Żona Cezara przyłapana
  • Rafał A. ZiemkiewiczAutor:Rafał A. Ziemkiewicz

Żona Cezara przyłapana

Dodano: 
PiS, zdjęcie ilustracyjne
PiS, zdjęcie ilustracyjne Źródło: PAP / Grzegorz Jakubowski
Udało mi się w tłiterowych 140 znakach upchnąć stwierdzenie, które ściągnęło na mnie złość zarówno wrogów PiS, jak i jego zwolenników – aczkolwiek każdą z tych grup oburzyło co innego. Lubię takie sytuacje, bo utwierdzają mnie one w przekonaniu, że postępuję jak w moim zawodzie trzeba.

Wpis dotyczył sprawy kampanii bilbordowej prowadzonej przez Polską Fundację Narodową. Napisałem, że skoro pieniądze pozyskane ze spółek skarbu państwa na promocję Polski za granicą wydawane są na kampanię polityczną w kraju to mamy do czynienia z oczywistym nadużyciem władzy – i że jest to pierwsze tak grube nadużycie władzy przez PiS odkąd objął rządy.

Jak łatwo się domyślić, pisowców oburzyła ocena sposobu sfinansowania kampanii, a antypisowców słowo „pierwsze”.

Ci drudzy zaczęli „przypominać” ich zdaniem oczywiste „zbrodnie PiS” w rodzaju „zniszczenia Trybunału Konstytucyjnego”. Hurtem informuję ich zatem po raz enty i nieostatni, że to, w co namiętnie wierzą, jest, mówiąc uprzejmie, rzeczywistością wirtualną, wyindukowaną w ich mózgach przez różne tefałeny i parówy, którym czy to z beztroski, czy z zacietrzewienia, oddali władzę nad swymi umysłami. Gdyby jakiś terapeuta miał możność i przede wszystkim cierpliwość tłumaczyć im punkt po punkcie fakty, musieliby się zgodzić, że „rozmontowywanie praworządności” czy „wyprowadzanie nas z Europy” przez PiS jest przykładem takiej samej medialnej nierzeczywistości, jak na przykład „duszna atmosfera” którą te same media, tylko znacznie wtedy potężniejsze, wmawiały naiwnym za poprzednich rządów PiS. Albo jak „chaos, anarchia i zalew przestępczości” pomiędzy Sierpniem a Stanem Wojennym. Ten ostatni przykład jest może lepszy, bo niesporny – w istocie właśnie w tym czasie przestępczość znacznie spadła, a strajków było tyle co nic, ale codzienne pokazywanie zbrodni i obrazów anarchii przez DTV sprawiło, że wielka część społeczeństwa uwierzyła, iż „przywrócenie porządku” przez Jaruzelskiego było konieczne. Nie brak nawet starych idiotów, którzy wierzą w to do dziś.

Krótko mówiąc: jak dotąd PiS nie dopuścił się niczego, co by w większym stopniu naginało czy „falandyzowało” prawo niż nagminnie robiły to kolejne rządy po roku 1989. Przeciwnie, daleko nie dorównał nadużyciom jakie ma na sumieniu dzisiejsza „opozycja totalna”, choćby w kampaniach przeciwko kibicom, ochronie przed kpinami Tuska i Komorowskiego czy zajumaniu obywatelom, przy współpracy „swojego” Trybunału Konstytucyjnego, przeprocedowaną bez jakichkolwiek konsultacji w trzy tygodnie specustawą 150-ciu miliardów z funduszy emerytalnych.

Oczywiście fakt, że rządy PO-PSL były czasami „państwa teoretycznego”, kiedy łupił Polaków kto tylko chciał i jak chciał, byle tylko okupił się ówczesnej władzy, nie może być żadnym usprawiedliwieniem na dziś. I dlatego gniewnie odrzucam także poryki pisowców, którzy wyjeżdżają ze swoim przekonaniem, że Polska Fundacja Narodowa robi świetną robotę i wara mi od tego.

Świetną czy nie, to osobna sprawa, ale robi tę robotę za pieniądze państwowe, a nie na rzecz państwa, tylko partii. Gdyby kampanię społeczną uzasadniającą potrzebę reformy sfinansowało ze swych środków ministerstwo, byłoby łatwiej to obronić. Ale środki przekazane PFN przeznaczone były ewidentnie na co innego. Być może – mam taką nadzieję – cała ta kampania jest tylko skutkiem nadgorliwości pisowców, którzy latami musieli polegać na własnych, skromnych zrzutkach, a nagle dostali do dyspozycji taką kasę – ale tak czy owak jest to przejaw, iż nowa ekipa przesiąkła tym samym co poprzednie traktowaniem państwa i funduszy publicznych jako partyjnego folwarku. Bicie ludzi po oczach z bilbordów przykładami patologii nie podlegającej żadnej społecznej kontroli „nadzwyczajnej kasty”, znanymi już zresztą dobrze z mediów, nie ma nic wspólnego z budowaniem dobrego imienia Polski w świecie ani nawet w samej Polsce. Kropka.

Zapewne wszystko odbyło się zgodnie z prawem, ale to żaden argument. Prosty Polak, nie dbając o niuanse, nazywa takie rzeczy – zgoda, że nieściśle – złodziejstwem. Oczywiście, na wszystko są faktury i inne podkładki, ale ktoś zarobił na koszt podatnika, i to ktoś, kto możliwość zarobku zawdzięcza bliskości władzy. Za czasów poprzedniej ekipy wszystkie te „kampanie społeczne”, reklamy prądu czy świeżego powietrza finansowane przez ministerstwa (których odebranie na przykład „Gazecie Wyborczej” tak strasznie „walnęło ją po kieszeni”, jak o tym mówił Adam Michnik) bardzo nas oburzały i wskazywanie, iż nie służą one żadnym społecznym celom, tylko zwykłemu „dojeniu”, było skutecznym sposobem przekonywania wyborców, że czas posłać PO wraz z PSL do wszystkich diabłów.

Wielkim błędem PiS było to, że nie zmienił systemu gruntownie – w tym między innymi nie zaostrzył prawa o przekazywaniu publicznych pieniędzy różnym fundacjom i podmiotom prywatnym. Kasa łatwa do wzięcia, gdy rządzą niedawni towarzysze walki i kumple, kusi. Granica między wydawaniem jej na społecznie ważne cele a wydawaniem tylko po to, żeby zostały wydane i żeby zarobił kto miał zarobić nie jest wyraźna, a to, gdzie widzą ją wyborcy zależy w dużym stopniu od ich ogólnego zaufania do władzy i wspierających ją elit. I odwrotnie, wieści o tym, do kogo płyną państwowe pieniądze bardzo na to zaufanie wpływają. W wypadku partii, która powtarza, że „wystarczy nie kraść” same podejrzenia, że i jej przykleja się coraz więcej do rąk, są bardziej niebezpieczne, niż wszystkie razem wzięte pogróżki Komisji Weneckich i innych Timmermansów. Po PO, szczerze mówiąc, nikt się wiele nie spodziewał, u mnie na wsi na przykład wszyscy od zawsze mówili, że to banda złodziei, ale tolerowano to (nie wiedząc oczywiście o rozmiarach przekrętów) bo PO spełniała inne oczekiwania wyborców. PiS z kolei wszyscy uważali za nieudaczników, ale wybrali tę partię oczekując uczciwości, która na społecznej giełdzie poszła nagle w cenie. Nie wiem, czy trzeba tłumaczyć, że to zupełnie inna sytuacja, gdy przyłapie się w burdelu znanego libertyna, a inna, gdy działacza katolickiego.

Oczywiście, można społeczne oczekiwania obniżać, można w trakcie rządów zmienić je zupełnie – czego nieocenionym mistrzem był Tusk, który wypłynął na fali nastrojów walki z korupcją po aferze Rywina, a rządził dzięki wyperswadowaniu wyborcom, że wszystkie patologie to pikuś, póki jest ciepła woda w kranach. Tyle, że kadrom jakie ma PiS do tego mistrzostwa bardzo daleko (za co je zresztą generalnie lubię). I wspomniana kampania jest tego przykładem. Zostawiając już na boku jej niedopuszczalne sfinansowanie, jest kolejnym dowodem, jak pisowcy wyobrażają sobie propagandę. Mówiąc najkrócej, tak, jakby cała Polska była jednym wielkim klubem „Gazety Polskiej” i dla pozyskania jej wystarczało wznosić te same okrzyki, które wzbudzają aplauz na klubowych spotkaniach, tylko odpowiednio głośniej, żeby dotarły do wszystkich.

Przypominam, jak pisowska propaganda przegrzała kiedyś sprawę spotkania w hotelu Mariott czy Sawickiej. Kiedy ludzie usłyszeli o każdej z nich po raz pierwszy, byli zbulwersowani i zareagowali oczywistym potępieniem. Kiedy telewizja zaczęła dzień w dzień powtarzać to w kółko, zmieniając program, żeby zamiast serialu grzać sprawę w prajmtajmie raz jeszcze i znowu, to stopniowo oburzenie na aferzystów zmieniło się w podejrzliwość wobec rządowej propagandy, przechodzącą w irytację i niechęć do PiS. Grzanie w nieskończoność przykładów patologii środowiska sędziowskiego połączone z wmawianiem, że wynika z tego, iż sędziów Sądu Najwyższego powinien mianować Zbigniew Ziobro, może się skończyć podobnie.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także