Zamieszki i sam zlot prawicowych grup potępiły media w całym kraju. Protest grup prawicowych rozpoczął się w związku z planem usunięcia z miejskiego parku posągu Roberta E.Lee, dowódcy sił Konfederacji – uważanego za symbol walki o utrzymanie niewolnictwa.
Napięta atmosfera
Ostateczny bilans ofiar po sobotnich wydarzenia to jedna ofiara śmiertelna i 19 osób w szpitalu. Część rannych opuściła już placówkę, cześć wciąż znajduje się pod opieką lekarzy. Ponadto w policyjnej akcji zginęło dwóch funkcjonariuszy, którzy patrolowali teren w helikopterze.
Spotkanie prawicowych grup od wielu dni wzbudzało kontrowersje, w mieście wprowadzono stan wyjątkowy. Pomimo tego, do zlotu pod nazwą "Unite the Right" przyłączyło się tysiące osób. Zwolennicy i przeciwnicy marszu spotkali się już kilka godzin przed oficjalnym rozpoczęciem demonstracji. Policja próbowała uspokoić sytuację, ale doszło do zamieszek.
Po południu w tłum protestujących przeciwników prawicowego marszu wjechał samochód, kierowca – 20-letni James Fields z Ohio, zabił na miejscu 32-letnią kobietę. Mężczyzna został aresztowany i usłyszał już zarzut morderstwa. Poza Fieldsem aresztowano jeszcze trzy osoby.
Poza sądem, teraz sprawą zajmie się także komisja bezpieczeństwa wewnątrz Izby Reprezentantów USA, na posiedzeniu na początku przyszłego miesiąca. – Musimy się wspólnie przeciwstawić rasizmowi, fanatyzmowi religijnemu oraz uprzedzeniom, odrzucając tym samym wszelkie ideologie oparte na nienawiści. W Ameryce nie ma miejsca na dyskryminację rasową – podkreślił szef komisji Michael McCaul.
Czytaj też:
Obama o rasistowskim ataku w USA. Tweet bije rekordy popularności