Zaczyna się szorstka przyjaźń
  • Łukasz WarzechaAutor:Łukasz Warzecha

Zaczyna się szorstka przyjaźń

Dodano: 
Jarosław Kaczyński i Andrzej Duda
Jarosław Kaczyński i Andrzej Duda Źródło: PAP / Radek Pietruszka

Tylko ktoś kompletnie niezorientowany w relacjach pomiędzy Pałacem Prezydenckim a Nowogrodzką mógłby sądzić, że wejście smoka, jakie wykonał dziś prezydent Andrzej Duda, jest ustawką, która ma służyć wywołaniu efektu kozy (ze słynnego szmoncesu o rabinie i kozie, którą na koniec Szmul wyprowadza z mieszkania) lub wzmocnieniu pozycji głowy państwa. Relacje pomiędzy dwoma ośrodkami władzy są chłodnawe, a momentami napięte. Czego świadectwem jest zresztą zaplanowane w ustawie o Sądzie Najwyższym ograniczenie roli prezydenta w mianowaniu sędziów SN (miałby to robić prezydent na wniosek Krajowej Rady Sądownictwa, w wersji PiS wybieranej przecież w części sędziowskiej przez partię rządzącą). Nie ma mowy, aby Jarosław Kaczyński tworzył prezydentowi okazję do pokazania niezależności i to w sprawie tak fundamentalnej dla obozu władzy jak reforma sądownictwa. Nie – inicjatywa prezydenta to autorski i zaskakujący dla partii rządzącej ruch głowy państwa.

Ruch prezydenta jest korzystny i dla Andrzeja Dudy, i dla państwa.

Po pierwsze – co najbardziej oczywiste – prezydent pokazuje w ten sposób, że zaczął budować własną, niezależną pozycję, szukając oparcia poza PiS, w tym zwłaszcza w ruchu Kukiza czy też, ogólniej, w kierunku republikańskim. To bardzo mądry ruch, wziąwszy pod uwagę, że aby wygrać wybory w 2020 r. Andrzej Duda musi mieć głosy znacznie większej części elektoratu niż tylko wyborcy PiS i musi sięgnąć mocno do centrum – inaczej niż partie polityczne w wyborach do parlamentu.

Co więcej, im silniejszą autonomiczną pozycję będzie miał prezydent, tym trudniej będzie PiS się od niego dystansować, bo sam z siebie stanie się najmocniejszym i jedynym kandydatem szeroko rozumianego obozu konserwatywnego. Tymczasem dotychczasowe działania Jarosława Kaczyńskiego wskazywały, że prezes PiS dąży raczej do maksymalnego uzależnienia prezydenta od swojej partii, być może nawet bez gwarancji wystawienia go w wyborach za niespełna trzy lata. Duda nie mógł się na to godzić, jeśli miał choć trochę politycznej ambicji. Co więcej, PiS w swojej retoryce, ale i działaniach od momentu wygranych wyborów niezmiennie zwraca się niemal wyłącznie do twardego elektoratu. Andrzej Duda musiał zatem obrać własny kurs.

Po drugie – posunięcie prezydenta wytrąca z ręki argumenty totalnej opozycji. Wymagana do mianowania członków KRS większość trzech piątych z jednej strony wciąż zapewnia udemokratycznienie kontroli nad KRS i rezygnację z chowu wsobnego (dotąd kandydatów do KRS proponowali sami jej członkowie), a z drugiej sprawia, że nie ma już groźby, iż KRS będzie wybierana po linii partyjnej. Wyliczenia, które natychmiast zaczęły się pojawiać, pokazują, że aby wybrać sędziego do KRS, zgodnie z projektem prezydenta potrzeba by mocno się napocić i zebrać głosy z różnych miejsc, w tym z mniejszych kół (albo dogadać się z największymi ugrupowaniami opozycyjnymi – co jednak jest mało prawdopodobne). W tym kontekście śmiesznie brzmią słowa choćby Joanny Muchy, która narzeka, że ten pomysł niczego nie zmienia. Przeciwnie – zmienia wszystko. Totalna opozycja zostanie ze swoją narracją o partyjnym podporządkowaniu KRS jak Himilsbach z angielskim.

Co więcej, taka konstrukcja wymusza także na PiS „podzielenie się” władzą z obozem konserwatywnym obecnym w Sejmie poza ugrupowaniem rządzącym. Obozem, którego dobre i przemyślane pomysły bywały dotąd często odrzucane po prostu dla zasady. To się może skończyć – i bardzo dobrze.

Po trzecie – to dobry projekt ze względu na jakość państwa. PiS posunął się w swoich pomysłach niezmiernie daleko, zbyt szybko i raczej nie dbając o budowanie trwałości instytucji. Wciąż – nawet po zmianach w ustawie o SN, deklarowanych przez wiceministra sprawiedliwości Marcina Warchoła – pozostaje wiele wątpliwości. Jednak kluczowym ich punktem było bezpośrednie polityczne podczepienie sędziowskiej izby KRS, nie wymagające poszukiwania w Sejmie żadnego kompromisu. Po prostu – szukamy sędziów, którzy zgodzą się być nominatami partii i wsadzamy ich do KRS. Zgodnie z projektem prezydenta, tak łatwo już nie będzie. I znakomicie. Konieczność zebrania większości trzech piątych sprawia, że niezależność członków KRS jest znaczenie lepiej gwarantowana. Sam partyjny lider nie będzie mógł sprawić, że niewygodny sędzia zniknie z rady.

Celowo piszę ogólnie – partyjny lider – nie podając nazwiska, ponieważ mówimy tu o systemie, który powinien działać identycznie przy każdej władzy, nie tylko tej. I ten ma szansę się sprawdzić.

Pozostaje pytanie, co zrobi PiS. Nieoceniona Beata Mazurek oświadczyła, że aby można było zająć się prezydenckim projektem, najpierw prezydent musi podpisać projekt o KRS autorstwa PiS. Nie miejmy wątpliwości – to stanowisko samego Jarosława Kaczyńskiego. Trudno mi sobie jednak wyobrazić, aby PiS miało zamiar wystawić brutalnie do wiatru prezydenta z własnego obozu politycznego. To raczej sygnał, że kończy się czas, gdy Andrzej Duda wygłaszał wiernopoddańcze adresy ku chwale Jarosława Kaczyńskiego, a zaczyna się szorstka przyjaźń pomiędzy głową państwa a jego Naczelnikiem. I to jest w obecnej sytuacji, proszę Państwa, bardzo dobra wiadomość.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także