PiS sięga do naszych kieszeni
  • Łukasz WarzechaAutor:Łukasz Warzecha

PiS sięga do naszych kieszeni

Dodano: 
Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjne Źródło: Pixabay / JirkaF / Domena Publiczna
Jeśli PiS przegłosuje wprowadzenie nowego podatku od paliw i utworzenie Funduszu Dróg Samorządowych (FDS), po raz drugi w ciągu tej kadencji złamie daną całkiem wprost obietnicę niepodnoszenia podatków. Ta obietnica padała podczas przedwyborczego kongresu PiS w Katowicach w lipcu 2015 roku, a następnie została powtórzona przez Beatę Szydło w roku 2016.

Została złamana po raz pierwszy, gdy części podatników odebrano kwotę wolną od podatku – mimo że jeszcze w Katowicach była mowa o podwyższeniu jej dla wszystkich do 8 tys. złotych.

O co tu chodzi?

Projekt ustawy o FDS został bez rozgłosu przygotowany i skierowany do Sejmu przez grupę posłów PiS. Już samo to zakrawa na skandal, zwłaszcza w przypadku ustawy, mającej wymierny, finansowy wpływ na portfel każdego Polaka. Nie tylko zmotoryzowanego, bo wzrost cen paliwa zawsze i bez wyjątku przekłada się na wzrost inflacji.

Projekty poselskie mają to do siebie, że są dla władzy niezmiernie wygodne. Nie trzeba do nich dołączać oceny skutków regulacji (OSR), a więc nie trzeba na przykład szacować, jak dana ustawa wpłynie na wzrost cen czy kieszenie Polaków. Nie trzeba też prowadzić kłopotliwych, spowalniających proces legislacyjny i rodzących potencjalny rozgłos konsultacji społecznych. Faktycznie projekty poselskie są w większości projektami rządowymi, ale właśnie dla ominięcia problemów przedstawiane są jako projekty grupy posłów. I tak jest zapewne również w tym wypadku.

Jakiś czas temu w rozmowie z „Do Rzeczy” wicepremier Jarosław Gowin, pytany przeze mnie o nagminne forsowanie kontrowersyjnych projektów w formie poselskiej zapewniał, że obóz rządzący zdecydowanie ukróci tę praktykę. Jak widać, dzieje się inaczej. Teatr rozgrywany wokół tego konkretnego projektu jest słabo wyreżyserowany. Teoretycznie – jak można by wnioskować ze słów posła Zbigniewa Dolaty, który został przedstawicielem wnioskodawców – projekt nie miał nawet zgody rządu. Ot, paru posłów się skrzyknęło, pomyślało: „A, dowalimy kierowcom podwyżkę” i nieśmiało sporządziło projekt ustawy. Wszystko miało zapewne odbyć się bez rozgłosu. Okazało się jednak, że sprawa wzbudziła spore poruszenie i wówczas nagle objawiła się spora grupa posłów PiS, którzy jak na zawołanie zaczęli projektu bronić, przytaczając identyczną demagogiczną argumentację. Sprowadza się ona do dość prymitywnej próby grania na emocjach: że biedni ludzie na prowincji skazani są na złe drogi, a teraz będą mieli wreszcie drogi dobre. Ba, w pewnym momencie przedstawiono nam nawet łzawy obrazek wiejskich dzieci, brnących do szkoły długie kilometry dziurawą prowincjonalną drogą. Po prostu łzy do oczu napływają.

Przyznać trzeba, że rekord bezczelności pobił sam poseł Dolata, który w rozmowie z portalem wPolityce.pl mówił między innymi:
Sam przemierzam rocznie 40-50 tys. kilometrów i wiem, jak bardzo wzrasta koszt eksploatacji samochodu poruszającego się po polskich drogach. […] Mamy świadomość, że to pewna dolegliwość, ale obciążenia podatkowe i koszty paliwa w Polsce są znacznie niższe, niż ceny w Niemczech, Francji, czy Wielkiej Brytanii. To nie będzie odczuwalny uszczerbek w kieszeniach Polaków.

Pan poseł był uprzejmy zapomnieć o dwóch kwestiach. Pierwsza – że za paliwo na te jego 40-50 tys. km płacimy w większości my, podatnicy. Po drugie, że stosunek ceny litra paliwa, nawet obciążonego wysokimi podatkami, co zarobków w Niemczech, Francji czy Wielkiej Brytanii jest radykalnie inny niż do zarobków w Polsce.

Do tego dodać warto kwestię trzecią: że związek pomiędzy potencjalnymi wydatkami na utrzymanie i naprawy samochodu a konkretnym i stałym większym wydatkiem na paliwo jest co najmniej wątpliwy. Nie każdy kierowca porusza się po lokalnych drogach i nie wszędzie są one w złym stanie. Każdy, kto jeździ po Polsce wie, że mnóstwo zmieniło się tu na korzyść w ostatnich latach.

Żeby było zabawniej, jako że w sieci nic nie ginie, przypomniano już nie tylko obietnice niepodwyższania podatków, składane przez Beatę Szydło, ale również konferencję prasową Jarosława Kaczyńskiego sprzed sześciu lat, gdy gromił rząd PO za zbyt wysokie podatki, zawarte w cenie benzyny (wówczas niemal rekordowo drogiej) czy zapewnienia ministra infrastruktury Andrzeja Adamczyka z ubiegłego roku, że żadne prace nad podwyżką podatków zawartych w cenie paliwa nie są prowadzone.

W tej chwili udział podatków – VAT, akcyza i opłata paliwowa – w cenie litra benzyny w Polsce sięga 60 proc.! Innymi słowy – ponad połowa ceny litra benzyny to danina dla państwa. To wciąż za mało? Zwłaszcza w sytuacji, gdy – jak twierdzi rząd – stan finansów państwa jest świetny, deficyt wykonany w pierwszej części roku w niewielkim stopniu, a wpływy podatkowe zdecydowanie wyższe. Jeśli tak byłoby faktycznie, czy trzeba by sięgać kolejny raz do kieszeni kierowców? A przypomnijmy, że rząd planuje również zmianę ustawową, która umożliwi samorządom ustalenie paskarskich cen za parkowanie, sięgających nawet 9 zł za godzinę.

Zresztą nie cały przychód z nowej opłaty miałby trafiać do Funduszu Dróg Samorządowych, a jedynie połowa. Druga połowa trafi do Krajowego Funduszu Drogowego, który – co ciekawe – jest wciąż na plusie i nie wydaje całości swoich środków. Tym bardziej pojawia się pytanie, dlaczego mielibyśmy się godzić na powoływanie nowego tworu i zdzieranie z kierowców kolejnych pieniędzy, szacowanych na – bagatela – 5 mld złotych rocznie.

Kierowcy w Polsce należą do najbardziej stłamszonych finansowo grup. W ostatnim roku doszła jeszcze gargantuiczna podwyżka cen OC. Nie ma absolutnie żadnego powodu ani żadnego uzasadnienia, aby dokładać kolejny podatek do ceny paliwa. Kierowcy już zrzucają się do budżetu w stopniu więcej niż wystarczającym.

Trudno też zgodzić się z argumentem, że „przecież paliwo jest dziś tanie”. Dziś jest, jutro może nie być. W 2014 roku litr benzyny 95-oktanowej kosztował blisko 6 złotych i wynikało to z ceny baryłki surowca oraz słabości złotówki. Nikt nie zagwarantuje nam, że taka sytuacja nie powtórzy się za rok czy dwa. A wówczas kolejne 25 groszy w cenie litra będzie stanowiło wprawdzie mniejszą część jego ceny niż dziś, ale za to stanie się bardzo dotkliwe.

Podobnie nie ma sensu inny argument: że potrzebny jest podatek celowy na drogi lokalne, skoro są one w złym stanie. „Chcecie jeździć po dobrych drogach, to się do nich dołóżcie”. W ten sposób można by bowiem uzasadnić wprowadzenie dowolnego nowego podatku, twierdząc, że jakaś sfera państwa jest „w złym stanie”. Otóż – nie. Obywatele finansują zadania państwa poprzez liczne podatki bezpośrednie i pośrednie, a kierowcy są tu grupą szczególnie eksploatowaną. Tworzenie kolejnych podatków celowych to zwyczajny rabunek.

Niestety, wiele wskazuje na to, że nie chodzi tu przede wszystkim o polepszenie stanu dróg lokalnych. Kluczem do zrozumienia prawdziwego sensu ustawy jest jej uważna lektura. Dowiemy się z niej – po pierwsze – że kwotowo ustalona nowa opłata ma być co roku indeksowana do inflacji. Dr Robert Gwiazdowski trafnie porównał to do barona Münchausena, wyciągającego się samemu za włosy z bagna. Opłata wpłynie bowiem na wzrost inflacji, pod wpływem której ma z kolei wzrosnąć, aby coraz bardziej napędzać inflację. Ale ten detal mógł wnioskodawcom umknąć – wszak nie musieli sporządzać OSR.

Druga kwestia to artykuł 6. Ustawy. Brzmi on:
1. Okresowo wolne środki Funduszu, z zastrzeżeniem ust. 2, Bank Gospodarstwa Krajowego może lokować:
1) w innych bankach;
2) w papiery wartościowe emitowane lub gwarantowane przez Skarb Państwa;
3) w papiery wartościowe emitowane przez Narodowy Bank Polski.

2. Suma lokat, o których mowa w ust. 1 pkt 1, w jednym banku lub grupie banków powiązanych ze sobą kapitałowo lub organizacyjnie, nie może przekroczyć 25% okresowo wolnych środków Funduszu.

Co to oznacza? Ano tyle, że za zdarte z kierowców pieniądze rząd będzie finansował wcale nie tylko budowę dróg, ale też swoje socjalne wydatki poprzez sprzedaż obligacji. I może o to w tym wszystkim chodzi.

Warto też zerknąć na artykuł 21. Mówi on:
1. Jednostki samorządu terytorialnego mogą otrzymać dofinansowanie zadań, o których mowa w art. 7 ust. 1 pkt 1, na podstawie zatwierdzanej przez ministra właściwego do spraw transportu listy zadań do dofinansowania z Funduszu w danym województwie.
2. Nabór wniosków do listy zadań, o której mowa w ust. 1, przeprowadza wojewoda.
3. Wnioski, o których mowa w ust. 2, podlegają ocenie komisji powołanej przez wojewodę.
4. Wojewoda przedstawia ministrowi właściwemu do spraw transportu do zatwierdzenia propozycję listy zadań do dofinansowania ze środków Funduszu w danym województwie wraz z wielkością dofinansowania.

5. Po zatwierdzeniu listy zadań, o której mowa w ust. 1, przez ministra właściwego do spraw transportu wojewoda zawiera umowy z jednostkami samorządu terytorialnego o udzielenie dofinansowania, do wysokości kwoty wskazanej przez ministra właściwego do spraw transportu wynikającej z planu finansowego Funduszu.

Co to może oznaczać w praktyce? Ano tyle, że przed wyborami samorządowymi w 2018 r. wojewodowie – przedstawiciele rządu – zadbają o to, żeby wsparcie na lokalne drogi otrzymały te samorządy, w których rządzi PiS. Inne obejdą się smakiem.

Projekt „Benzyna Plus” – jak zgrabnie ochrzcił go klub Kukiz ’15 – zadziwia o tyle, że nie jest uderzeniem w niewielką grupę, jak było z likwidacją kwoty wolnej dla najlepiej zarabiających, ale we wszystkich, w tym w wyborców PiS. I jest to uderzenie, które ludzie odczują bardzo bezpośrednio przy każdym tankowaniu. Uważna obserwacja wirtualnej agory pokazuje, że projekt nie podoba się wielu zwolennikom partii rządzącej. Ta jednak, jak się zdaje, uniesiona falą szczególnie korzystnych dla siebie splotów okoliczności – kwestia imigracji, wizyta Donalda Trumpa, porażająca nieudolność znacznej części opozycji – uznała, że wolno jej wszystko i nie wynikną z tego żadne konsekwencje. Taka krótkowzroczność w polityce zawsze, ale to zawsze się mści.

Cóż, pozostaje nadzieja, że przytomnością umysłu wykaże się prezydent Andrzej Duda i postawi weto – wreszcie w sprawie obchodzącej i dotykającej wszystkich Polaków bez wyjątku.


Posłuchaj także komentarza red. Piotra Gabryela:

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także