Gwardia Wareska - elitarna jednostka do zadań specjalnych

Gwardia Wareska - elitarna jednostka do zadań specjalnych

Dodano: 
Zaproszenie Waregów. Ruryk i jego brat przybywają na Ruś - obraz Wiktora Wasniecowa
Zaproszenie Waregów. Ruryk i jego brat przybywają na Ruś - obraz Wiktora Wasniecowa Źródło: Wikimedia Commons
Jedna z najlepszych organizacji zbrojnych w dziejach świata - gwardia wareska - rekrutowała się z wywodzących się ze Skandynawii wikingów. Była oddziałem do zadań specjalnych, któremu wypłacano gigantyczne wynagrodzenia. Jednak, aby dostać się do elitarnego korpusu, wojownik musiał zapłacić 16 funtów złota - cały kufer złotych monet.

„Jedni [Normanowie] i drudzy [Waregowie] mieli niebieskie oczy, lecz pierwsi nadawali sobie ten kolor sztucznie i usuwali rzęsy z powiek, barwa oczu drugich była naturalna. Pierwsi byli skorzy do ataków, ruchliwi i porywczy, drudzy szaleni i pałający gniewem. Tamtych nie można było powstrzymać w zapale pierwszego ataku, lecz szybko wyczerpywali się swym zapałem, ci ostatni byli mniej niecierpliwi, lecz nie szczędzili swej krwi i mieli w pogardzie swe ciało. Tacy żołnierze wypełniali krąg tarcz; nosili włócznie i topory o jednym ostrzu. Topory trzymali na ramionach, włócznie wystawiali ostrzem z każdej strony, pokrywając, by tak rzec, dachem wolną przestrzeń.”

W tak barwny sposób bizantyjski kronikarz Michał Psellos („Kronika”, XI w., przekład O. Jurewicz) opisał skandynawskich najemników walczących w greckiej armii, którzy stworzyli jedną z najlepszych organizacji zbrojnych w historii świata. Słynną gwardię wareską.

Zanim skandynawscy wojownicy dotarli do Bizancjum, śmiało poczynali sobie na Rusi Kijowskiej, gdzie wyprawiali się po łupy i niewolników. Przeważali wśród nich Szwedzi i wielu z nich postanowiło na Rusi zostać, by zająć się służbą najemną i handlem. Zaczęto ich nazwać væringjar (od słowa várar – przysięga - tak określano pierwotnie wojowników/kupców połączonych przysięgą wierności), czyli Waregami. Ci sprytni awanturnicy szybko odkryli dwie „żyły złota”: Dniepr i Wołgę, którymi płynęły bogactwa Wschodu. Wzdłuż tych rzecznych dróg handlowych założyli liczne faktorie i przyczółki, a kierując się tymi szlakami wodnymi na południe, znaleźli się o krok od najbogatszego miasta ówczesnego świata. Konstantynopola.

Pierwsze eskapady nordyckich wojowników do Bizancjum nie odbiegały od zwyczajowych „krajoznawczych” wizyt wikingów. Żeglarze z Północy chcieli przede wszystkim łupić. Bizantyjskie kroniki wspominają najpierw o problemach z Waregami na obrzeżach imperium (za panowania Teofila władającego w latach 829-42 Skandynawowie grabili w okolicach Morza Czarnego i zagrażali bizantyjskiemu miastu Cherson – dzisiaj południowy Krym), a potem o ich napadach już na sam Konstantynopol. Autor ruskiej „Kroniki Nestora” (XII w.) pisze o flocie dowodzonej przez Askolda (staroskandynawski Höskuldr) i Dira (Dýri), której załoga w 866 roku grabiła w okolicach Bosforu, ale została odparta od samego miasta.

Giganci z północy

Pierwsze próby nawiązania pokojowych relacji podjęto natomiast w latach 836-839, kiedy na dworze w Konstantynopolu (ówcześnie nazywanym Byzantionem lub Miastem Basileusa) bawiło wareskie poselstwo. Negocjacje dotyczyły przede wszystkim spraw kupieckich i zostały zwieńczone zawarciem pierwszej waresko-bizantyjskiej umowy handlowej. W kolejnych latach te ustalenia były powtarzane (866, 907, 912, 945), gdyż obie strony zdawały sobie sprawę z korzyści płynących z pokojowego współegzystowania.

Swoje bogactwo Konstantynopol czerpał z handlu, dlatego władzom miasta zależało na dobrych układach z kupcami z całego świata. Ponadto Waregowie przywozili z Północy cenny na Południu (i tam niedostępny) bursztyn oraz zawsze mile widziane zwierzęce futra czy miód. Z drugiej strony nordyccy handlarze u Greków mogli dostać wiele luksusowych przedmiotów, pożądanych na wszystkich europejskich dworach: jedwab, drogie kamienie, złoto, srebro i biżuterię.

Podczas jednej wyprawy do Konstantynopola handlarz mógł zbić ogromny majątek i wieść dostatnie życie do końca swoich dni. Nie znaczy to jednak, że obyczaje wikingów złagodniały. Od czasu do czasu warescy i ruscy wodzowie gromadzili wielką flotę i płynęli łupić Bizancjum (np. 907- wyprawa Olega, 941 – wyprawa Igora/Ingvara). Takie pirackie kampanie kończyły się zwykle wymuszeniem od cesarza haraczu w zamian za odpłynięcie (taką samą taktykę stosowali też w Anglii i Francji) oraz odnowieniem układu handlowego. Samego Konstantynopola nordyckim żeglarzom nigdy nie udało się zdobyć. Wielu wojowników przekonało się również, że zmagania z bizantyjską, regularną armią nie należały do łatwych i postąpiło zgodnie z prawidłem - jeśli nie możesz kogoś pokonać, to przyłącz się do niego. Wabiło ich przede wszystkim złoto, gdyż na służbie w bizantyjskim wojsku można było lepiej zarobić, niż na grabieżach. Tak rozpoczęła się wielka kariera skandynawskich najemników.

W Bizancjum nie do końca wiedzieli, kogo tak naprawdę najmują. Dla poddanych cesarza wszyscy ludzie z Północy byli tacy sami, więc jednakowo nazywali ich Rusami (Rhosami), Waregami, Gotami lub Tauroscytami, nie przyjmując do wiadomości, że część z nich była Słowianami. Bizantyjski kronikarz z XI wieku Jan Skylitzes przekonywał nawet, że „Waregowie to Celtowie służący Rzymianom jako najemnicy”. Choć ich rzeczywistym pochodzeniem nikt się nie przejmował, to jednak ceniono ich za odwagę i waleczność, a przede wszystkim za reprezentatywność. W porównaniu do niewysokich mieszkańców Południa, dobrze zbudowani warescy wojownicy byli wręcz gigantami!

Przedstawienie gwardzistów wareskich w kronice Skylitzisa

Wystarczy wspomnieć jednego z najsłynniejszych wareskich gwardzistów – Haralda Hardradę, który odznaczał się imponującym, ponad dwumetrowym wzrostem. Z tych samych powodów, dla których dzisiaj w ochronie zatrudnia się osiłków, Bizantyjczycy pokochali skandynawskich najemników, a greccy generałowie chętnie przyjmowali ich do swoich doborowych oddziałów. Niektórzy Waregowie już w początkach X wieku zostali członkami Hetairii – prestiżowej jednostki pilnującej cesarza.

„Stróżowanie” nie było jedynym obszarem, w którym znajdywali zatrudnienie. Duże oddziały Waregów wykorzystywano w kampaniach wojennych (przykładowo w latach 954-955 walczyli dla Bardasa Fokasa w Syrii), zwłaszcza tych prowadzonych na morzu. Doceniano bowiem ich żeglarską sprawność oraz statki, które co prawda słabo spisywały się w bezpośrednich starciach z ociężałymi, ale jednak ogromnymi greckimi i arabskimi galerami, ale w kategorii mniejszych jednostek nie miały sobie równych na Morzu Śródziemnym. Chętnie najmowano więc Waregów do walki z plagą arabskiego piractwa, gdyż niewielkie, zwrotne stateczki świetnie nadawały się do pościgów za korsarzami. Żeglarze z Północy uczestniczyli w bizantyjskich wyprawach mających na celu zdobycie Krety (902, 949, 960 – ta ostatnia zakończyła się sukcesem), ostoi arabskiego piractwa. Brali też udział w kampanii na Sycylii (964-965) i na Cyprze. Przez wszystkie te lata Waregowie wyrobili sobie markę dobrych żołnierzy, a gdy wracali do ojczyzny, opowiadali pobratymcom o krainie mlekiem i miodem płynącej (w sagach islandzkich Bizancjum opisywane jest jako niemal rajska kraina powszechnego dobrobytu). W efekcie w latach 70. i 80. X wieku do Bizancjum zaczęło przybywać coraz więcej Waregów i pojawiła się możliwość zaprzęgnięcia ich na stałe w mechanizm bizantyjskiej armii.

Powstanie gwardii wareskiej

Według latopisów ruskich książę kijowski Włodzimierz Wielki w 980 roku stłumił rebelię Jaropełka, przy dużym udziela Waregów. Po wojnie najemnicy zaczęli jednak sprawiać problemy i domagać się większej zapłaty, dlatego książę postanowił wysłać ich do Bizancjum, uprzedzając wcześniej cesarza, by nie ufał wojom, skorym do sprawiania kłopotów. Dokładnie nie wiadomo, w którym roku ci najemnicy wyruszyli w drogę, ale źródła bizantyjskie, arabskie i armeńskie wspominają o wielkiej „dostawie” skandynawskiego rekruta w zimie między 987 a 988 rokiem. Kontyngent ten miał zostać przysłany do Konstantynopola na skutek zabiegów cesarza Bazylego II (władca w latach 976-1025), który miał problemy w wojnie z Bułgarami (986) i z buntem dwóch generałów Bardasów – Fokasem i Sklerosem (987).

Na Ruś podążyła natomiast siostra cesarza Anna Porfirogenetka (czyli „Zrodzona w Purpurze”) i oddział duchownych. Ta pierwsza miała poślubić księcia Włodzimierza (był to dla niego wielki zaszczyt, gdyż cesarze niechętnie wydawali księżniczki ze swoich rodów za „obcokrajowców”), ci drudzy mieli za zadanie schrystianizować pogańskich Słowian. Warescy wojownicy byli więc częścią wielkiej transakcji, która zakończyła się zawarciem sojuszu między Bizancjum a Rusią. Cesarz zrobił dobry interes. Najpierw wykorzystał wareską armię do stłumienia buntów, a potem zrobił z nich gwardzistów. Historycy umownie przyjmują, że samodzielna gwardia wareska powstała w 988 roku.

W X wieku istniał już w Bizancjum skomplikowany system straży pałacowych. Jej główny trzon stanowiły cztery gwardie starszej tagmaty (w odróżnieniu od wojska temowego, czyli terytorialnego), które były regimentami jazdy i stanowiły podstawę armii zawodowej: Scholai, Exkoubitoi, Vigla, Hikanatoi. Każda z tych jednostek miała swoje koszary w stolicy i w czasie pokoju strzegła bezpieczeństwa w mieście i w Wielkim Pałacu cesarza. Oprócz nich istniały też mniejsze gwardie, np. Numera (pełniąca rolę straży miejskiej, policji i strażników więzień) czy Teichistai (strażnicy murów miejskich). Dla Bizantyjczyków było to jednak mało. Do wyłącznej dyspozycji władców Konstantynopola pozostawała Hetairia (podzielona na trzy sekcje: Wielką, Średnią i Trzecią) - osobista straż cesarza i jego rodziny.

Bizantyjczycy, tak jak przed laty starożytni Rzymianie, mieli słabość do zatrudniania obcokrajowców we wszelkich rodzajach gwardii. Straż nie służyła bowiem tylko do obrony, ale miała też reprezentacyjnie i egzotycznie wyglądać. W szeregach Hetairii od początku jej istnienia można było znaleźć przedstawicieli ludności arabskiej i perskiej, koczowniczych Hazarów, czarnoskórych mieszkańców Afryki oraz wywodzących się z różnych plemion Germanów, w tym zwłaszcza Gotów. Zatrudnienie Waregów do straży nie było więc niczym dziwnym, jednak nowością było stworzenie z nich oddzielnego kontyngentu, który co prawda nadal był częścią Hetairii, ale w rzeczywistości wziął na siebie większość zadań związanych z bezpieczeństwem cesarskiego rodu.

Korpus do zadań specjalnych

Nie wiemy dokładnie, jak liczna była gwardia wareska. Ze względu na mnogość zadań, jakie jej przedzielano, musiało w niej służyć kilka tysięcy żołnierzy. Dostanie się do gwardii wcale nie było jednak łatwe, ani... tanie. W Bizancjum kupowanie urzędów nie budziło zgorszenia i było powszechnie stosowaną praktyką. Suma, za jaką Wareg mógł nabyć miejsce w gwardii odpowiadała opłacie za członkostwo w Wielkiej Hetairii i należała do jednej z największych „łapówek” obowiązujących w bizantyjskiej armii. Pod koniec panowania Konstantyna VII (władał w latach 913-959) była to oszałamiająca kwota 16 funtów złota, co w przeliczeniu dawało 1152 bizantyjskich monet ze szczerego złota (tzw. nomisma; jeden funt złota to 72 nomismy)!

To nawet nie pękaty trzos, ale ciężki kufer wypełniony po brzegi monetami! W zamian za tę jednorazową opłatę, gwardzista dostawał miesięczne roga (żołd) w wysokości 40 sztuk złota; łatwo więc policzyć, że „wkład własny” odzyskiwał po trzech latach służby. Oczywiście żadnego Warega przybywającego do miasta nie było stać na zakup takiego stanowiska. Możliwe, że bizantyjscy autokratorzy niekiedy obniżali tę kwotę (tak musiał zrobić Bazyli II, bo inaczej nie znalazłby wielu chętnych do swojej nowo utworzonej gwardii), ale z reguły to najemnicy sami musieli się trudzić, by zdobyć tę górę pieniędzy. Najpierw służyli więc w innych, regularnych oddziałach wojskowych, oszczędzając żołd i łupy na wykupienie stanowiska w gwardii, a w międzyczasie poznając bizantyjską wojskowość, język i obyczaje. Taką drogę kariery przeszedł między innymi Harald Hardrada (służył w Bizancjum w latach 1034-1042, później został władcą Norwegii), członek królewskiego rodu, który przed przybyciem do Bizancjum zdobył spory skarbczyk na służbie w Kijowie, a mimo to nie było go początkowo stać, by zapewnić sobie miejsce w gwardii i przez kilka lat służył w greckiej armii jako dowódca wareskich najemników. Było to możliwe, gdyż w Bizancjum cały czas rozróżniano „Waregów z Miasta” (czyli gwardię) i „Waregów spoza Miasta” (czyli zwykłych najemników).

Wykupienie stanowiska za tak olbrzymią kwotę było jednak opłacalne. Żołd gwardzisty należał do najwyższych w całej armii, a nie było to jedyne źródło dochodu żołnierza. W czasie wojny Waregowie mieli udział we wszystkich łupach, a nawet jako pierwsi mieli prawo zrabować zdobyte podczas szturmu miasto. W skandynawskiej tradycji zachował się ponadto opis zwyczaju zwanego pólútasvarf, według którego po śmierci cesarza Waregowie „mieli prawo udać się do wszystkich pałaców imperatora, gdzie trzymane były jego skarby, a każdy mąż mógł swobodnie wziąć sobie to, na czym tylko położył swoje ręce.” (Snorri Sturluson, „Heimskringla”, XIII w.). Nie mogło to być prawdą, gdyż uwzględniając siłę i zachłanność najemników z Północy, a także częstotliwość bizantyjskich przewrotów pałacowych, greckie rody panujące zbyt często musiałyby bankrutować, a zasilana skarbami Skandynawia rychło stałaby się najbogatszym regionem Europy. Pólútasvarf miało jednak odbicie w rzeczywistości – gwardziści łupili posiadłości, ale nie cesarskie, tylko opornych arystokratów. Wysyłano ich bowiem do ociągających się z płatnościami regionów państwa, gdzie zwykli poborcy podatków nie dawali rady ściągnąć należności i potrzebowali pomocy wielkich, często wytatuowanych od stóp do głów drabów, którzy potrafili skutecznie wyegzekwować to, co cesarskie, zostawiając sobie niewielki procent za fatygę.

Wysoka płaca oraz „łapówka wejściowa” skutecznie wiązały Waregów z cesarzem. Trudno ich było przekupić, gdyż zdrada po prostu im się nie opłacała. Nigdzie nie mogliby zarobić więcej, a porzucenie służby pociągało za sobą utratę zainwestowanych na początku środków. Dlatego Waregowie należeli do najbardziej zaufanych ludzi cesarza i słynęli ze swojej lojalności. Znamienne, że to właśnie oni podnosili na swoich tarczach nowego cesarza w rytuale koronacyjnym i pokazywali go ludowi, co było formą aklamacji. Ich nadrzędnym obowiązkiem była jednak ochrona władcy i jego rodziny, a czynili to nieraz w sposób, jaki przywodzi na myśl amerykański Secret Service czy polski BOR.

Michał Psellos tak opisywał gwardię pałacową (przekład O. Jurewicz): „Tworzyli ją barbarzyńcy, wszyscy uzbrojeni w długie, o jednym ostrzu szable [w oryginale rhomphaia – większość badaczy widzi w nich długie topory o jednym ostrzu, które noszono na ramieniu], wykonane z ciężkiej stali i zwisające im z ramienia. Uderzyli jednocześnie w tarcze, wydali donośny okrzyk wojenny, jaki tylko mogły znieść ich uszy, skrzyżowali między sobą szable [topory], aż rozległo się echo, i ruszyli do cesarza, myśląc, że grozi mu niebezpieczeństwo. Stanęli wokół niego, tak żeby nikt nie mógł go tknąć, i odprowadzili do komnat położonych w górnej części pałacu”.

Waregowie nie mogli opuszczać miasta, dopóki cesarz w nim przebywał i udawali się z nim w podróż, gdziekolwiek by nie pojechał. Taką samą ochronę zapewniali każdemu członkowi cesarskiej rodziny, który opuszczał miasto. Najemnicy mieli jednak o wiele więcej zadań niż tylko straszenie ludzi groźnym wyglądem i osłanianie basileusa własną piersią. Jako że wyśmienicie opłacanych i noszących wysoko głowy obcych powszechnie w Konstantynopolu nienawidzono, władcy wykorzystywali ich do niepopularnych zadań. Na rozkaz cesarza dokonywali aresztowań lubianych przez tłum arystokratów i duchownych, wykonywali egzekucje na wrogach politycznych i sprawowali pieczę nad budzącym grozę więzieniem przy Wielkim Pałacu.

Wareg na wojnie

Wyjątkowość i elitarność gwardii wareskiej dawała jej pewną niezależność. Członkowie korpusu sami karali swoich członków i byli odseparowani od reszty wojska. Oddano im do dyspozycji kościół: najpierw była to świątynia pod wezwaniem św. Eliasza, a od XI wieku znajdujący się nieopodal Hagia Sophia kościół poświęcony Olafowi Haraldsonowi (król Norwegii w latach 1016-1028, późniejszy święty), w którym według skandynawskiej tradycji nad ołtarzem miał wisieć miecz świętego. Waregowie mogli też zachować obyczaje ze swoich rodzinnych stron. Najbardziej spektakularny spośród nich był tzw. „taniec gocki”. Opisał go cesarz Konstantyn Porfirogeneta („O ceremoniach”, X w.), jeszcze w czasach, gdy Waregowie nie tworzyli osobnej gwardii. Najemnicy przywdziewali wtedy zwierzęce skóry i maski, w ręce brali laski i tarcze, a następnie robili wielki hałas i pląsali wokół sali w transowym tańcu. Inny zwyczaj wareskich gwardzistów opisano w islandzkiej „Sadze o Grettirze” (XIII w.): „Było ich zwyczajem i prawem, by urządzać zgromadzenie broni [dosł. vápnaþing – czyli thing broni, wiec broni] przed każdą wyprawą i tym razem też tak uczynili. Podczas takiego thingu wszyscy Waregowie, wraz z tymi, których zabierali ze sobą, mieli się zebrać, by okazać swoją broń.” Vapnathing był zatem popularnym w wojsku apelem połączonym z prezentacją broni. Musiał odbywać się często, ponieważ mając do dyspozycji tak wspaniałych i dobrze wyszkolonych wojowników, władcy Bizancjum chętnie wykorzystywali ich w działaniach wojennych.

Podczas wojny Waregowie tworzyli doborowy oddział, który w pierwszej kolejności zabezpieczał wszystkie miejsca, w jakich przebywał cesarz. Gwardziści przejmowali więc klucze do miasta, w którym władca zamierzał nocować, a gdy rozbijano obóz polowy, ustawiali swoje namioty dookoła cesarskiego schronienia. W walce wykazywali dużą elastyczność. Mogli walczyć konno lub pieszo. Byli najlepiej uzbrojonymi żołnierzami w Bizancjum: nosili kolczugi, naramienniki, hełmy i okrągłe tarcze. Walczyli mieczem, włócznią i przede wszystkim długimi toporami o jednym ostrzu, które stały się znakiem rozpoznawczym ich oddziału.

Potęga i zmierzch wareskich najemników

Istnienie gwardii wareskiej uwarunkowane było stałym dopływem rekruta. O ile w okresie wikingów do Bizancjum przybywały rzesze łaknących bogactw skandynawskich wojów, to po roku 1066 ludzie na Północy stali się bardziej przywiązani do swoich rodzinnych stron i już mniej chętniej wędrowali po świecie. W roku 1066 na dalekiej Północy miało jednak miejsce wydarzenie, które odbiło znaczące piętno w dziejach gwardii wareskiej: bitwa pod Hastings. W tym starciu koronę i życie stracił Harold II, a Anglię zdobył Wilhelm i jego Normanowie. Wielu Anglosasów, ale i potomków Duńczyków, którzy kilkadziesiąt lat wcześniej osiedliłi się na wyspie, udało się na wygnanie. Część z nich trafiło do Bizancjum i zaciągnęło się do wareskiej straży cesarza. Wśród nich byli słynni huskarlowie – elitarna jednostka władców anglosaskich, której członkowie walczyli dwuręcznymi toporami, zatem do gwardii wareskiej nadawali się jak mało kto.

Od tej pory życia cesarza strzegło więcej Anglików, niż Skandynawów, choć gwardia nie zmieniła swojej nazwy. Od czasu do czasu zasilali ją także potomkowie wikingów. W 1107 roku norweski król Sigurd I Krzyżowiec (władca w latach 1103-1130) zapragnął zaznać bitewnej chwały w Ziemi Świętej i wraz z flotą sześćdziesięciu statków ruszył na własną krucjatę. Opłynął Europę, powadził się z arabskimi korsarzami na Morzu Śródziemnym i w końcu w roku 1109 dotarł do Palestyny (był pierwszym europejskim władcą, który przybył do Ziemi Świętej z krucjatą). Rok później zawitał do Konstantynopola, gdzie zostawił cesarzowi w prezencie wszystkie swoje statki i lwią część swoich wojów, a sam ruszył do domu drogą lądową. Wtedy po raz ostatni gwardia wareska została zasilona dużą liczbą Norwegów. W kolejnych latach pochodzenie gwardzistów miało coraz mniej wspólnego z nazwą jednostki. Jej atrakcyjność dla najemników również spadała, gdyż wielu awanturników wolało ruszyć na krucjatę, niż dołączyć do bizantyjskiego wojska. Waregowie bronili jeszcze Konstantynopola w 1204 roku (IV krucjata) i ponownie odtworzyli swoją gwardię po odrodzeniu się Bizancjum (1261), ale ich prestiż malał wraz z upadkiem znaczenie greckiego imperium. W XV wieku odgrywali już niewielką rolę, a prawdopodobnie swoją ostatnią batalię stoczyli w roku 1453, broniąc Konstantynopola przed Turkami.

dr Łukasz Malinowski