Kto się zapisał do Razem, czyli o hodowli zwierząt futerkowych
  • Łukasz WarzechaAutor:Łukasz Warzecha

Kto się zapisał do Razem, czyli o hodowli zwierząt futerkowych

Dodano: 
Łukasz Warzecha, " Do Rzeczy"
Łukasz Warzecha, " Do Rzeczy" Źródło: PAP / Rafał Guz
System, w którym często o uchwalanym prawie nie decydują analizy skutków i dyskusje pomiędzy stronami, ale fiksacje jednej osoby, musi rodzić kurioza. Jedną z fiksacji osoby, będącej faktycznie głównym politycznym decydentem w Polsce, są prawa zwierząt.

Za tę fiksację zapłaciliśmy już dwukrotnie: najpierw likwidacją uboju rytualnego (co kosztowało nas miliony, a nasze interesy przejęli inni), a później niemal już dokonaną nowelizacją ustawy o ochronie zwierząt, zaostrzającą kary za ich krzywdzenie do poziomu absurdalnego w zestawieniu z karami za przestępstwa wobec ludzi. Przypomnijmy: minimalna kara za gwałt (po niedawnej nowelizacji kk) jest dziś taka jak górna granica kary za zabicie zwierzęcia. Czyli za zatłuczenie kijem psa i za zgwałcenie kobiety sprawcy mogą trafić do więzienia na pięć lat.

Ale cóż, takie są życzenia Naczelnika, a o jego przychylność zabiega wielu.

Teraz próbuje się przebić trzeci pomysł: promowana przez posła PiS Krzysztofa Czabańskiego regulacja, zakazująca całkowicie hodowli zwierząt futerkowych w Polsce. To ważne: nie mówimy tutaj o zaostrzeniu standardów, wzmocnieniu kontroli, podwyższeniu kar dla hodowców, ale o całkowitym i natychmiastowym zamknięciu pokaźnej branży.

W sukurs Czabańskiemu przyszła „Gazeta Polska Codziennie”. Wojciech Mucha opublikował tam tekst, który ma demaskować wrednych „zerwiskórów” – jak neutralnie i elegancko nazywa przedsiębiorców autor – a który jest dziennikarskim kuriozum, nie przedstawia bowiem ani jednego racjonalnego argumentu za likwidacją całej branży.

Rozłóżmy wywody Muchy na czynniki pierwsze.

1. W tekście nie znajdziemy ani jednej wypowiedzi strony przeciwnej. Mucha nie był na żadnej fermie, nie rozmawiał z żadnym z przedsiębiorców, nie przedstawił im swoich argumentów, żeby mogli się do nich odnieść. Zapewne „zerwiskóry” nie są, jego zdaniem, godni wysłuchania. Przecież to tylko jacyś tam przedsiębiorcy (niektórzy, o zgrozo, z Holandii, gdzie niedawno hodowli zakazano, więc przenieśli się do Polski), a właściwie zawodowi sadyści. Można na nich najwyżej napluć, ale pozwolić im przedstawić swoje stanowisko? Co to, to nie.

2. Całkowicie bezkrytycznie, bez śladu sceptycyzmu, przyjmuje Mucha stanowisko lewackich ekooszołomskich organizacji – Otwartych Klatek i Vivy. Ludzie, którzy żerują na emocjach i generują w sieci obrazki, mające napędzać ich biznes – bo jest to swego rodzaju biznes – są dla dziennikarza GPC miarodajni, godni przywoływania i powoływania się, ale przedsiębiorcy już nie. Przyznam – nie umiem tego pojąć. Te fragmenty tekstu Muchy brzmią, jakby były żywcem przepisane ze stron „Dziennika Opinii” „Krytyki Politycznej”.

3. Mucha stwierdza, że na fermach dochodzi do wielu nadużyć, a czas kontroli na nich jest zbyt krótki. To bardzo możliwe i z tym należy walczyć. Nie jest to jednak z całą pewnością argument za likwidacją branży, a jedynie na rzecz skuteczniejszej kontroli warunków, w jakich przebywają zwierzęta.

4. Mucha jako argument za zakazem przywołuje sondaż GfK Polonia. To niewiarygodne, ale naprawdę tak jest: sondaż jest dla dziennikarza GPC argumentem za tym, żeby zamknąć w Polsce branżę gospodarki. Sondaż, w którym pytani kierują się chwilową emocją, bez świadomości, o czym właściwie mówią. Czy jeśli ktoś wygeneruje sondaż, pokazujący, że Jarosław Kaczyński powinien odejść z polityki, Mucha też go z zachwytem przytoczy i zaapeluje do prezesa, aby złożył mandat?

5. Mucha stwierdza, że Polska nie jest rynkiem zbytu futer, więc nie musi ich produkować. To kolejne logiczne kuriozum. Czy argumentem za likwidacją branży ma być fakt, że swoje produkty wysyła za granicę? Mamy zmierzać w stronę jakiejś gospodarczej autarkii? Status danego przemysłu będzie teraz zależał od tego, czy zbywa swoje produkty w Polsce czy za granicą?

6. Przewija się argument, że futro to „zbytek”, a więc nie jest konieczne. Zła wiadomość dla Muchy: zapewne przynajmniej połowa światowej gospodarki jest napędzana potrzebą „zbytku” – kupowania czegoś, co nie jest niezbędne. Absurdem jest domaganie się zakazów czy nakazów, bo uznajemy, że ktoś kupuje sobie futro, ferrari, garnitur za 20 tysięcy albo buduje wielką willę nie z autentycznej potrzeby, a tylko z upodobania, dla zaspokojenia swojego poczucia estetyki czy z próżności. Jeśli go stać – niech kupuje. To wyłącznie jego sprawa. Przedsiębiorcy, którzy mu tych dóbr dostarczają, mogą się tylko cieszyć.

Tu oczywiście pojawia się kontrargument: ale za przemysłem futrzarskim stoi cierpienie zwierząt. Cóż, „cierpienie” zwierząt stoi za przemysłem jajczarskim, skórzanym czy rzeźnym w nie mniejszym stopniu. A przecież ani mięso, ani produkty skórzane nie są dziś niezbędne. Można je zastąpić. Więc co będzie następne na celowniku redaktora Muchy i Krzysztofa Czabańskiego? Hodowla bydła? Świń? Koni?

Mało tego, taka linia argumentacji, gdy ją logicznie pociągnąć, rodzi poważne konsekwencje. Jeśli za akceptacją lub nie jakiejś branży ma stać arbitralna ocena, czy jest ona niezbędna czy też zaspokaja próżność, to nietrudno będzie dowieść, że w tym drugim przypadku nie mówimy o rzeczach neutralnych dla przyrody. Na przykład budowa wielkiego domu to wielka działka, wycięte drzewa i krzaczki, może rozjechane żabki, ptaszki tracą gniazdka, zajączki – norki itd. Niech zatem w następnej kolejności Wojciech Mucha podejmie krucjatę przeciwko budowie wielkich domów na dużych działkach, bo to również łączy się z cierpieniem zwierząt, a niezbędne przecież nie jest – można mieszkać w bloku na 50 metrach.

7. Kolejny „argument”: za pracę na fermach płaci się zbyt mało i pracują na nich Ukraińcy. Wniosek: zamknąć wszystkie fermy. To nawet nie wymaga komentarza.

8. Mucha wysuwa wobec hodowców zarzut, że za własne pieniądze sfinansowali portale, telewizję internetową, think-tank. Faktycznie, to straszliwe przewinienie. Lepiej – jak z lubością przywoływane przez Muchę organizacje ekooszołomów – zbierać datki od naiwniaków, emablowanych ściskającymi serca obrazkami.

Mucha opisuje też straszliwą rzekomo sieć powiązań, która sprowadza się do tego, że przedsiębiorcy próbują się bronić przed szaleńczymi zamysłami niektórych posłów, wykorzystując do tego różne środki komunikacji. Próżno szukać w tekście odpowiedzi na pytanie, co jest złego w tym, że atakowana branża stara się zapobiec katastrofie i dotrzeć ze swoimi argumentami do ludzi, w tym podejmujących decyzje. Cóż, może po prostu jeśli robi to branża, zdaniem Muchy, niesłuszna, to jest to złe.

I to tyle. Żaden z „argumentów” Muchy nie dowodzi, że branżę futrzarską w Polsce należy zniszczyć. W najlepszym przypadku może być argumentem za podwyższeniem standardów hodowli (o czym, oczywiście można dyskutować). Poza arbitralnym stwierdzeniem „nie lubię ich, bo męczą zwierzątka”, nie znajdziemy w tekście Muchy nic, co by uzasadniało jego tezę.

Co jednak symptomatyczne – i to jest w swojej istocie bardzo lewackie podejście do problemu, jakiegokolwiek, nie tylko tego – nie ma tu mowy o jakiejś rozmowie z hodowcami, szukaniu lepszych rozwiązań, znalezieniu kompromisu. Nie – ma być zakaz i koniec. Co się stanie z zatrudnionymi ludźmi, z kooperantami, z majątkiem, jaki to będzie mieć wpływ na finanse zaangażowanych podmiotów (pamiętajmy, że przedsiębiorcy funkcjonują często w oparciu o kredyty obrotowe – zamknięcie branży to problem dla zaangażowanych banków) – wszystko to nieważne. Ważne, aby wykazać się „empatią”. Taka inżynieria społeczna jest bardzo typowa dla lewicy, która uwielbia realizować swoje idee w całkowitym oderwaniu od rzeczywistości i w pogardzie dla skutków.

Jest też aspekt pewności prawa. Jeśli całą branżę może skasować jedna ustawa, motywowana fobiami jednej osoby (i chęcią zarobienia u niej punktów), to przedsiębiorcy nie mogą być pewni dnia ani godziny. Dziś przyjdzie uderzenie w hodowle futerkowe, jutro w coś innego, co się nie spodoba. Tak nie działa poważne, racjonalne państwo. Tak działa satrapia.

Lewaczki z KryPola zacierają ręce, towarzysz Zandberg już szykuje tytuł honorowego członka Partii Razem dla Wojciecha Muchy. Nie jest to pierwszy raz, gdy okazuje się, że tak zwana prawica ma w gruncie rzeczy skrajnie lewicową twarz i zamiast racjonalności, która powinna być immanentną cechą konserwatywnego myślenia, lubuje się w emocjach.

A może to jakaś dziwaczna fascynacja skrajną polską lewicą? Pamiętam doskonale, jak publicysta „Gazety Polskiej” Piotr Lisiewicz rozpisywał się z entuzjazmem o Adrianie Zandbergu jako nadziei nowej lewicy. Może coś jest na rzeczy?

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także