Tajemny węzeł w Noc Wigilijną
  • Piotr GociekAutor:Piotr Gociek

Tajemny węzeł w Noc Wigilijną

Dodano:   /  Zmieniono: 

W jednym z esejów pomieszczonych w książce „Głowa owinięta koszulą” Jarosław Marek Rymkiewicz powraca do roku 1842 i wykładu XXIII Adama Mickiewicza – tego, w którym poeta użył słów „niewidzialna spójnia”, próbując objaśnić fenomen narodowej wspólnoty.

„Wspólnota narodowa jest wspólnotą losu, członków jednego narodu łączy tajemny węzeł” pisze więc Rymkiewicz, przekładając na współczesną polszczyznę znaczenie słów Mickiewicza, który 170 lat temu objaśniał: „człowiek gdziekolwiek się znajdzie, skoro myśli, czuje, działa, może być pewnym, że w tejże samej chwili tysiące jego spółrodaków myślą i czują podobnie jak on”.

To jest ten tajemny węzeł, ta „niewidzialna spójnia” wiążąca jednostki we wspólnotę. I – jako rzecze Rymkiewicz – jeśli jest gdzieś sens owego losu, jeśli jest gdzieś owa tajemnica zapisana, to „tym miejscem mogą być tylko dzieła wielkich poetów narodowych”. Aby odebrać narodowi jego wspólnotę, trzeba mu odebrać jego poetów.

Pójdźmy dalej. Co jest ojczyzną poetów, pieśniarzy, kronikarzy, pamiętnikarzy, wreszcie powieściopisarzy? Tą ojczyzną jest język. To on jest fundamentem, to on jest gwarantem, że „tysiące spółrodaków myślą i czują podobnie”. Nie oznacza to wcale, że wszyscy myśleć i czuć mają to samo, że mówić maja tymi samymi słowy. Chodzi o dającą narodom siłę przetrwania pewność, że gdy sięgamy po istotne słowa, znaczą one to samo dla wszystkich (lub przynajmniej większości) członków narodowej wspólnoty.

Nie bez powodu to język był zawsze obiektem najbrutalniejszych ataków, najbardziej perfidnych wojen ze strony totalitarnych inżynierów ludzkich dusz. Wiedzieli wszak doskonale, że nie wystarczy narodom odebrać ziemi, miast i elit. Że prawdziwym wyzwaniem jest zagłada języka. Stąd usilne próby (jakże często udane) porwania, splugawienia, podmienienia języka. Stąd triumfy totalitarnej nowomowy, kodu w którym słowa pozostawały te same, lecz narzucano im skrajnie odmienne znaczenia. Zauważmy, że do sukcesu tej operacji nie było nawet potrzebne całkowite zwycięstwo. Wystarczyło stworzenie i wpojenie nowomowy choćby części podbitego ludu – tak, by jego obywatele przestali się nawzajem rozumieć, mimo sięgania po te same słowa.

Żyjemy w niebezpiecznych czasach. Słowa są przedmiotem szczególnego zainteresowania już nie tylko ze strony tyranów, ale także niezliczonych manipulatorów. Tych, którzy porwanych słów chcą używać, aby sprzedawać nam towary, których nie potrzebujemy, rozbudzać potrzeby, które rzekomo musimy zaspokajać, by kontrolować nas na tyle mocno byśmy się nie wymknęli, ale na tyle łagodnie, byśmy się nie zorientowali.

Wszyscy ci sprzedawcy marzeń, polityczni manipulatorzy, macherzy od reklamy, heroldzi nowoczesności połączeni są wspólną niechęcią do „tajemnego węzła”, do „niewidzialnej spójni”. Zbiorowościami świadomymi swojego pochodzenia i złączonymi wspólnym celem, językiem, wyznawanymi wartościami nie jest bowiem łatwo manipulować. Dopiero człowiek pozbawiony oparcia w „tysiącach jego spółrodaków” którzy „myślą i czują podobnie jak on” jest idealnym obiektem manipulacji. Dowolnej manipulacji: politycznej, sekciarskiej, komercyjnej.

Wielu współczesnych nie docenia, jak potężną bronią przeciw owym manipulacjom jest język. Tymczasem często nawet ci, którzy głośno kontestują „niewidzialną spójnię”, szarpiąc się na różne sposoby z herbertowskim „okrwawionym węzłem”, ulegają jego mocy.

Oto nieustannie podkreślający swą odmienność, śląskość i dystans od polskości czy też „kłopot z polskością” pisarz Szczepan Twardoch opublikował w mijającym roku powieść („Morfina”), w której daje wyraz swoim tożsamościowym rozterkom. Ale – rzecz godna podkreślenia, bo paradoksalna – książka która jest manifestem nieufności wobec wszelkich „tajemnych węzłów”, jest jednocześnie wielką polską powieścią. Pomnikiem polskiego języka, którym Twardoch posługuje się jak mało kto ze współcześnie piszących.

Bo ile by Twardoch nie pisał o swych rozlicznych tożsamościach, to przecież jego ojczyzną jest język, w którym pisze – to po polsku czytał swego ukochanego Ciorana czy Maraia, a jego książki i eseje są dziełami na wskroś polskimi. Także dlatego, że sens polskości, czy nawet jej konieczność – kwestionują. Wszystko to sprawia, że Twardocha najwięcej łączy z poetami i pisarzami pochodzenia żydowskiego, którzy mimo to właśnie w polskości i w polszczyźnie pozostawili najpiękniejsze ślady (jak Leśmian i wielu mu podobnych).

Piszę te słowa w przededniu Wigilii Narodzenia Pańskiego, a także dnia imienin pana Adama, wracając do dawnych lektur, wierszy i poematów, w których znaleźć można to, co tak bardzo pasuje do czasu Bożego Narodzenia: duchowe bogactwo, wrażliwość na piękno, niezłomną nadzieję na odmianę losu i pewność, że nie jest się samotnym w swym oczekiwaniu na cud.

To właśnie w tych dniach mocno, jak nigdy indziej, poczuć można siłę „niewidzialnej spójni” i „tajemnego węzła” śpiewając słowa kolęd Franciszka Karpińskiego czy pieśni, których autorów nigdy już nie poznamy, bo ich żywoty na zawsze pozostaną tajemnicą wieków minionych.

Wciąż istnieją jeszcze słowa, sięgając po które człowiek ma pewność, że „gdziekolwiek się znajdzie, skoro myśli, czuje, działa, może być pewnym, że w tejże samej chwili tysiące jego spółrodaków myślą i czują podobnie jak on”. I wciąż jest to przedmiotem okrutnej irytacji tych wszystkich, którzy uważają, że jedynie przez nich zaprojektowana przyszłość przynieść może cokolwiek dobrego.

Ta pycha, ta wyniosłość, ta skłonność do uszczęśliwiania na siłę, połączona z bezbrzeżną beztroską i zwykłą głupotą, znajdowała w minionych miesiącach smutny wyraz. W wyrzuceniu z programów szkolnych kolejnych lekcji o historii. W przesunięciu do lektur „uzupełniających” arcydzieł antyku. We wmawianiu nam, że nie powinniśmy ufać swej wspólnej przeszłości, gdyż uczyniła nas indywiduami podejrzanymi i nieprzygotowanymi do wyzwań nowego wieku. Żeśmy w tej drodze minionej mieli samych fałszywych przewodników.

„Ta woda te słowa cóż mogą cóż mogą książę” pytał kpiąco Fortynbras martwego Hamleta w wierszu Zbigniewa Herberta „Tren Fortynbrasa”. Otóż mogą – słowa mogą wiele. Słowa mogą wszystko – dlatego tak wielu jest chętnych do panowania nad słowami.

Aby odebrać narodowi jego wspólnotę, trzeba mu odebrać jego poetów. By odebrać mu poetów, trzeba im odebrać słowa. Obrona słów, języka, wspólnych znaczeń jest więc naszą powinnością w walce przeciw wielkim imitatorom nowego wieku. Wśród nich słowo-fundament: słowo, które „ciałem się stało”. „Niewidzialna spójnia” Adama Mickiewicza. „Tajemny węzeł” Jarosława Rymkiewicza. Zatem – nie tylko szczęśliwych i spokojnych, ale przede wszystkim wspólnych Świąt Bożego Narodzenia wszystkim Czytelnikom życzę.

Pełna wersja tekstu Piotra Goćka zamieszczonego w skróconej wersji w "Gazecie Polskiej Codziennie"

Autor jest pisarzem i publicystą nowego tygodnika Pawła Lisickiego. W latach 2008-2011 kierował działem krajowym „Rzeczpospolitej”. Redaktor naczelny portalu wNas.pl i autor radia WNET. Niedawno ukazała się jego powieść „Demokrator”.

Czytaj także