Święty Mikołaj Niepodległości

Święty Mikołaj Niepodległości

Dodano: 
Rafał Ziemkiewicz
Rafał Ziemkiewicz Źródło: PAP / Arek Markowicz
Chyba niewiele dziś wyjdzie z subotnika, bo w Święto Niepodległości nie można pisać o niczym innym niż Święto Niepodległości – a z kolei o samym Święcie Niepodległości, takim, jakim się ono z roku na rok coraz bardziej staje, też pisać się nie da. Nie wypada psuć świątecznego nastroju sarkazmem i ironią, o otwartej polemice nie mówiąc. Poddać się owemu świątecznemu nastrojowi – jeszcze głupiej. Uczciwie uprzedzam, lepiej Państwo odłóżcie lekturę tego felietonu do jutra.

Czytam, słucham, oglądam świąteczne elukubracje i im bardziej, tym bardziej nie mogę się poddać entuzjazmowi. Czego my właściwie rocznicę obchodzimy? Tego, że nam się trafił przed laty historyczny geniusz, który wszystko wiedział, wszystko przewidział, wszystkim genialnie pokierował, i wszyscy go z wdzięczności powinniśmy do dziś, mówiąc jego własnym językiem, w dupę całować. Stworzył Legiony, z którymi pokonał trzech zaborców, wyrąbał wraz z nimi granice i rozgromił bolszewicką nawałę. Jakby to jeszcze nie dość świadczyło o jego boskiej naturze, dokonawszy tego wszystkiego, podarował nam jeszcze demokrację i konstytucję, skromnie usuwając się w cień, w prywatność, i wywalczoną przez siebie Polskę oddając Polakom, choć wszyscy oni, en masse, w całym tym procesie jej tworzenia i wyrąbywania byli tylko konsumentami – „spleśniałym kamieniem, zamiast dynamitem”, „którzy by chcieli, by niepodległość kosztowała dwa grosze i dwie krople krwi”.

Niestety, Polacy okazali się nie tylko gnuśni i tchórzliwi, ale jeszcze na dodatek podli. Wybrali sobie Sejm od prawa do lewa złożony ze zdrajców, złodziei, kanalii i zasrańców, pierwszego prezydenta zamordowali, żarli się, rozkradali i gubili Ojczyznę, tak że nasz geniusz wszechczasów musiał z przykrością porzucić prywatność, wmaszerować do stolicy na czele wiernych sobie oddziałów i uczyniwszy z nich „przewodnią siłę narodu” wziąć wszystkich za mordę, powsadzać do więzień, a na kogo się nijak nie dało znaleźć paragrafu, to do specjalnie w tym celu stworzonego obozu koncentracyjnego; komu trzeba, kazał swym zbirom skręcić po cichu kark, komu trzeba, porachować kości, prasę, książki i wszystko w ogóle ocenzurować, a całe państwo, wszystkie posady, od premiera po naczelnika poczty, oczyścić z endeków, ludowców i innych „zaplutych karłów” i dać w zarząd swoim wojskowym, bo w końcu wiadomo, że kto za Ojczyznę przelał krew, ten zna się na wszystkim i będzie menadżerem, bankowcem i administratorem najlepszym z możliwych, bo naszym. No, od biedy wystarczało, żeby był tylko „nasz”.

Święto Niepodległości? Jakiej tam Niepodległości. Niepodległość to Piłsudski. „Chodź, pokażę ci Nadczłowieka”, jak pisał Nietzsche. Nie musimy iść daleko, bo dziś jest on wszędzie, na każdym plakacie, na każdym płocie, na znaczkach, kubkach, okładkach. Jak dynia na Holloween. Jak święty Mikołaj na Boże Narodzenie.

Ludzie! Polacy! Pierdzielnijcie się w czoło! Co robicie ze swoją własną historią, ze swoją pamięcią?! To samo, co zrobiliście z odzyskaną wtedy wolnością, odzyskaną na raptem 21 lat (a tak naprawdę, to tylko na kilka) i co robicie z kolejną historyczna szansą dziś.

Piłsudski nie dał Polakom wolności. Piłsudski ją potem Polakom ukradł i zmarnował. Ta niepodległość była zdobyczą całych pokoleń, a wykorzystanie w roku 1918 szansy historycznej, której nikt nie przewidział, było arcydziełem polskiej organizacji, fantastycznej współpracy wrogich sobie na co dzień polityków. Na pewno nie byłoby jej, gdyby nie rozpad Austro-Węgier, osłabienie Niemiec i rewolucyjny zamęt w Rosji. Na pewno by jej nie było, gdyby nie wpisanie jej do katalogu warunków pokojowych przez prezydenta USA, co było zasługą lobbingu Paderewskiego i Polonii, a po troszę Dmowskiego. Na pewno nie byłoby jej, gdyby nie uznały za celowe powstania wolnej Polski mocarstwa zachodnie, co było zasługą ciężkiej pracy Dmowskiego w Paryżu. Na pewno by jej nie było, gdyby lud Polski nie odrzucił pokus i obietnic bolszewizmu, i gdyby nie opowiedział się gremialnie za państwem polskim, co było zasługą Witosa i Daszyńskiego, ludowców, socjalistów i endecji z ich wieloletnią „pracą narodową” u podstaw, w parafiach i gminach. Nie byłoby jej też pewnie, gdyby nie praca Lubomirskiego i Rady Regencyjnej, która de facto stworzyła i wojsko, i wszystkie narzędzia do rządzenia, przekazane Piłsudskiemu po wypuszczeniu go z Magdeburga.

A gdyby nie było Legionów? Legiony stworzyli Juliusz Leo i Władysław Sikorski i bynajmniej nie walczyły one wolną Polskę, tylko o przekształcenie monarchii habsburskiej z austro-węgierskiej w austro-węgiersko-polską. Rozkaz włączenia swych strzelców do Legionów i podporządkowania im oznaczał dla Piłsudskiego kolejną klęskę w jego politycznym życiorysie i, jak wyznał Daszyńskiemu, widząc taką ruinę swego życiowego dzieła (powstania w zaborze rosyjskim) chciał sobie w łeb strzelić. Ale nie strzelił, objął dowództwo nad Pierwszą Brygadą, odznaczył się z nią w nieznaczącej strategicznie bitwie pod Kostiuchnówką, a potem on sam został z Legionów za nieustającą niesubordynację usunięty, same legiony rozwiązane (do 1918 przetrwał tylko ich szczątek, pięć tysięcy żołnierzy „polnische wehrmacht” bez broni ciężkiej, z zaledwie dwunastoma karabinami maszynowymi). Na sam akt odzyskania niepodległości istnienie lub nieistnienie Legionów wpływu nie miało. Na późniejsze walki o o granicę – proporcjonalnie do np. formacji wojskowych na wschodzie czy „błękitnej armii” – niewielki. Czy niepodległe państwo przetrwałoby trudny okres 1918-1922 gdyby Piłsudskiego nie było, nie sposób wyrokować, wielki autorytet, jaki umiejętnie sobie zbudował i jego praca w tych latach, na pewno miały tu decydujące znaczenie. Ale byli inni zdolni dowódcy, choć nie tak legendotwórczy, i inni sprawni administratorzy.

Piosenki legionowe fajnie się śpiewa, równie fajna jest legenda wesołych obdartusów rzucających się „na stos” dla Polski, ale ustawianie ich w centrum obchodów to historyczna bzdura. To bezmyślnie powielana propaganda z czasów, gdy już „wesołe wojsko” stało się bandą bezwzględnie terroryzujących kraj zbirów, powtykało zadki we wszystkie możliwe fotele i przemocą oraz tą właśnie propagandą podporządkowało sobie cały kraj, uznając go za własną krwią zdobyty folwark.

Za życia Piłsudski nigdy nie zdobył sobie poparcia większości Polaków – nie dbał o to zresztą („jest mi wszystko jedno, czy dostanę od was trzy głosy, czy trzysta”). Bożkiem uznawanym powszechnie uczyniło go dopiero moje pokolenie. Bo w latach osiemdziesiątych akurat taki mit był nam potrzebny, a prawda – nie. Zresztą sam fakt, że propaganda komuny z lubością atakowała, wyszydzała i dyskredytowała Sanację, czyniła w naszych oczach propagandę tej drugiej niepodważalną prawdą. W państwowym dyskursie trwa to do dziś. Wszystko zniknęło, wszystkie zasługi, wszyscy bohaterowie, wysiłek pokoleń. Został tylko ten nietzscheański wąsacz, który sto lat temu przeskoczył przez płot i dał Polakom wolność jak złotą sztabę, a głupi Polacy jak zwykle nie dorośli i nie okazali się tego warci.

To chore. Już nie chodzi mi o to, że „jedynie prawda jest ciekawa”, bo nawet najciekawsza bywa czasem niepotrzebna. Ale dzisiaj właśnie tej prawdy potrzebujemy, bo naprawdę byliśmy sto lat temu dużo mądrzejsi i lepsi, niż nas przedstawia ten głupi mit. Bo jeśli mamy znowu Polski nie zmarnować i nie pójść dokładnie ta samą, sanacyjną ścieżką, co przed wojną, to tresowanie Polaków w piłsudczykowskiej pogardzie dla siebie samych i wmawianie im, że nie nadają się do demokracji, nie potrafią stworzyć normalnego państwa ani politycznych elit i powinni tylko marzyć, żeby trafił się jakiś nowy naczelnik i wziął ich za pysk jak tamten sprzed wojny, to najgłupsza z możliwych polityk historycznych.

PS. Najśmieszniejsze jest, że inspiracją do tego tekstu nie były wcale media państwowe ani prawicowe, tylko „Gazeta Wybrcza”. Jej blok tekstów o Niepodległości i Piłsudskim – sam Łysiak by się nie powstydził tego amalgamatu niewolniczego kultu Piłsudskiego i nienawistnych bzdur o endecji („fanatyczny endek Niewiadomski…” Obłąkany malarz, który zamordował prezydenta Narutowicza nie miał z endecja nic wspólnego, był piłsudczykiem i protegowanym samego Kazimierza Sosnkowskiego). Niesamowite, że w tak podzielonym kraju lizusowski stosunek do Piłsudskiego i nienawiść do „zaplutego endeckiego karła” pozostają bodaj ostatnim, co łączy tak różne pod każdym innym względem plemiona PO i PiS.

Poglądy wyrażone w niniejszym artykule są osobistymi poglądami autora i nie odzwierciedlają stanowiska redakcji.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także