Bolszewickie obozy śmierci
  • Piotr ZychowiczAutor:Piotr Zychowicz

Bolszewickie obozy śmierci

Dodano: 
IPN przygotowuje się do śledztwa ws. operacji polskiej NKWD
IPN przygotowuje się do śledztwa ws. operacji polskiej NKWD Źródło: PAP/EPA/EPA/ANATOLY MALTSEV
Tysiące naszych jeńców zostało zamordowanych i zagłodzonych podczas wojny roku 1920 i po jej zakończeniu. Polska o nich zapomniała.

„W suterynie kilka pokoi ciemnych, wilgotnych, w których jeńcy śpią na podłodze, bez sienników, jeden obok drugiego. W kątach leżą brudne łachmany, które lepiej ulokowani jeńcy ścielą na podłodze, lecz większość nie posiada do posłania nawet i tej rozkoszy. Odwszalni nie ma. Gęsto rozsiane kupy kału, wysoki pagórek cuchnących śmieci. Powietrze okropne, bose nogi jeńców obficie zasmarowane kałem. Bielizna w stanie opłakanym, brudna, zawszenie. Izba chorych ciasna, brudno. Kilkanaście jeńców inwalidów leży w stanie wycieńczenia i amnezji, ledwie żywych i apatycznych”.

To opis bolszewickiego obozu dla polskich jeńców wojennych pod Moskwą z 21 czerwca 1921 r. Sporządzili go polscy członkowie mieszanej komisji ds. repatriacji powołanej na mocy traktatu ryskiego kończącego wojnę polsko-bolszewicką. To, co zobaczyli w obozach jenieckich, zrobiło na nich druzgoczące wrażenie.

Oto opis obozu w Samarze: „W wielkich salach z cementową podłogą panował zimą mróz. Jeńcy zupełnie obdarci, w łachmanach spali na zimnej jak lód podłodze, staczając walki o miejsce przy piecyku, płacząc z rozpaczy i bezsilnej wściekłości. Trzy czwarte funta chleba i kubek zupy, a właściwie wody gorącej, stanowiły całodzienne pożywienie. Jeńcy masowo chorowali na puchlinę, tyfus plamisty, świerzb, wszy rozmnożyły się do niemożliwości. Chorych układano przy jednej ze ścian. Przeciętnie umierało po dwóch–trzech na dobę. W końcu listopada w całym obozie pozostało dziewięciu zdrowych jeńców Polaków. Reszta leżała i umierała”.

Ocenia się, że w latach 1919–1920 do sowieckiej niewoli dostało się około 30 tys. polskich żołnierzy. Rozmieszczono ich w kilkudziesięciu obozach na terenie całej Rosji bolszewickiej. W okolicy samej Moskwy było takich ośrodków siedem. Przypominały one wielkie umieralnie, w których schwytani Polacy wegetowali, utrzymując się na granicy życia i śmierci.

Głód i wszy

Przede wszystkim byli głodzeni. Karmiono ich w sposób fatalny zgniłą kapustą, starymi kartoflami i niewielkimi porcjami spleśniałego, pełnego trocin chleba. Gdy już pojawiało się mięso, było to mięso z padliny – na przykład zdechłych na nosaciznę koni. Zdarzało się również wydawanie niezwykle słonych, wysuszonych śledzi, po których nie dawano jeńcom wody. Efektem były wielogodzinne katusze.

Wszelkim cywilizowanym standardom urągały warunki, w których przetrzymywano Polaków. Przeraźliwie brudne nary, pełne pluskiew, wszy i innego robactwa. Mróz i wilgoć. Trudno się dziwić, że w takich warunkach szerzyły się choroby. Od szkorbutu po tyfus plamisty. Pod koniec wojny w obozach po prostu szalały epidemie. Ponieważ jeńcom nie zapewniono opieki medycznej, Polacy padali jak muchy.

Do tego dochodziły uciążliwe musztry, szykany i bestialstwa strażników. „Jeńców prawie nagich wyganiano oczyszczać ulicę ze śniegu – napisano w raporcie dotyczącym obozu w Połtawie. – Bito kolbami za byle co lub rozebranych do naga zamykano w zimnym jak lodownia areszcie”.

A tak wyglądały stosunki w Borowiczach: „Komendant obozu Jent, następnie Winogradow, tolerowali wszelkie gwałty i złe obchodzenie się z jeńcami [ze strony] konwoju i funkcjonariuszy, biorąc w tym nawet udział. Były wypadki ciężkiego pobicia”.

„Jednym z najokrutniejszych był Sajenko, komisarz więzień charkowskich – opowiadał po zwolnieniu z niewoli kpr. Witold Laskowski. – Przychodził on codziennie do szpitala więziennego z nahajką, pytając się obłożnie chorych jeńców, między innymi ilu bolszewików zabili. Bez względu na odpowiedź bił każdego bez miłosierdzia. Kiedy w czasie badania nie chciałem mówić wszystkiego, o co mnie pytali, wyprowadzono mnie do innego pokoju na tortury, gdzie zakładano mi klucze między palce”.

Jeńców osadzonych w Charkowie, podobnie zresztą było i w innych obozach, wysyłano do katorżniczej pracy. Często po 14, a nawet 16 godzin dziennie. Przy wyrębie tajgi, w fabrykach czy w kopalniach. „Ze 180 jeńców wysłanych na robotę do Mikołajowa wróciło 40. Reszta wymarła – wspominali polscy żołnierze. – Do kopalń donieckich wyjechało 3300 jeńców. Wróciło do Charkowa 900. Pozostali wyginęli od epidemii”.

Oto raport kpt. Franciszka Pokornego, który był przetrzymywany w Tule: „Katorgą wprost była praca w elektrowni, trwająca czasami i do 16 godzin, gdzie w popielniku przesyconym gazami niejeden uległ zatruciu. Robotnicy cywilni pracowali tam swego czasu po 4 godziny dziennie i to z zastosowaniem masek. Gdy dozorcy litując się, zwracali na to uwagę komunistom, ci odpowiadali: niech ta hołota zdycha”.

Donosiciele i ucieczki

Władze obozowe starały się deprawować żołnierzy i w zamian za ulgi w traktowaniu werbowały najsłabsze jednostki. „Wielkie zasługi oddawali ci spośród jeńców naszych (przeważnie Żydzi), którzy przejęci zasadami komunizmu szerzyli je wśród kolegów, wydawali oficerów i żołnierzy podejrzanych o ducha kontrrewolucyjnego, ciesząc się za to uznaniem władz sowieckich i korzystając z przeróżnych przywilejów”.

Trudno się dziwić, że przeżywający prawdziwą gehennę Polacy masowo uciekali z niewoli. Schwytanych bolszewicy rozstrzeliwali. Egzekucję poprzedzały zaś często wymyślne tortury i bicie. Ci, którym udało się wydostać z „bolszewickiego raju”, swoim wyglądem wzbudzali przerażenie. „Jeńcy przybywają do Finlandii w stanie opłakanym, zgłodniali, obdarci, często tylko w bieliźnie” – alarmował polski attaché wojskowy w Helsingforsie.

Do Polskich władz dochodziły zaś dramatyczne apele o pomoc. „Warunki, w których żyją nasi jeńcy oficerowie, są na tyle straszne, tak trudne do zniesienia [że wątpliwe jest] aby ci jeńcy dożyli wiosny – alarmował gen. Anatol Kędzierski, który sam wydostał się z niewoli. – Jest jedyna rada: natychmiast zwolnić (może przez zamianę na komisarzy) naszych jeńców. Bo za parę miesięcy nie będzie potrzeby trudzić się. Wymrą wszyscy”.

„Warunki, w jakich znajdują się jeńcy, są b. ciężkie – informował z kolei polski wywiad w raporcie sporządzonym 7 marca 1920 r. dla Ministerstwa Spraw Wojskowych w Warszawie. – Epidemii tyfusowej ulega obecnie 30–40 proc. jeńców, z których 20 proc. umiera. [...] Głód i chłód potęgują epidemię do rozmiarów zagrażających całej dywizji, jeżeli nie zostanie udzielona natychmiastowa pomoc”.

Ilu polskich jeńców zginęło w bolszewickich obozach śmierci? Nie wiadomo tego na pewno, Sowieci, a później Rosjanie, nigdy nie przekazali Polsce pełnej dokumentacji w tej sprawie. Wiadomo jednak, że z niewoli nie wróciło do domów kilkanaście tysięcy polskich jeńców. Zapewne niewielka część z nich zadeklarowała chęć pozostania w bolszewii, resztę należy zaś uznać za zmarłych.

Dramat na Syberii

Najbardziej tragiczne były losy żołnierzy polskiej 5. Dywizji Syberyjskiej. Była to jednostka sformowana z Polaków, którzy w trakcie rewolucji znajdowali się we wschodniej Rosji. 10 stycznia 1920 r. skapitulowała ona przed bolszewikami w pobliżu Krasnojarska. Choć czerwoni komisarze zagwarantowali, że Polacy będą dobrze traktowani, natychmiast po złożeniu broni złamali obietnicę. Oficerowie dostali się w łapska Czeka.

„Przed wejściem do obozu przeprowadzono po raz czwarty ścisłą rewizję. Tu ogołocono nas kompletnie z posiadanych dotychczas rzeczy. Odebrano wszelkie dokumenty osobiste, fotografie, pieniądze, pierścionki (nawet ślubne), zegarki, medalioniki, ubranie, bieliznę, brzytwy, scyzoryki, a nawet kawałki mydła, zapałki” – relacjonował zbiegły z oficerskiego obozu w Omsku oficer 5. Dywizji ppor. Antoni Gługiewicz.

I dalej: „W salach urządzono piętrowe nary, drewniane, zawszone i brudne. Przepełnienie w salach ogromne, w jednej stosunkowo małej sali mieściło się nas 180. Z powodu nieczyszczenia ustępów – tak wewnątrz, jak i zewnątrz budynku – panuje smród nie do zniesienia. Wysyłano nas codziennie, nie wyłączając niedziel i świąt, do ciężkich robót pod silną eskortą żołnierzy. Pracowaliśmy, czyszcząc ze śmieci i gnoju podwórze, nawet kanały i ustępy. Głód ogromny. Ludzie często omdlewają przy robotach”.

Część szeregowców 5. dywizji zgrupowano w obozie w tajdze w pobliżu Jeniseju. Jeden z nich, Stanisław Bohdanowicz, relacjonował: „Poprowadzono nas do magazynu, gdzie składano trupy. Musieliśmy ładować je na sanie. Zwłoki ludzkie leżały rzucone na kupę prawie pod sam dach. Trzeba było po trupach wdrapywać się do góry. Kilku z nas wlazło na górę i zaczęliśmy zrzucać trupy”.

I dalej: „Gdy się któremuś nastąpiło na brzuch, to burczały gazy w kiszkach i żołądku. Chwilami robiło się straszno, trupy wyginały się na wszystkie strony i czepiały się nawzajem rękami i nogami, jakby nie chciały z tego składu wychodzić. Tak depcząc po omacku, wyczuwając pod palcami nosy, zęby i otwarte oczy, włosy na głowie lub na narządach męskich, szukaliśmy rąk i nóg, żeby mieć za co uchwycić trupy”.

W bezimiennych, masowych grobach wylądowali też oficerowie dywizji, którzy trafili do więzienia Czeka w Krasnojarsku. Zostali uznani za winnych „działalności kontrrewolucyjnej” lub innego „przestępstwa politycznego” i rozstrzelani. Historyk 5. dywizji dr Jan Wiśniewski ocenia, że bolszewickiej niewoli nie przeżyło około 4,5 tys. spośród około 10 tys. żołnierzy tej formacji.

Pierwszy Katyń

Zatrważające statystyki dotyczące Polaków zmarłych i zamordowanych w bolszewickich obozach jenieckich nie obejmują najbardziej mrożącego krew w żyłach zjawiska związanego z wojną 1920 r. Otóż co najmniej 20 tys. polskich jeńców zostało w bestialski sposób zamordowanych przez bolszewików na polu bitwy od razu po wzięciu do niewoli. Jest to liczba kolosalna, niewiele ustępująca wszystkim ofiarom operacji katyńskiej NKWD, do której doszło 20 lat później.

Mordy te zostały uwiecznione na kartach literatury dzięki Izaakowi Bablowi. Sowieckiemu pisarzowi, który jako bolszewicki politruk był świadkiem bestialstw kawalerzystów Budionnego: „Pędzą jeńców, zrywają z nich mundury, buty. Przed nami straszne zdarzenia. Pobojowisko. Jeździłem wzdłuż pierwszej linii, błagam, żeby nie zabijać jeńców. Szekow bąknął:

– Dlaczego nie?

Odegrało to potworną rolę. Nie patrzyłem im w twarze, przebijali jeńców pałaszami, dostrzeliwali, trupy na trupach, jednego jeszcze obdzierają, drugiego dobijają, jęki, krzyki, charkot, to nasz szwadron szedł do »natarcia«. Piekło. Jakąż to wolność przynosimy, okropieństwo”.

I dalej: „Drobniutki Polaczek przebiera polerowanymi paznokciami wśród rzadkich włosów na różowej głowie; odpowiada wymijająco, wykręca się, mamrocze, no, owszem. Szeko natchniony i blady:

– Mów, jaką masz rangę.

– Ja – zmieszał się – jestem czymś w rodzaju chorążego.

Oddalamy się, tamtego odprowadzają, za jego plecami chłopak o przyjemnej twarzy repetuje broń, ja krzyczę:

– Towarzyszu Szeko!

Szeko udaje, że nie słyszy, jedzie dalej, wystrzał, Polaczek w kalesonach pada w drgawkach na ziemię. Żyć się odechciewa, mordercy, niesłychana podłość, przestępstwo”.

Schemat był na ogół podobny. Po wzięciu Polaków do niewoli bolszewicy oddzielali od żołnierzy oficerów, podoficerów i szeregowców o wyglądzie inteligentów. Ponieważ oficerowie wiedząc, co ich czeka, często przed poddaniem się zdzierali dystynkcje, czerwoni odróżniali ich „na oko”. Jak wynika z relacji, wystarczyło mieć gładkie, niespracowane ręce, okulary czy czystą bieliznę.

Wyselekcjonowani w ten sposób „wrogowie ludu” byli na ogół rozrąbywali szablami. Bolszewicy puszczali ich w pole i urządzali „polowanie na ludzi”. Czasami nabijali oficerów na pal lub – gdy było nieco więcej czasu – stosowali wymyślne tortury. „Po odparciu wroga i przywróceniu starych pozycji znaleziono [jeńców] z rozprutymi brzuchami, powyrywanymi wnętrznościami, porąbanymi czaszkami, pokłutymi pachwinami, poprzestrzeliwanych kulami dum-dum. Mózg porąbany leżał obok trupa” – napisano w raporcie z 8 czerwca 1920 r. spod wsi Zamosze i Zawidno.

Inny przykład. Porucznik Pasternacki zginął po tym, jak dostał się do niewoli pod Śniadowem. Przed egzekucją bolszewicy obcięli mu język, uszy i nos. Podobne opisy do złudzenia przypominają to, co bolszewicy robili na frontach rosyjskiej wojny domowej. Okaleczanie genitaliów, ściąganie „rękawiczek” (zdzieranie skóry z dłoni po uprzednim oblaniu ich wrzątkiem), wbijanie gwoździ w ramiona w miejscu pagonów.

W przypadku Polaków często stosowano również inny makabryczny sposób uśmiercania: zakopywanie żywcem, ale w ten sposób, aby nad ziemią wystawała ręka lub noga. Obserwując ją, bolszewicy mogli bawić się w zgadywanie, czy ofiara jeszcze żyje, czy już skonała.

Zeznaje ogniomistrz Włodzimierz Garbowiak, który powrócił z sowieckiej niewoli w październiku 1920 r.: „[Z grupy jeńców] wywołali por. Grabowskiego. Zapytali się »Ej ty oficer?«. Na co por. Grabowski odpowiedział, że jest studentem. Komisarz wydał rozkaz skinieniem głowy, poczem dwaj kozacy stający z tyłu z obnażonymi szablami poczęli rąbać go. Po pierwszym uderzeniu szablami głowa została rozpołowiona na dwie części i po upływie kilku sekund por. Grabowskiego [po]rąbali na drobne części”.

Mordercy Gaj-Chana

Selekcji na oficerów i traktowanych nieco lepiej szeregowców nie dokonywano jednak zawsze. Znanych jest wiele przypadków, w których Sowieci wycinali w pień całe poddające się im oddziały. Szczególnym okrucieństwem wykazał się kawaleryjski korpus Gaj-Chana. Jego żołnierze wymordowali jeńców w Lemanie, Chorzelach, Cichoszkach pod Kolnem i pod Mławą.

Generał Lucjan Żeligowski, który przybył do Chorzel dzień po zakończeniu walk, wspominał: „Widok pola walki robił przykre wrażenie. Leżała wielka na nim ilość trupów. Byli to w większości nasi żołnierze, ale nie tyle ranni i zabici w czasie walk, ile pozabijani po walce. Całe długie szeregi trupów, w bieliźnie tylko i bez butów, leżały wzdłuż płotów i w pobliskich krzakach. Byli pokłuci szablami i bagnetami, mieli zmasakrowane twarze i powykłuwane oczy”.

Zamordowano tam kilkuset Polaków. Do podobnej zbrodni doszło również w Zadwórzu na przedpolach Lwowa, gdzie zabito 400 młodych ochotników broniących miasta, a także w Ostrołęce, Żytomierzu, Bystrykach i w wielu innych miejscowościach. Bolszewicy w bestialski sposób mordowali rannych z polowych szpitali wojskowych, których Polacy nie zdążyli ewakuować ze straconych terenów. Na przykład w Berdyczowie kawalerzyści Siemiona Budionnego spalili żywcem 600 rannych Polaków wraz z opiekującymi się nimi siostrami. Egzekucje sióstr zakonnych były zresztą na porządku dziennym.

Wojna 1920 r. zakończyła się triumfem Rzeczypospolitej. Bolszewicy zostali pobici i wyparci spod bram Europy. To dla Polaków wielki powód do domu. Wojna polsko-bolszewicka miała jednak swoje drugie, straszliwe oblicze. Przez bolszewików wojna ta była prowadzona w sposób ludobójczy. Ich ofiary – zamordowani polscy jeńcy – są męczennikami naszej historii. I należy im się taka sama pamięć jak ofiarom zbrodni katyńskiej.

Artykuł został opublikowany w 7/2013 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.