszek Mroczkowski.

Adwokat udał się do Wrocławia i odnalazł żołnierza KBW, który zeznawał w procesie Mroczkowskiego. Świadek wystąpił wcześniej z wojska. W obecności świadków złożył oświadczenie na piśmie, że nie pamięta, kto do niego strzelał, ani czy ktoś chciał go dobić, ponieważ był w szoku. - I na tej podstawie wznowiono proces, dostałem 12 lat. Moi koledzy, którzy byli moimi podwładnymi, dostali więcej, niż ja - wspomina żołnierz podziemia.

Trafił do więzienia we Wronkach. - To były jedne z paskudniejszych pomieszczeń więziennych, ale spotkałem tam wielu wspaniałych ludzi. Najgorsze z tego wszystkiego nie jest to, że przesiedziałem tam moje młode lata, ale to, że po wyjściu jeszcze długo uznawano mnie za bandytę - mówi Mroczkowski.

W 1980 r. Leszek Mroczkowski zaangażował się wraz z żoną w działalność w „Solidarności”. Za swoją działalność został odznaczony m.in. Orderem Virtuti Militari, Orderem Odrodzenia Polski i awansowany do stopnia podpułkownika w stanie spoczynku.

Źródło: DoRzeczy.pl